Na trzeciej na przestrzeni ostatnich lat polskiej trasie Joshua Abrams Natural Information Society zespół wystąpił pierwszy raz w trio, już bez polskich muzyków (w latach poprzednich do składu dołączali Artur Majewski i Kuba Suchar), za to z Lisą Alvarado na harmonium i Frankiem Rosaly na perkusji. Koncert wypadł bardzo dobrze, może tylko chwilami było nieco spokojniej i przez to senniej, ale nie był tak jednorodny jak mogłoby się wydawać. Tak jak wcześniej, znów trzystrunowa lutnia guimbri była w rękach Abramsa fundamentem brzmienia i narracji muzyki (tylko w jednym utworze wykorzystał kontrabas), ale poza transowymi repetycjami i wszechobecnym rytmem usłyszeliśmy też bardziej abstrakcyjne pejzaże, bliskie swobodnej improwizacji, dobrze podkreślone zwłaszcza przez wszechstronną, czujną grę bogato doświadczonego w takiej estetyce Rosaly'ego i dobrze spięte z resztą utworów liniami harmonium. I wnoszące przy okazji do tej lekkiej, organicznej muzyki trochę niejednoznaczności i pewnego dramatyzmu. Mocno wyróżniła się kompozycja, w której Alvarado pozostawiła swój instrument na boku i wybijała frenetyczny, nerwowy puls na gongu, równie świetnie i równie głośno wybrzmiał też bis, w niemal roztańczonym, gęstym i hipnotycznym pulsie, zakończeniem był pewnie najlepszym z możliwych. Jak długo trwały poszczególne, płynnie przenikające jedna w drugą, kompozycje, jak długo trwał sam koncert - nawet nie wiem, ale w przypadku Abramsa i jego zespołu to pewnie nic dziwnego. Za kilka tygodni chicagowski kontrabasista wydaje nowy album, którego fragmenty można było w Kulturalnej usłyszeć, i jeśli dostarczy podobnych wrażeń jak poprzednie, znów będzie sporym wydarzeniem.
[zdjęcia: Marcin Marchwiński]