polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

Michael Chapman, Mike Cooper
Pardon To Tu | Warszawa | 21.07.15

Kiedy Michael Chapman i Mike Cooper dotarli do Warszawy okazało się, że nie widzieli się od prawie 20 lat a na jednej scenie nie grali od 20 z hakiem. Dwóch angielskich gitarzystów, który wiekowo dzieli rok a w latach 1960tych łączyły wspólne kluby i trasy, wybrało odmienne drogi. Chapman osiadł w północnej Anglii i pozostał wierny fingerpickingowi oraz formom mającym źródło w bluesie i folku, Cooper stał się obieżyświatem z bazą w Rzymie, uciekającym od tradycyjnych piosenkowych form bez porzucania piosenek.

Pierwszy zagrał Chapman i zagrał wspaniale. Występ oparty był o materiał z Trainsong z dwoma bodajże utworami z Wrytree Drift. To utwory, które Chapman gra od lat, ukazujące jego geniusz jako kompozytora i wykonawcy - zgrabne melodycznie, doskonale skonstruowane z uzupełniających się gitarowych patentów, świetnie wplatające różnorodne wątki (ragtime, flamenco, jazz, abstrakcja) w bazowy, anglosaski trzon. Gra Chapman to dla mnie idealne wykorzystanie gitarowej techniki - nie jako punktu wyjścia czy celu w sobie, tylko jako sposobu by utwory wniosły się kilka poziomów wyżej. Fingerpicking Chapmana był po prostu wspaniały. W utworach z wokalem Chapman już bardziej monodeklamował niż śpiewał, ale w niczym to nie przeszkadzało. Wplecenie wątku z noise'owego "The Resurrection and Revenge of the Clayton Peackock" w zamykającą koncert, liryczną "Madrugadę", było doskonałym podsumowaniem koncertu i elekowentnej, a zarazem prostej, naturalnej muzyki Chapmana. Był to drugi jego koncert, na jakim byłem - oba były wspaniałe, w grze Chapmana słychać ponad 50 lat praktyki, a nie widać jeszcze starości.

Cooper konwencje z lat 1960/70 w kolejnych dekadach porzucił na rzecz zwiedzania świata i awangardy. Po szarpanym utworze otwierającym koncert kolejne były oparte o przepuszczanie gitary steel przez efekty, elektroniczne dodatki, budowanie plam i faktur, arytmiczne struktury, meandrujący wokal, zabawy z rekwizytami typu wirniczek indukujący statyczny dron z gitary. Są to zabawy ciekawe, ale jednak na dłuższą metę nieco monotonne - byłem w ubiegłym roku na koncercie Coopera ze Steve'm Gunn, gdzie Cooper zagrał solo na początek przez 20 minut i właściwie dowiedziałem się o jego muzyce wtedy tyle samo, co teraz przez godzinę. Z zakresie oparcia brzmienia o efekty konkurencja jest jednak duża. Gdzieś pod koniec koncertu Cooper zagrał typowo gitarową kompozycję na oscylacjach w tle i to była dobra koda występu.

Bardzo mnie też cieszy świetna frekwencja pokazująca, że ludzie chcą takich solowych gitarzystów słuchać. Jeszcze jest kilku takich, którzy w Polsce nie grali.

[zdjęcia: Piotr Lewandowski]

Michael Chapman [fot. Piotr Lewandowski]
Michael Chapman [fot. Piotr Lewandowski]
Michael Chapman [fot. Piotr Lewandowski]
Mike Cooper [fot. Piotr Lewandowski]
Mike Cooper [fot. Piotr Lewandowski]
Mike Cooper [fot. Piotr Lewandowski]