polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

OFF Festival 2015
Katowice | 06-09.08.15

Zdarzały się już edycje Off Festivalu, które na papierze wyglądały lepiej niż w rzeczywistości, ale w przypadku edycji 2015 było na odwrót, chyba po raz pierwszy w historii. Choć jak na dziesiątą edycję nie był to spektakularny line-up, to festiwal stał na dobrym poziomie i koncertów zapadających w pamięć było sporo. Upalna pogoda (jednak lepszy skwar niż deszcz) i brak tłoku też sprzyjały dobrej atmosferze i przeżyciom.

Na festiwalach najciekawsze rzeczy z reguły dzieją się z dala od głównych scen, Off nie jest wyjątkiem, przez lata najbardziej ceniliśmy program Sceny Eksperymentalnej. W tym roku doznania rozłożyły się jednak w miarę równo po wszystkich czterech scenach. Wydarzeniem na Głównej był koncert Patti Smith z materiałem z Horses, płyty wydanej 40 lat temu. Wśród wszystkich revivalowych koncertów na głównej scenie Offa (PiL do tej grupy nie wpada) w ostatnich latach, ten był może i najlepszy – porywająco zagrany, świetnie zaśpiewany, pokazujący, że materiał świetnie broni się po latach. „Gloria” na otwarcie koncertu to był jeden z tych momentów, które właśnie na festiwalach wypadają najlepiej – ekstatyczny, międzypokoleniowy. Jedyne zastrzeżenie mamy do finału koncertu – następujące po powtórce „Glorii” „People Have The Power” i kower „My Generation” były niepotrzebne, zbanalizowały występ. Rocznicowy element, ale o diametralnie innym charakterze, pojawił się też na koncercie Run The Jewels, którzy grali w rocznicę śmierci Michaela Browna w Ferguson, od której zaczęła się nowa fala napięć na tle rasowym w USA. Patrząc na RTJ można było mieć wrażenie, że People Have The Power, nawet jeśli baunsowy element ich muzyki bardziej rezonował z polską publicznością niż polityczny (może z wyjątkiem „Lie, Cheat, Steal”). Intensywność odbioru koncertu przez polską publiczność zdziwiła chyba sam zespół, może go też trochę napędziła, a koncert przynosił cios za ciosem. Upływ czasu niestety pokonał The Residents, których koncert na głównej scenie był archaiczny i właściwie smutny. Muzycznie był to występ dość jednostajny, z siermiężną elektroniką i zbyt wyeksponowanymi samplami, które tak charakterystyczne utwory, jak np. „Constantinople”, przeradzały w autoparodię. Dramaturgicznie występ też trącił myszką. Może w czwartek, w Rialto czy innej sali w mieście, w wymiarze 40 minut, Residents jakoś by się obronili, ale na głównej scenie ich zmagania były smutne.

Nadspodziewanie dobrze wypadli The Dillinger Escape Plan. Trasa po One of Us Is a Killer w 2013 roku była najgorsza od lat, a tymczasem teraz DEP wrócili do dawnej energii, zawiłości i intensywności. Oraz starego materiału – sześć utworów z Miss Machine w trakcie mniej niż godzinnego koncertu było wspaniałą niespodzianką. Dziesięć lat temu to był nieprawdopodobnie dobry koncertowo zespół, potem jego pazur się stępił, ale na katowickim koncercie znów był ostry i nie do podrobienia. Drugim około-metalowym akcentem był koncert Sunn0))) jako kwartetu z Attilą Csiharem, koncert prawdopodobnie budzący najbardziej spolaryzowane reakcje na całym festiwalu. Co jest zrozumiałe – dronowa formuła jest od lat taka sama, anturaż i performans tak przerysowany, że trudno traktować go poważnie. Ale w kategorii tektonicznych gitarowych dronów Sunn0))) są jednak niezrównani i jeśli się chce wejść w ich muzykę, to doznania są mocne. Takie były w Katowicach, zresztą dla całego miasta, choć jak na standardy Sunn0))) było dość cicho. Podobnie jak w przypadku DEP, był to ich od lat najbardziej wciągający koncert, jaki miałem (PL) okazję usłyszeć. Najbardziej konwencjonalnie metalowym elementem programu było rodzime Decapitated. Sugestywny i agresywny koncert, precyzja i mięsiste, wyraźne brzmienie. Szkoda tylko, że jedna z gitar była odtwarzana z taśmy. Skoro Mastodon na koncertach w 2008 roku dawał radę z jedną gitarą mniej, to i Decapitated mogłoby powalczyć. Żeby nie szukać daleko, dziewczyny z Selvhenter na co dzień grają z dwiema perkusistkami, a w Katowicach sama Jaleh Negari poradziła sobie doskonale w pojedynkę. Selvhenter zresztą zagrały mocno metalowo, choć brak Anji Jacobsen na drugich bębnach trochę okroił brzmienie i dramaturgię utworów. Skrzypce, puzon i saksofon podpięte do efektów mocno rezonowały po namiocie Trójki, wzajemnie się przeplatając – zwłaszcza Sonja Labianca wyróżniała się tym ostatnim na tle mocno basowych pociągnięć Marii Bertel na puzonie (warto sprawdzić jej solową dyskografię). Po ubiegłorocznym koncercie na Jazz Jantar uwypuklił się zamysł dziewczyn na koncerty, w których niekoniecznie najważniejsza jest narracja (na płycie funkcjonuje doskonale), ale bardziej budowanie potężnych warstw dźwięku i improwizowanie fakturami i brzmieniem. Ich balansowanie pomiędzy jazzem, muzyką free i metalem przy potężnej amplifikacji dało jeden z najlepszych koncertów tegorocznego Offa.

Dobrze, że obok powrotów były też premiery. Wśród młodych zespołów zagranicznych najlepiej wypadli Ought, którzy roznieśli w piątek eksperymentalny namiot. Ich nowa płyta, która ukaże się we wrześniu, to dojrzalsza i mroczniejsza muzyka niż na debiucie. Sporo tego materiału pojawiło się na Offie. Są w Ought echa artyzmu Television, trochę desperacji wczesnego Sonic Youth, trochę miejskiej poetyki Protomartyr, są inteligentne teksty i bystre formy instrumentalne – to zespół oryginalny, które wie co chce grać i robi to dobrze. Ich koncert to ścisła czołówka tegorocznego Offa. Mieszane uczucia pozostawili Algiers. Z jednej strony bardzo dobry na żywo wokalista, nowoczesne, eklektyczne aranżacje, ale z drugiej strony brakowało szaleństwa, przekroczenia choć jednej małej granicy. I między wierszami było czuć, że chłopaki chcą zrobić karierę i za rok już na Glasto grać, trochę to wszystko było wyreżyserowane. Brytyjczycy z Young Fathers zagrali set bardzo transowy, korzenny, koncentrujący się na rytmie i specyfice bębnów czy rozmaitych perkusjonaliów. Etniczny rodowód artystów wyraźnie uwypuklał się w ich wokalach – z jednej strony rapowaniu, z drugiej ciągotom soulowym, a z trzeciej bardzo popowemu brzmieniu. Przebojowość z płyt zyskała na wyrazistości i pewnej agresji na żywo. Ciekawy koncert. Kompletną pomyłką był natomiast Ilovemakonnen, który od biedy mógłby sprawdzić się jako afterparty o 3 nad ranem. Set chłopaka rapującego czy śpiewającego i strasznie fałszującego o godz. 19 to nieporozumienie - zarówno ze względu na treść jak i jakość muzyki, granej w połowie z playbacku (wokale również). Występ dobitnie pokazał, jak pusty może okazać się sezonowy hype. Rozczarowaniem był też Songhoy Blues – gitarowa muzyka z Mali, Nigru i okolic jest generalnie fajna, ale ten zespół jest tak upupiony i upudrowany pod masowego, białego odbiorcę tzw. world music, że zatracił to, co w gitarowej muzyce z tamtych rejonów fajne – szorstkość i nie-europejskość.

Pamiętny będzie koncert Sun Kil Moon. Mark Kozelek nie jest łatwym człowiekiem i pewne napięcie między nim a resztą świata, wliczając w to festiwal jako taki, było widać. Do aranżacji utworów z Benji też trzeba było się przekonać. Ale kiedy pierwsze frustracje opadły, odsłonił się fantastyczny koncert – posępny ale liryczny, bardzo amerykański, ale elementem polskim, gdy okazało się, że oprócz Kozelka także gitarzysta Nick Zubek ma polskie korzenie. Zazwyczaj takie sytuacje są sztuczne, ale ta była naprawdę wzruszająca. Improwizowany utwór zamykający koncert pozostanie jednym z tych momentów, które się długo pamięta, ale opowiedzieć o nich nie wpadając w banał nie sposób. Trzeba było być. Doskonale zagrał Steve Gunn z zespołem. Spinając koncert klamrą starszych utworów, wywodzących się z jego solowej kariery („Old Strange”, „The Lurker”), środek wypełnił materiałem z Way Out Weather, pełnym młodzieńczych fascynacji Grateful Dead, pokazujących, że doświadczenia zespołów Michaela Chapmana można kontynuować bardzo nowocześnie i znajomo zarazem. Mało kto potrafi tak dobrze jak Gunn przemienić wysublimowane gitarowe architektury, które mogłyby być instrumentalnymi utworami solo, w poetyckie, lekko psychodeliczne, półimprowizowane kompozycje na zespół.

Świetny koncert zagrał też Arto Lindsay z zespołem. Bez ciśnienia, spokojnie, z nutką brazylijskiego rozbujania, a jednocześnie z otwarciem na eksperymenty, noise’owe eskapady gitary elektrycznej, bardzo przyjemne partie klawiszy czy świetne popisy na gitarze basowej. Najważniejsza była rytmika na perkusjonaliach i zestawie perkusyjnym, który obsługiwał m.in. Kassa Overall, kilka miesięcy temu koncertujący w Polsce z Peterem Evansem, ale też prowadzący swój hip hopowy duet Cool & Kass. Cały zespół bawił się świetnie, a jednocześnie zaserwował bardzo taneczny set, transowy, z dużymi naleciałościami muzyki świata. Mogliby z powodzeniem wystąpić na przysłowiowym Siesta Festival ale Lindsay z zespołem patrzy na muzykę bardziej współcześnie, bez spiny, z humorem. Co można było odczuć i słyszeć. Fantastyczny koncert. Dla kontrastu, dużo powagi było w występie Xiu Xiu z muzyką do „Twin Peaks”, ale to nie powinno zaskakiwać – podobnie jak egzaltacja i emocjonalne roztrzęsienie w wokalu Jamie’go Stewarta. Oryginalna ścieżka to muzyka bardzo charakterystyczna, niemalże konstytuująca wspomnienia o serialu, na dodatek w Polsce także o wczesnej transformacji – pierwszą serię wyemitowano przecież wręcz zaskakująco szybko, bodajże po roku od amerykańskiej premiery, co przed internetem naprawdę coś znaczyło. Xiu Xiu z tym mitem poradzili sobie bardzo dobrze – zachowali jego kluczowe elementy i pamiętne melodie, ale przebudowali brzmienie i uciekli (a właściwie Stewart uciekł) od kultowych melodii wokalnych. Szkoda tylko, że świetnie rozwijający się na Scenie Leśnej koncert gwałciła house’owa łupanka dobiegająca z namiotu Mastercard. Naprawdę, to jest wręcz antyreklama i dobrze byłoby, gdyby za rok ten namiot stał gdzieś indziej, albo po prostu robił sobie przerwę w trakcie tych najbardziej kameralnych koncertów na scenie obok.

Były też koncerty dobre, choć nie powalające. The Julie Ruin było fajne, tylko i aż. Z jednej strony świetnie usłyszeć Kathleen Hanna z nowym zespołem, tworzącym jej dobrą platformę, z drugiej strony nie ma w ich muzyce czegoś, co pozwoliłoby na dobre zerwać łatkę „nowego zespołu wokalistki Bikini Kill”. Porządny koncert zagrało Buffalo Daughter. Japońskie zespoły mają wyjątkową, rozpoznawalną zdolność wykorzystywania precyzji i technicznej dokładności do wznoszenia koncepcyjnie prostych form o poziom wyżej. I z reguły mają dobrych perkusistów. Buffalo Daughter wpisało się w te reguły, kolorowo, głośno i rytmicznie, ale bez olśnienia. Podobną, choć zupełnie inną estetycznie, funkcję spełniła Susanne Sundfør – wniosła pierwiastek skandynawski. I podobnie, choć słuchało się jej dobrze, to jednak w wielu wymiarach pojawiały się nie tylko skojarzenia, co też bardziej nas przekonujące osoby grające podobnie.

Drugi rok folku na Scenie Eksperymentalnej nie przyniósł tak mocnych wrażeń jak premierowy. Huun-Huur-Tu zagrali solidnie, można było poczuć moc ich muzyki, ale jednak nie było tej ekscytacji, surowości, którą ich muzyka miała powiedzmy dziesięć lat temu, i którą rok temu miała Dakha Brakha. Zamykający ten dzień Hailu Mergia z Mike’m Majkowskim i Pawłem Szpurą zagrali bardzo barwny koncert, trochę bardziej jazzowy niż gdy z Hailu grał Tony Buck.

Polska muzyka to tradycyjnie mocny, ale popołudniowy punkt. W piekielnym upale wczesne pory koncertów były tym większym wyzwaniem. Wyjątkowo dobrze poradziła z nim sobie grupa Der Father – otrzeć się o transgresję i przykuć uwagę publiczności w popołudniowym skwarze i ze słońcem w oczy nie jest łatwo, ale to się udało. Brzmieniowo koncert wypadł dobrze, nowe, bardziej pulsujące utwory elegancko uzupełniły bardziej gitarowy materiał z Wake Up. Kiedy zaczęły grać Ukryte Zalety Systemu, spadło jedyne kilka kropel deszczu w czasie całego festiwalu, trzeba matce naturze oddać wyczucie chwili – to był jeden z chłodniejszych brzmieniowo momentów festiwalu. Paradoksalnie, te warunki lepiej służyły UZS niż niejeden skłot, gdzie pseudoakustyk nie potrafi nagłośnić pada. Ich muzyka potrafi być porywająca, jej ostrość sprawdza się przy odrobinie rozmachu, w tekstach uchwycone są doświadczenia, które można postrzegać jako kolektywne. Dobrze wypadła grupa Kinsky, której koncerty są quasi-performansami o dość zaplanowanej dramaturgii. Mimo pewnego dystansu do publiczności było to czytelne i przekonywujące, a całość wypadła wyraziście. Na swoim wysokim poziomie zagrał zespół Kristen, o którym pisaliśmy już tyle razy, że nie ma sensu powtarzać. Za to warto zwrócić uwagę na dwa nowe utwory, ponownie zrealizowane z Maćkiem Bączykiem i zaprezentowane jeszcze w wersjach instrumentalnych. Pokazały one, że element groove’u, silny na The Secret Map, może będzie kontynuowany. Nowy materiał zaprezentowała grupa Enchanted Hunters, w której gra teraz też Michał Biela i Tomek Popowskim perkusji i padach. Elektroniczne zapędy Magdaleny Gajdzicy i Gosi Penkalli były słyszalne już wcześniej, jednak teraz grupa niemal całkowicie zrezygnowała ze folkowo-leśnej aury na rzecz elektronicznego, czasem pełnego blichtru brzmienia. Wyraziste bity, syntezatorowe partie mocno zaznaczały dream-popowy sznyt, chociażby bliski twórczości Beach House. Jednak najważniejszy element - damskie wokale - nadal pozostał w centralnym miejscu. Ciekawe jaki kierunek grupa obierze na nowych nagraniach i czy przypadkiem nie sklei się on z kierunkiem Pictorial Candi, w którym gra połowa EH, i który ostatnio też eksponuje synthy i harmonie wokalne.

O tym, że nawet w skrajnym upale warto przyjść na Off Festival bardzo wcześnie, świadczył koncert zespołu Nagrobki. 1/2 niegdyś formacji Gówno stawia na proste instrumentarium (gitara elektryczna i perkusja), ale za to dosyć ważne teksty, od początku do końca traktujące o śmierci, w wielu wymiarach – ironicznym ale też filozoficznym. Na żywo wypadli kapitalnie, bo surowe brzmienie było doskonale uwypuklone, a nieobecność basu zupełnie nie przeszkadzała. Dodatek w postaci książeczek z tekstami, dzięki którym publiczność mogła śpiewać razem z zespołem (czy to robiła, to inna kwestia) był świetnym sposobem na oswojenie wczesno-popołudniowych, szklarnianych warunków. Ciężkie zadanie miał na Scenie Głównej zespół Wilga, która grał w totalnym ukropie. Wyszedł z tego z tarczą, choć nie do końca pewnie, zgrabnie balansując między długimi, bardziej eksperymentalnymi formami a tymi piosenkowymi. O ile bardziej podoba mi się ta pierwsza odsłona (JK) o tyle o godz. 16 łatwiej byłoby wchłonąć więcej zwartych utworów i więcej wokali a mniej utworów instrumentalnych. Cieszą jednak nowe kompozycje z bardzo mocnym „This Coast” zagranym na początku koncertu. Olo Walicki przyjechał z materiałem z ostatniej płyty Kaszebe II. Muzycznie jest ona ciekawa, tekstowo bywa różnie, ale na żywo nabiera performerskiego, para-teatralnego wydźwięku, przede wszystkim dzięki wokalom Bunia (także tych przepuszczonych przez autotune), ale też bardzo ładnym falsetom lidera (śpiewającego czasem trochę nieśmiało, zupełnie niepotrzebnie). Z Piotrem Pawlakiem na gitarze i zestawie efektów, Tomkiem Ziętkiem na trąbce i Kubą Staruszkiewiczem na perkusji zespół zagrał tak jak obecnie mało kto - psychodelicznie, tak jak za najlepszych czasów Ścianki czy Pogodna. O ile płyta jest poprawna, to na żywo zespół zabrzmiał rewelacyjnie.

Jednym z większych niewypałów w kategorii „koncert, który powinien odbyć się o kompletnie innej porze” był występ Kwadrofonik i Adama Struga. Rewelacyjne „Requiem Ludowe” wymaga odpowiedniej aury, a nie towarzystwa strefy gastro i środka dnia, utrudniających odbiór tej bądź co bądź bardzo kontemplacyjnej i smutnej muzyki. Zwłaszcza gdy pojawiają się takie ważne elementy koncertu jak improwizacja na instrumentach perkusyjnych ("Piekło"), śpiew na granicy ciszy czy przejmujący, wywołujący dreszcz sygnał nieodebranego połączenia. Jest to materiał, który muzycy potrafią w intrygujący sposób przekazać na żywo, ale pora i miejsce nie pozwoliły w pełni zrealizować jego potencjału. Innercity Ensemble udało się to lepiej, bo postawili przede wszystkim na rytm i perkusjonalia, które były najbardziej wyrazistym elementem ich koncertu. Czasem nawet na tyle, że pozostałe warstwy dźwięki były przez nie zagłuszane - o ile ciekawie brzmiącą gitarę Artura Maćkowiaka było słychać bardzo dobrze i dodawała muzyce kolorytu, o tyle z gitarą Kuby Ziołka już niekoniecznie tak było. Zespół bazował na transie i tak rozbudowywał kolejne kompozycje, czasem jednak trochę zbyt monotonnie. Najlepsza była końcówka koncertu z mocnym crescendo, świetnie podkreślającym synergię składu, ale wcześniej dość nierówna narracja sprawiła, że koncert wpadł na kilka mielizn.

Dziwny był koncert czwartkowy, dedykowany Studiu Eksperymentalnemu Polskiego Radia. Inicjatywa fajna, ale lokalizacja i promocja tego wydarzenia sprawiały wrażenie, jakby jak najmniej osób miało tam dotrzeć, np. Małe Instrumenty grały dla wielu przyjezdnych zbyt wcześnie, podobnie było z projekcją filmu o Rudniku (którego zobaczyć nie można praktycznie nigdzie, więc było to wydarzenie dość wyjątkowe). Maja Ratkje ciekawie wykorzystała akustykę surowej przestrzeni budynku Porcelany Śląskiej. Z jednej strony bazowała na samplach, z drugiej generowała dźwięki na żywo, a z trzeciej wykorzystała ogromną blachę, budując specyficzne, elektroakustyczne brzmienie. Jacek Sienkiewicz zagrał koncert mocno akustyczny, trochę czerpiący z wokaliz (i, chcąc nie chcąc, wywołując tym skojarzenia z jego tegoroczną płytą Ridges). Choć bardzo fajnie wplótł w set elementy basowe, to w pewnym momencie narracja i dramaturgia trochę opadły. Czasem lepiej zagrać krócej, bo może to wypaść efektowniej, a w tym przypadku było dokładnie na odwrót. Można odnieść wrażenie, że po kilku latach koncertów w CKK i ubiegłorocznych koncertach rozrzuconych po mieście, Off nadal szuka nowego, sprawdzającego się pomysłu na czwartkowe pre-party. Może za rok.

[zdjęcia: Piotr Lewandowski, Jakub Knera]

Patti Smith [fot. Piotr Lewandowski]
Patti Smith [fot. Piotr Lewandowski]
Patti Smith [fot. Piotr Lewandowski]
Sunn O))) [fot. Piotr Lewandowski]
Sunn O))) [fot. Piotr Lewandowski]
The Dillinger Escape Plan [fot. Piotr Lewandowski]
The Dillinger Escape Plan [fot. Piotr Lewandowski]
The Dillinger Escape Plan [fot. Piotr Lewandowski]
The Dillinger Escape Plan [fot. Piotr Lewandowski]
The Dillinger Escape Plan [fot. Piotr Lewandowski]
Ought [fot. Piotr Lewandowski]
Ought [fot. Piotr Lewandowski]
Ought [fot. Piotr Lewandowski]
Ought [fot. Piotr Lewandowski]
Xiu Xiu gra "Twin Peaks" [fot. Piotr Lewandowski]
Xiu Xiu gra "Twin Peaks" [fot. Piotr Lewandowski]
Xiu Xiu gra "Twin Peaks" [fot. Piotr Lewandowski]
Xiu Xiu gra "Twin Peaks" [fot. Piotr Lewandowski]
Steve Gunn [fot. Piotr Lewandowski]
Steve Gunn [fot. Piotr Lewandowski]
Steve Gunn [fot. Piotr Lewandowski]
Sun Kil Moon [fot. Piotr Lewandowski]
Sun Kil Moon [fot. Piotr Lewandowski]
Sun Kil Moon [fot. Piotr Lewandowski]
The Julie Ruin [fot. Piotr Lewandowski]
The Julie Ruin [fot. Piotr Lewandowski]
Selvhenter [fot. Piotr Lewandowski]
Selvhenter [fot. Piotr Lewandowski]
Selvhenter [fot. Piotr Lewandowski]
Huun-Huur-Tu [fot. Piotr Lewandowski]
Huun-Huur-Tu [fot. Piotr Lewandowski]
Huun-Huur-Tu [fot. Piotr Lewandowski]
Huun-Huur-Tu [fot. Piotr Lewandowski]
Hailu Mergia + Mike Majkowski & Paweł Szpura [fot. Piotr Lewandowski]
Hailu Mergia + Mike Majkowski & Paweł Szpura [fot. Piotr Lewandowski]
Hailu Mergia + Mike Majkowski & Paweł Szpura [fot. Piotr Lewandowski]
Buffalo Daughter [fot. Piotr Lewandowski]
Buffalo Daughter [fot. Piotr Lewandowski]
Buffalo Daughter [fot. Piotr Lewandowski]
Susanne Sundfør [fot. Piotr Lewandowski]
Algiers [fot. Piotr Lewandowski]
Algiers [fot. Piotr Lewandowski]
Algiers [fot. Piotr Lewandowski]
Run The Jewels [fot. Piotr Lewandowski]
Run The Jewels [fot. Piotr Lewandowski]
Run The Jewels [fot. Piotr Lewandowski]
The Residents [fot. Piotr Lewandowski]
The Residents [fot. Piotr Lewandowski]
The Residents [fot. Piotr Lewandowski]
The Residents [fot. Piotr Lewandowski]
Maja Ratkje [fot. Jakub Knera]
OFF Festival 2015 [fot. Piotr Lewandowski]
Der Father [fot. Piotr Lewandowski]
Der Father [fot. Piotr Lewandowski]
Der Father [fot. Piotr Lewandowski]
Der Father [fot. Piotr Lewandowski]
Ukryte Zalety Systemu [fot. Piotr Lewandowski]
Ukryte Zalety Systemu [fot. Piotr Lewandowski]
Ukryte Zalety Systemu [fot. Piotr Lewandowski]
Kinsky [fot. Piotr Lewandowski]
Kinsky [fot. Piotr Lewandowski]
Kinsky [fot. Piotr Lewandowski]
Nagrobki [fot. Jakub Knera]
Wilga [fot. Jakub Knera]
Wilga [fot. Jakub Knera]
Olo Walicki [fot. Jakub Knera]
Olo Walicki [fot. Jakub Knera]
Kristen [fot. Piotr Lewandowski]
Kristen [fot. Piotr Lewandowski]
Kristen [fot. Piotr Lewandowski]
Enchanted Hunters [fot. Piotr Lewandowski]
Enchanted Hunters [fot. Piotr Lewandowski]
Enchanted Hunters [fot. Piotr Lewandowski]
Innercity Ensemble [fot. Piotr Lewandowski]
OFF Festival 2015 [fot. Piotr Lewandowski]