polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

Odcinek mizofoniczny
Szaniec Jezuicki | Gdańsk | 11.06.16

Chociaż pierwsza odsłona cyklu Odcinki zapowiadana było jako zjawisko teatralne, w dużej mierze widziałbym w nim działanie land-artowe czy sound-artowe - bo przede wszystkim właściwości miejsca jak i dźwięk były głównymi czynnikami tego, jak całość zabrzmiała. Posmak spektaklu bez wątpienia dodał mu udział przedstawicieli sztuk wizualnych w postaci tancerek, obrazów wyświetlanych na ogromnych ekranach (IT Group), a także część „gastronomiczna” przygotowana przez kolektyw Food Think Tank. Nie będę jednak ukrywać, że z powodu dosyć licznych kolejek, skupiłem się przede wszystkim na aspekcie muzycznym wydarzenia.

Szaniec Jezuicki znajduje się de facto prawie w centrum Gdańska, ale dla wielu osób jest białą plamą na mapie – zlokalizowany przy głównym trakcie komunikacyjnym jest jednocześnie ukryty, nieoczywisty jeśli nie zna się tej lokalizacji. Kształtem przypomina ludzkie ucho, więc dedykowane mu działanie przyjęło charakter site-specific, z odgórnie przyjętym założeniem eksplorowania zjawiska mizofonii – dolegliwości, która jest nerwową reakcją na wydawanie różnych dźwięków przez najbliższe nam osoby (w tym przypadku związane z jedzeniem – mlaskanie, chrupanie, cmokanie etc).

Wieczór był podzielony na kilka części, odwzorowujących kolejne stadia dolegliwości mizofonika. Pierwsza, która otworzyła wydarzenie była swoistym wprowadzeniem - naturalnym, transowym obliczem organizmu, który w tym przypadku tworzył sześcioosobowy zespół. Z powodu dodatkowych wizualno-smakowych atrakcji muzycy niestety grali trochę w tle, za to można było ich słuchać na różne sposoby, spacerując po tym niewielkim terenie. Każdy z nich stał w niewielkiej odległości od siebie, a dzięki systemowi wielokanałowemu (instrument można było usłyszeć tylko z głośnika przy danym artyście) w każdym miejscu muzyka brzmiała inaczej. Fajnie funkcjonowało to jako dźwiękowa instalacja, jednak nie jestem przekonany czy tego typu muzyka – wywodząca się bądź co bądź z improwizacji i okolic jazzu – dobrze w takiej roli się sprawdza. Zgubił się indywidualny charakter twórców. Wibrująca gitara Raphaela Rogińskiego brzmiała ciekawie, ale jakby ledwo zarysowywała swój potencjał. Perkusiści Jacek Stromski i Kuba Staruszkiewicz grali trochę za bardzo na jazzową modłę, a przecież wydany w 2012 roku „Gostrostra” pokazał, że są w stanie tworzyć frapujące dźwięki. Wyraziście brzmiał bas Ola Walickiego i saksofon Mikołaja Trzaski, ale też jedynie w momentach, kiedy przejawiali większą aktywność, ponieważ w czasie półgodzinnego setu muzycy naprzemiennie wysuwali się na pierwszy bądź drugi plan. Na uboczu był także Felix Kubin, który swoje elektroniczne warstwy budował stopniowo, a wyraziście zabrzmiał dopiero w momencie, kiedy mizofonia się zaktywizowała i pojawił się trigger – dźwięk, który powoduje nerwowe zachowanie. Psychodeliczna elektronika Niemca w tej roli sprawdziła się znakomicie.

Jednocześnie dźwięk Kubina, był sygnałem do uruchomienie całego procesu-wędrówki dookoła szańca, który odzwierciedlał kolejne fazy mizofonii. Rozwinęła je piskliwymi wokalizami Marta Ziołek, która jednocześnie prowadziła wodzów po kolejnych etapach wędrówki. Najciekawszy moment wieczoru czekał właśnie na tej trasie – zapoczątkowała go Karolina Rec, grająca solo na wiolonczeli z efektami, nieszczęśliwie ulokowana w miejscu przelotowym. Wielka szkoda, bo kiedy widownia podeszła pod scenę Zamilskiej, jeszcze dobry kwadrans trwał set wiolonczelistki, bardzo dobry. Zamilska natomiast zabłysnęła njako najlepszy punkt wieczoru – grała gęsto, agresywnie, w trochę nadpobudliwy sposób, najlepiej fizjologię organizmu przekładając na język muzyki. Dało to do myślenia, że do tego typu eksperymentów elektronika pasuje doskonale, zarówno w bardziej jak i mniej rytmicznych odsłonach.

Kolejny moment – reflex – udźwiękowili Iwona i Błażej Królowie oraz Michał Jacaszek. Ich sety wyrwane z kontekstu zabrzmiały bardzo ciekawie. Króle zagrali kilkunastominutowy, wyczerpujący koncert, który zapowiada ich nową muzyczną inkarnację - kompozycja na gitarę i klawisze z towarzyszeniem wokalu. Nowością był Jacaszek, który bazował na przetwarzanej na żywo gitarze elektrycznej, podbitej efektami. Ale w kontekście całościowej narracji był to moment, kiedy mizofoniczna ścieżka trochęsutraciła na wybrzmiewaniu i płynności.

Odczuwanie emocjonalne, któe przychodzi po impulsywnej, nerwowej reakcji, to przedostatnie stadium mizofonii. Tym razem po przejściu przez jeden z szańcowych tuneli, znów spotkała się Wielka Orkiestra Mizofoniczna – najpierw grali swobodne i luźne dźwięki, aby z czasem tworzyć kompozycje bardziej ustrukturyzowane, wręcz piosenkowe. Krok ciekawy, bo razem z Królami wprowadzający nieco inną formułę koncertową, ale jednak nie do końca pasujący do klimatu tego efemerycznego i mistycznego wydarzenia. Zwłaszcza w momencie wyśpiewania tekstu przez Dorotę Masłowską – trochę ironicznego, w charakterystycznym dla niej stylu, przez formę zmieniającego nieco wydźwięk dramaturgii. Na szczęście razem z nią zaśpiewała Joanna Bielawska – wokalnie o wiele ciekawsza. To także ona domknęła wydarzenie w części dedykowanej izolacji (bo niezrozumiały i sfrustrowany mizofonik na końcu czuje się odosobniony). Jedynie z samplerem zapętlającym jej wokale brzmiała trochę niczym Julianna Barwick - sugestywnie, prosto i właśnie w mocno, a jednocześnie poważnie i przejmująco.

Epilogiem były punktowe głośniki rozmieszczone na ostatnim odcinku trasy przez szaniec – imitowały biały szum, lekarstwo dla mizofoników – a po powrocie na główny plac stopniowo wyłaniały się nagrania melodii z początku koncertu, jako echo pierwotnego fizjologicznego pulsu na środku szańca. 

Odcinki przekonują mnie formułą i wyjściem poza ramy tradycyjnego widowiska, jako multisensoryczney koncerto-performance. Nie wiem jednak na ile jest potrzebna taka mnogość elementów i czy ich ilość nie przysłoniła jakości artystycznej tego wydarzenia. Jeśli pojawiała się muzyka improwizowana, to raczej bliższa była wspólnemu dialogowaniu pomiędzy muzykami, a nie próbie stworzenia dźwiękowej ilustracji, wciągającej i sugestywnej. Szkoda, bo wystarczy przywołać chociażby takie repetetywne granie jak koncerty The Necks czy Lotto, którzy z podobnych środków czerpią, a jednocześnie są w stanie przykuć uwagę widza repetywnością i transem.

Kolejne elementy stadiów mizofonii miały momenty lepsze i gorsze – wydaje mi się jednak że za bardzo była to próba połączenia ciekawych brzmieniowo artystów, aniżeli stworzenia spójnej całości. Wrażeniowo całość na pewno działała, ale wiele momentów było niejasnych i nie do końca oczywistych. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę to, że dramaturgia muzyczna miała za zadanie odwzorować fizjologię organizmu – trzeba było uczestniczyć w całości od początku do końca, a tłumy i kolejki w kilku miejscach trochę w tym przeszkadzały. Na plus należy zaliczyć grę świateł i mroczny klimat tego miejsca, potęgujący zagubienie i szukanie kolejnych niespodzianek w poszczególnych punktach.

Odcinki to wydarzenie odważne z wieloma mocnymi punktami, a jednak wymagające dopracowania podczas kolejnych odsłon (pytanie – jak będą one wyglądać), jeśli nadrzędny temat ma być istotny i w czytelny sposób przybliżony uczestnikowi, rozwijając myśl z opisu wydarzenia.

[zdjęcia: Jakub Knera]

Odcinek mizofoniczny
Felix Kubin
Felix Kubin
Mikołaj Trzaska
Olo Walicki
Kuba Staruszkiewicz
Jacek Stromski
Jacek Stromski
Raphael Rogiński
Raphael Rogiński
Felix Kubin
Marta Ziołek
Odcinek mizofoniczny
Karolina Rec
Zamilska
Zamilska
Iwona i Błażej Król
Iwona i Błażej Król
Iwona i Błażej Król
Michał Jacaszek
Jacek Stromski
Mikołaj Trzaska
Olo Walicki
Karolina Rec
Felix Kubin
Joanna Bielawska
Joanna Bielawska
Dorota Masłowska
Joanna Bielawska
Joanna Bielawska