Wspólna relacja z dwóch wieczorów w chicagowskim Elastic Arts. Tashi Dorji to jeden z moich ulubionych gitarzystów ostatnich kilku lat, nawiązujący raczej do Dereka Bailey niż amerykańskiej tradycji, świetnie odnajdujący się i w akustyczny, i w elektrycznym formacie. Na solowych płytach jego improwizacje przyjmują głównie formę zwartych, kilkuminutowych erupcji. Na koncercie w piątek 4 listopada, w duecie z perkusistą Tylerem Damonem Dorji grał jednak ciągłą, ewoluującą improwizację. To był jeden z najlepszych gitarowo-perkusyjnych koncertów, jakie widziałem w ostatnich latach. Buzujący energią (nie słyszałem wcześniej Damona, ale to naprawdę wybuchowy perkusista), imponujący brzmieniami i odcieniami, fascynujący w przejściach od avantrockowych spazmów w niemal medytacyjne wyciszenia i mozaiki drobnych dźwięków. Po koncercie Tashi powiedział, że każdy koncert trzeba grać jakby to był ostatni i faktycznie tak to wyglądało - absolutna determinacja i kreatywność. Genialny występ.
Drugi koncert, w poniedziałek 7 listopada, zagrał zespół Elder Ones pod przywództwem Amirthy Kidambi. To nowy nowojorski skład, ich płyta Holy Science ukaże się niebawem w Northern Spy - które jest z nami zaprzyjaźnione, więc miałem okazję go posłuchać wcześniej. To bardzo dobry materiał i taki też był koncert, na którym oprócz czterech utworów z płyty pojawił się jeszcze jeden. Amirtha grała na harmonium i śpiewała (czasem tekst, czasem raczej mantry, czasem wokalizy i onomatopeje), a męska część zespołu operowała głównie w jazzowym idiomie. Utwory były skomponowane i to było bardzo trafne, pozwalało połączyć ekstatyczność treści ze zwartością formy. Jest w ich muzyce duch Alice Coltrane i Johna Coltrane, ze współczesnych twórców przychodzi na myśl Matana Roberts i Fire Orchestra. Ale to odniesienia jedynie porządkujące, a nie definiujące. Świetny, oryginalny koncert.
W oba dni grały też inne składy, ale albo były nieszczególnie ciekawe (4 listopada), albo udało mi się zdążyć tylko na ostatnie 5 minut (duet Dave Rempis / Mars Williams 7 listopada), więc nie ma o czym pisać. Na koniec warto wspomnieć, jak zorganizowane jest Elastic Arts - wszystkie koncerty po 10$, nie ma baru (ale sklep 24h za rogiem i obowiązuje BYOB), frekwencja raczej mizerna, jakieś 40-50 osób na pierwszym koncercie i niecałe 20 na drugim. Naprawdę, cieszmy się z europejskich klubów, warunków i frekwencji, bo za Atlantykiem można o nich marzyć.
[zdjęcia: Piotr Lewandowski]