polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

Sonar Reykjavik 2017
Harpa | Reykjavik | 17-18.02.2017

Istniejący od 1994 roku w Barcelonie Sonar Festival od dobrych piętnastu lat co roku organizuje siostrzane edycje imprezy w różnych miastach na świecie (kilka na raz). Zarówno w Europie – w takich miastach jak Londyn, Rzym, Kopenhaga – jak i poza kontynentem w Ameryce Południowej, Północnej, ale też w Afryce i Azji. Islandzka odsłona festiwalu w lutym 2017 roku doczekała się swojej piątek odsłony, której celem – jak piszą na stronie organizatorzy – jest stworzenie elektronicznego festiwalu w bardziej kameralnej odsłonie. Faktycznie, nie jest to wydarzenie tak wielkie jak nocna część festiwalu w stolicy Katalonii, do czego jednocześnie zmuszają wnętrza zaprojektowanego przez islandzkiego artystę Olafura Eliassona budynku Harpa, który zwłaszcza nocą mieni się kolorami na szklanej elewacji. 

Festiwal składa się z czterech przestrzeni, z czego trzy znajdują się w salach budynku (co dziwne, festiwal jednak nie odbywa się w największej przestrzeni, amfiteatralnej scenie): dwie duże na drugim piętrze – Sonar Club i Sonar Hall, bardziej teatralna Sonar Complex na pierwszym, a jedna – Sonar Car Lab – w podziemnym garażu, który przeznaczony został dla dj'ów i pełnił miejscówkę na after party, zamykając każdy z dni festiwalu. Niżej podpisany miał okazję uczestniczyć w dwóch z trzech festiwalowych dni, które jednak, jak mniemam, ukazały szeroki obraz tego jaka koncepcja towarzyszy Sonar Reykjavik. 

Nim o poszczególnych zespołach, na początek kilka uwag ogólnych. Sonar Reykjavik z pewnością w największym stopniu charakteryzuje jego rozrywkowa forma – mało tutaj wydarzeń o zabarwieniu awangardowym, "do posłuchania", a więcej do zabawy czy też, po prostu, do tańczenia. Szkoda, bo z tego co pamiętam, Sonar by Day w Barcelonie kładł na to również mocny nacisk. A przestrzeń Sonar Complex z miejscami siedzącymi, zdecydowanie temu sprzyja. To dobra przestrzeń na chwilę wytchnienia, ale też muzykę bardziej kontemplacyjną, czego organizatorzy kompletnie nie wykorzystali, bo zazwyczaj były tam umieszczone zespoły o tanecznym potencjale, w czym nie było by nic złego gdyby nie to, że z powodu foteli ciężko było go realizować.

Drugi ważny element to nacisk jaki organizatorzy tej imprezy kładą na prezentację lokalnych artystów. Widzę to podobieństwo do Iceland Airwaves, w którym co prawda nie uczestniczyłem, ale w którego programie przeważają rodzimi artyści. W przypadku Sonar w ciągu trzech dni spośród 57 koncertów i setów, aż 36 zagrali Islandczycy. Cieszy, że Islandzczycy znają wartość swoich artystów, a publiczność również to docenia, polskie festiwale tylko mogłyby brać przykład.

Wśród tej islandzkiej reprezentacji spore miejsce zajmują przedstawiciele sceny hiphopowej. Miałem okazje trafić na dwa – zmaskulinizowany Sturla Atlas i sfeminizowany Alvia Islandia – ale przyznam, że te dosyć klasyczne składy (DJ i dwóch lub więcej mc) mnie nie porwały, możliwe że barierą był także język ich tekstów.

Niezwykłym miejscem jest przestrzeń festiwalu – Harpa służy różnym formom spektakli, działań biznesowych czy koncertom, ale na te trzy dni zmieniła się w miejsce tętniące muzyką – począwszy od sal koncertowych, przez korytarze i mieniącą się elewację, specjalnie wyświetlającą się na festiwalu w taki a nie inny sposób. W relacji z Le Guess Who? Piotr Lewandowski wspomniał o nowoczesnym gmachu, w którym festiwal się odbywa. Tu jest podobnie: centrum konferencyjno-biznesowo-kulturalne na wydłużony weekend zgrabnie przejmuje funkcje festiwalu, chociaż ten potencjał można byłoby jeszcze bardziej wykorzystać.

Przejdźmy jednak do koncertów. Każdy z wieczorów ustawiony był tak, że na finał imprezy zagrały zagraniczne i rozpoznawalne nazwy. W piątek Moderat zaprezentował mieszankę utworów z kilku albumów i pokazał, że pomimo długiego stażu i regularnych tras, potrafią na scenie brzmieć świeżo, a jednocześnie grać aktywnie, reagując lub pobudzając publiczność. Czerpią z tego radość, przez co nie nużą, bo poszczególne utwory są w stanie różnicować, zmieniać ich dynamikę, a przede wszystkim wychodzić poza ich pierwotną formę. Podobnie rzecz miała się z De La Soul, którzy zebrali ogromny aplauz. Chłopaki bardzo dobrze sprawdzają się na scenie, regularnie trzymając kontakt z publicznością (czy nawet sugerując jej żeby zamiast filmować smarftonami występ, dobrze się bawili). Zespół w tym roku dobija do trzydziestki a Posdnuos, Trugoy i Maseo promując swój ubiegłoroczny album pokazali, że cały czas mają werwę do grania i zapał do prezentowania muzyki na żywo.

Islandzką legendą muzyki elektronicznej jest bez wątpienia Gus Gus – skromny, dwuosobowy skład zagrał jeden z najlepszych setów wieczoru, a połączenie powtarzalnego house i wokaliz Daníela Ágústa Haraldssona (obok niego na scenie był Birgir Þórarinsson) pokazał muzykę house w wydaniu klasycznym, ale chwytliwym.

Ciekawie, chociaż mało porywająco wypadł Forest Swords, rozbudowany do duetu, w którym w pewnym momencie poza barwnymi ambientowymi tłami i bitami, do głosu doszła gitara basowa i elektryczna. Rozczarowaniem okazał się Sin Fang, którego miałem okazję widzieć na koncercie kilka lat temu – wtedy po mniej elektronicznej płycie wyszedł na scenę z rozbudowanym i koncertowym składem. Tym razem zagrał w otoczeniu klawiszowca i puzonisty, sam jednak schował się w namiocie, w którym filmowany śpiewał przez cały koncert. Wyszło jednak dosyć statycznie i niemrawo, a nie taka jest przecież jego muzyka na zeszłorocznym, jakże innym w porównaniu do debiutu "Spaceland". Ciekawostką była synthpopowa aYia, niespecjalnie jednak odkrywcza. Natomiast Sleigh Bells rozbudowani o drugiego gitarzystę stracili już wigor i świeżość z pierwszych koncertów (które dane było mi widzieć w 2009 roku). Teraz to raczej skład, który z potencjalnie ciekawego spojrzenia na alternatywne ciężkie granie, lepiej znajduje się w nieco pop-rockowej i noise-popowej formule, gdzie ciężko brzmiące gitary i bity wiodą prym, a pierwsze skrzypce gra teatralnie wręcz odgrywająca swoją rolę Alexis Krauss.

Rewelacyjnie wypadli islandczycy z Dillalude, którzy w koncertowym, bliskim jazzowemu składowi (klawisze, bas, perkusja, kornet i DJ) wykonują zaaranżowane na ten skład utwory J Dilla. Grają je nie tylko pomysłowo i z werwą, ale jakby to była ich twórczość, czując się przy tym swobodnie, a jednak z wyczuwalnym echem i zaznaczonym sznytem tego jak sample i bity kleił Amerykanin.

Osobna część należy się artystom grającym w bardziej kameralnej kinowej Sonar Complex z miejscami siedzącymi. W piątek ciekawy wokalnie koncert zagrał John Grvy - Afroamerykanin o wyrazistym głosie brzmiał ciekawie, szkoda jedynie że śpiewał jedynie w akompaniamencie muzyki puszczanej głównie z sampli przez DJa z tyłu. Dzień później pojawił się tam sympatyczny damsko-męski duet Wesen, który grał przyjemne piosenki w akompaniamencie gitary i klawiszy (nie używanych jednak nazbyt często, przez co trudno było odnieść wrażenie, że wszystko było puszczone z laptopa). Kulminacją sceny były sety BEA 1991 – na początku psychodeliczny, oparty na starych nagraniach z odgłosami zwierząt i ludzi podczas stosunku seksualnego (brzmi dziwnie, ale miało to sens w formie parasłuchowiska), aż stopniowo w bardziej piosenkowych formach – oraz Marie Davidson, która zaserwowała intensywną dawkę techno, umiejętnie dozowaną, bliską temu co robi Zamilska, a jednak w bardziej interesującej i wciągającej formie. Na szczęście publiczność nie miała oporów, żeby opuścić siedziska i otoczyć artystkę, aby wokół niej bawić się w najlepsze.

Sonar Reykjavik okazał się ciekawa odsłoną międzynarodowego festiwalu, o dominującym rozrywkowym charakterze, na szczęście prezentującym artystów w ciekawej przestrzeni w centrum Reykjaviku. Zaoferował zdecydowanie więcej zabawy, niż skupienia na słuchaniu, ale wiele zespołów pokazało jak dobrze w koncertowej formule się (nadal) odnajduje, a niezwykłe miejsce w którym się impreza odbywa, jak i sam Reykjavik są zdecydowaną rekomendacją do odwiedzenia tego wydarzenia.

[zdjęcia: Jakub Knera]

Moderat [fot. Jakub Knera]
Moderat [fot. Jakub Knera]
Moderat [fot. Jakub Knera]
Moderat [fot. Jakub Knera]
Moderat [fot. Jakub Knera]
De La Soul [fot. Jakub Knera]
De La Soul [fot. Jakub Knera]
De La Soul [fot. Jakub Knera]
De La Soul [fot. Jakub Knera]
Gus Gus [fot. Jakub Knera]
Gus Gus [fot. Jakub Knera]
Gus Gus [fot. Jakub Knera]
Dillalude [fot. Jakub Knera]
Dillalude [fot. Jakub Knera]
Dillalude [fot. Jakub Knera]
Dillalude [fot. Jakub Knera]
Dillalude [fot. Jakub Knera]
BEA1991 [fot. Jakub Knera]
BEA1991 [fot. Jakub Knera]
John Grvy [fot. Jakub Knera]
John Grvy [fot. Jakub Knera]
Forest Swords [fot. Jakub Knera]
Forest Swords [fot. Jakub Knera]
Marie Davidson [fot. Jakub Knera]
Marie Davidson [fot. Jakub Knera]
Marie Davidson [fot. Jakub Knera]
Sin Fang [fot. Jakub Knera]
Sin Fang [fot. Jakub Knera]
Sin Fang [fot. Jakub Knera]
Sin Fang [fot. Jakub Knera]
Sleigh Bells [fot. Jakub Knera]
Sleigh Bells [fot. Jakub Knera]
Sleigh Bells [fot. Jakub Knera]
Sleigh Bells [fot. Jakub Knera]
Wesen [fot. Jakub Knera]
Wesen [fot. Jakub Knera]
Wesen [fot. Jakub Knera]
aYia [fot. Jakub Knera]
aYia [fot. Jakub Knera]
aYia [fot. Jakub Knera]
B.Traits [fot. Jakub Knera]
Harpa [fot. Jakub Knera]