Redakcja radiowej Dwójki wpadła na pomysłowy i atrakcyjny sposób uczczenia swoich 80. urodzin. organizując specjalne koncerty z premierowym materiałem, których kulminacją były premierowe prezentacje wykonań i kompozycji. Niżej podpisany miał okazję uczestniczyć w czterech z nich - dwóch solowych i dwóch zespołowych składów.
Pretekstem dla pierwszego była świeżo wydana płyta Raphaela Rogińskiego, na której gra utwory Henry’ego Purcella i Alfonso Ferrabosco. W studiu Władysława Szpilmana zaprezentował kompozycje właśnie tych twórców, ale cofnął się też do Coltrane’a, Bacha czy pieśni kurpiowskich. Sęk w tym, że Rogiński przez wiele lat wypracował sobie na tyle charakterystyczny styl, że inkorporując dzieła wielu twórców, zręcznie filtruje ich przez swoją wrażliwość i muzyczny język. Ukazane w przekroju kontemplacyjne melodie zyskały wspólny mianownik, w utworach Purcella zabarwiony o wokal Olgi Mysłowskiej. Bez syntezatora, jak na płycie, nie miały tak mrocznego i posępnego charakteru, ale zabrzmiały wyraziście i wręcz nabożnie. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że Mysłowska za sprawą swojego dostojnego i “operowego” głosu najmocniej z dotychczasowych wokalistek wpływa na muzykę gitarzysty. Polecam sprawdzić to na płycie.
Kolejne koncerty odbyły się w większym studiu Witolda Lutosławskiego. Najpierw “stare piosenki” czyli przedwojenne szlagiery zagrała Warszawska Orkiestra Sentymentalna. Było różnorodnie. Zabrzmiał m.in. “Stachu!” Tadeusza Faliszewskiego, “Walczyk” Bolesława Leśmiana, “Hokus Pokus” Henryka Warsa, błyskotliwe połączenie foxtrota i rumby “La Panama” czy przejmujący i trzymający w napięciu “Warszawa druga” Jerzego Jurandota z tekstem odczytanym przez Adama Ferencego. Było wspominkowo, zwłaszcza dla starszych osób, które w niektórych rzędach podśpiewywały sobie część piosenek. Przede wszystkim jednak WOS zaprezentowała zebrany materiał w komunikatywnej i chwytliwej formule, zgrabnie i przebojowo.
Powrotem do przeszłości było kilkuminutowe słuchowisko DJ Lenara, który zebrał archiwalne nagrania audycji z Dwójki, wypowiedzi i fragmenty muzyki, które połączył w dźwiękowo-słowny kolaż. Fajnie byłoby gdyby takie słuchowisko doczekało się wydania, a nie było jedynie koncertowym łącznikiem, ponieważ wprowadziło ono do trzeciej części jubileuszowego koncertu a mianowicie “nowych piosenek”.
To dwanaście utworów zamówionych na ten wieczór i napisanych przez różnych artystów z polskiej sceny muzycznej - zarówno tych mocniej osadzonych w muzyce współczesnej, jak i tych ze sceny elektronicznej. Nie sposób spamiętać wszystkie i siłą rzeczy im dłużej po koncercie, tym bardziej w pamięci pozostały najmocniejsze punkty wieczoru. Osobliwą zabawą z formą była kompozycja Dariusza Przybylskiego z momentam komicznie wybrzmiewającym śpiewem Anny Radziejewskiej. Obok niej wokalny prym na scenie wiodła Joanna Halszka Sokołowska i Ola Bilińska, z których zwłaszcza ta druga pokazała szerokie spektrum umiejętności w różnych utworach.
Było miejsce na ukłon - trochę przewidywalny, znając twórczość obu artystów - w kierunku minimalizmu w kompozycji “To Escape” Wacława Zimpla opartym na repetycjach fortepianu i klarnetu oraz w “Pająku i Lisie” Stefana Wesołowskiego z powtórzeniami smyczków na pierwszym planie i dopełniającymi tło dęciakami w tle (z poruszającym tekstem Grzegorza Kwiatkowskiego). Zabawę z formą zaserwował zespół Księżyc, w którym Agata Harz i Katarzyna Smoluk zaśpiewały utwór “Gniewna. O złośliwości przedmiotów martwych pieśń bólu i żalu, który towarzyszy bezskutecznemu wyszukiwaniu stacji radiowej” na głosy, zespół kameralny i radioodbiornik przeniśny - za obsługę tego ostatniego odpowiadał Robert Niziński.
Sultan Hagavik z kolei ironicznie skomentował zapał do korzystania z vocoderów przez artystów w muzyce pop. Na strzępkach przetworzonych dzięki nim wokaliz, zbudował warstwę liryczną, praktycznie pozbawioną słów. Przebojową, ale na swój sposób ułomną, ukazującą pop w krzywym zwierciadle. Jednocześnie było to jeden z dwóch utworów komentujących w jakikolwiek sposób rzeczywistość. Drugim był protest-song “Nie narażaj mnie” Asi Miny, która w akompaniamencie Wojtka Kucharczyka na syntezatorze i Tomasza Dudy na klarnecie basowym w nie bezpośredni sposób zaśpiewała piosenkę o tym, co się dzieje w Polsce, na końcu wykrzykując “nie ścinaj drzew!” (brawo!).
Hubert Zemler skomponował utwór inspirowany twórczością Erica Satie i Twin Peaks (znów ze świetnym głosem Sokołowskiej). Z kolei Bilińska zaśpiewała jako główna wokalistka w swojej kompozycji i utworze Marcina Stańczyka, dwóch z bardziej piosenkowych w całym programie. Para-rapowany był “Jestem ptakiem” skomponowany przez Tadeusza Wieleckiego, natomiast na finał całkowicie zaskoczył Jerz Igor, którzy zagrali bez orkiestry (jedynie w towarzystwie bitu Zemlera) utwór “Duchy”. Kompozycja abstrakcyjnie rozpoczęła się samplami dziecięcych wokali i mikrodźwiękami - jedno z dzieci na sali aż zaczęło się śmiać - po bardzo rytmiczną i niemal taneczną część, znów z głosem Sokołowskiej. Świetny finał.
Bardzo zróżnicowany materiał wydawał się pomysłem ryzykownym i karkołomnym, ale przyniósł ciekawy rezultat. Dla mnie najmocniejszymi momentami był “Prawdziwego Owocu Nagrody Grammy Filharmonii Kaliskiej-Instant Symfonicznie” Sultan Hagavik, utwory Asi Miny, “Duchów” Jerzego Igora i kompozycja Zemlera, a nade wszystko Joanna Halszka Sokołowska, która w wielu stylistykach odnalazła się doskonale. Oby wydawnictwo dokumentujące ten koncert ukazało się jak najszybciej.
Na koniec wieczoru, po nowych piosenkach, cała scena została sprzątnięta i został na niej jedynie fortepian Steinweg. Instrument przed remontem, jeszcze zakurzony, który Marcin Masecki znalazł na planie filmowym. Na nim zagrał “Nokturny” Chopina, promując jednocześnie swoją nowa płytę z tym materiałem. Widziałem Maseckiego wiele razy i w pewnym momencie zaczęła mi ciążyć jego teatralność, konieczność podkreślania formy podczas występów. Tym razem jednak było inaczej - poza klapkami w których wyszedł na scenę, podszedł do utworów z szacunkiem, stosunkowo rzadko odchodząc od wersji oryginalnej aby tworzyć własne wariacje. To był szalenie wciągający materiał, który w studiu Lutosławskiego wybrzmiewał w całkowitej ciszy. Hipnotyzujący i kompletny, z resztą też dlatego aż tyle bisów nie było koniecznych. Masecki zagrał przekonywująco i przejmująco, co zapadnie w pamięć chyba nie tylko mi na bardzo długo.
[zdjęcia: Jakub Knera]