W tym roku byłem tylko na jednym, pierwszym dniu CoCArtu, który był chyba najbardziej konsekwentnie elektronicznym dniem tego festiwalu, na jakim byłem. Jako pierwsze zagrało trio Xenony, prezentując nowy materiał. Czyli trochę chiptune'ów, trochę Carpentera, trochę Kuedo i zawoalowane echa post-rocka. Sympatyczny koncert, który jednak nie do końca pasowało do tego festiwalu i miejsca. Robert Piotrowicz do tradycji CoCArtu pasował bardziej, choć gdyby grał kilka lat temu w dużej sali kolumnowej, jego koncert byłby jednym wielkim hukiem - dobrze, że drugi rok z rzędu festiwal odbywa się w fajnej sali na parterze. Choć na koncercie Piotrowicza trochę brakowało basów, to zarówno dynamika jego muzyki, jak i gęstość brzmienia, te roje dźwięków, było dobrze odczuwalne. Dobry koncert. Występ Roberta Lippoka jednym uchem mi wpadł, drugim wypadł. Solidny laptopowy set z elektroniką, ale jak dla mnie zbyt kalejdoskopowy - tu trochę techno, tu echa dubstepu, tu trochę Afryki, jakby Lippok chciał zrobić Unsound albo CTM w pigułce. Nie wiem po co. Zamykający wieczór Frank Bretschneider (super.trigger) był bardziej skoncentrowany - geometria Raster Noton, Berlin pełną gębą, trochę IDMowych wspomnień. Porządnie, precyzyjnie, choć nieco beznamiętnie (nie, żebym był zdziwiony). Byłem tylko jeden dzień, ale zabrakło mi trochę eklektyzmu wcześniejszych edycji, przemieszania koncertów elektronicznych z elektryczno-akustycznymi i większego zróżnicowania postaw wykonawczych. Do zobaczenia w Toruniu za rok.
[zdjęcia: Piotr Lewandowski]