Miłą odmianą w bogatej, choć ostatnimi czasy nieco powtarzalnej i przewidywalnej ofercie życia rozrywkowo-dyskotekowego w Berlinie, okazała się opcja udziału w retro dancingu rodem z lat 70-tych/ 80-tych. Za kapsułę przenoszącą w czasie posłużył ciekawie zaprojektowany i znakomicie nagłośniony Tempodrom, a rolę sternika objął 72 letni Bryan Ferry. Prawie dwugodzinny koncert w 80% wypełniła twórczość Roxy Music (aż dziewiętnaście z dwudziestu czterech utworów), a sam występ gatunkowo składał się z trzech części. Pierwsza, najlepsza zawierała sporo elementów barokowego popu, artrocka oraz skupiona była na kreatywności okazałego, bo aż dziewięcioosobowego zespołu, w którym pierwszoplanową postacią była saksofonistka i keybordzistka Jorja Chalmers. Świetnie wypadły klarnetowe, smyczkowe oraz klawiszowe solówki zwłaszcza w „Bitter-Sweet”, „A Waste Land/ Windsept”, „Out of the Blue” oraz w „Ladytron”. Po zaskakująco intensywnym otwarciu, druga część przesadnie obfitowała w zagrywki spod z znaku rockabilly oraz glam. Było zanadto przejrzyście. Raz skocznie, raz balladowo, ale jednak zbyt rzewliwie i zbyt sentymentalnie. Wieczór uratował retro dyskotekowy finał. Energetyczny i bardzo głośny „Love Is the Drug”, groteskowy „Let's Stick Together” oraz interesująco przearanżowany „Jealous Guy” Johna Lennona rozbujały w dzikim tańcu całą, kilkutysięczną publiczność. Forma wokalna, charyzma, sceniczny image Bryana Ferry'ego budzi najwyższe uznanie i podziw. Magiczny występ całego zespołu oraz nadzwyczajna dyspozycja Brytyjczyka pozostawiły duże wrażenie. Trochę szkoda, że kapsuła przenosząca w czasie nie może działać częściej.
(ps. przepraszam za brak profesjonalnych zdjęć, fotopasy otrzymywali tylko przedstawiciele berlińskiej prasy).
[Dariusz Rybus]
[zdjęcia: Dariusz Rybus]