Braga znana jest Portugalczykom jako mekka muzyki alternatywnej. Niezależnie od pory roku w mieście odbywają się liczne koncerty i festiwale. W tym 130-tysięcznym mieście, na północy kraju, ponad 10 lat temu lokalne władze postanowiły wesprzeć miejscowych muzyków, przekazując im pod wynajem za symboliczną opłatą sale w budynku nieużywanego stadionu. Inicjatorem był perkusista i założyciel legendarnego zespołu lat 80. Mão Morta, Miguel Pedro Guimarães. Sale wykorzystuje około osiemdziesięciu muzyków, a wspólna przestrzeń sprzyja pączkowaniu kolaboracji. Jednym z odbywających się tam wydarzeń jest festiwal Semibreve rozlokowany w kilku przestrzeniach miasta.
Miejsca wybrane przez organizatorów Semibreve na koncerty są wizytówką miasta, również poza festiwalem, ze względu na bogaty program muzyczny. Największa część wydarzeń festiwalowych odbywała się w XX-wiecznym teatrze - Teatro Circo, z ozdobną salą na ponad 700 osób i drugą bardziej kameralną o współczesnym wnętrzu. Po północy koncertów można było posłuchać w GNRation – nowoczesnym centrum multimedialnym. W obydwu miejscach pomiędzy koncertami można było obejrzeć instalacje audiowizualne. Bliska odległość pomiędzy obydwoma lokalizacjami i komfortowe warunki takie jak wygodne krzesła, odpowiednia wentylacja sprawiały, że mimo przyjęcia sporej dawki muzyki po festiwalu czułam się przyjemnie odprężona
Pierwszym koncertem jaki zobaczyłam był lekki i trochę naiwny koncert Visible Cloaks. Można było usłyszeć niekiedy dźwięki inspirowane muzyką etniczną z różnych stron świata. Zamykając oczy można było przenieść się na otwartą przestrzeń ciągnącą się po horyzont. Może to była pustynia? Następnie przyszedł czas na Gas, którego przestrzenne kompozycje z dużą ilością powietrza i oddechu przenosiły słuchaczy poprzez wszystkie warstwy wymyślonego lasu, którego obraz mogliśmy zobaczyć na wizualizacjach. Po takim masażu ucha wewnętrznego przyszedł czas na moim zdaniem najlepszy koncert całego festiwalu - Beatriz Ferreyra. Charyzmatyczny występ tej nestorki eksperymentalnej elektroniki był bardzo spójny. W prawie całkowitej ciemności, bez żadnych wizualizacji artystka zagrała trzy utwory – słychać było w nich dziedzictwo elektronicznej sceny z lat 60. i 70. a jednocześnie Ferreyra pokazała, że cały czas poszukuje nowych brzmień, łącząc je z fragmentami field recordingu, śpiewu i archiwalnych nagrań. Na myśl przychodziły mi najlepsze koncerty świętej pamięci Eugeniusza Rudnika.
Po takiej dawce wyciszenia potrzebowałam chwili, żeby przestawić się w bardziej energiczną i taneczną atmosferę występów Kyoka i Karen Gwyer w przestrzeni GNRation. Reszta publiczności również nie od razu przeszła do tańca. Kyoka wyczuła to idealnie zaczynając od subtelnych, rytmicznych szumów, trzasków i industrialnych hałasów stopniowo zwiększała BPM i rozkręciła basy. Natomiast Karen Gwyer dzięki mieszance eksperymentalnego techno i przestrzennego popu przeniosła tańczących w zupełnie inne rejony galaktyki.
Drugi dzień rozpoczął się nastrojowym koncertem Steve Hauschildt w niesamowitym wnętrzu surowej, betonowo drewnianej kaplicy Imaculada do Seminário Menor. Kontynuacja refleksyjnej atmosfery miała miejsce w Teatro Circo za sprawą nowozelandzkiego audiowizualnego duetu Fis. W efekcie obserwowaliśmy niesamowitą synchronizację i wzajemne przenikanie się dźwięku i obrazu. Drugi tego dnia koncert zagrał Helge Stena - kompozytor, członek zespołu Supersilent, kryjący się pod pseudonimem Deathprod. Od pierwszego momentu koncertu duszne, mistyczne brzmienia wypełniły salę tak szczelnie, że czasem trudno było odetchnąć. Tuż po nim pałeczkę przejął Blessed Initiative (wcielenie Yair Elazar Glotman), co okazało się świetną decyzją kuratorską, ponieważ to co charakteryzowało ten koncert to umiejętne granie ciszą. Artysta robił przerwy w momentach, które mówiły więcej niż jakikolwiek możliwy dźwięk.
Nocne koncerty w GNRation rozpoczął mocnym uderzeniem Rabih Beaini, który splótł ze sobą dark wave, krautrock w formie niesamowitego słuchowiska techno. Artysta często współpracuje z muzykami ze sceny improwizowanej i ten specyficzny rodzaj wyczucia potrzebny do grania tego rodzaju muzyki można było usłyszeć w czasie jego występu. Po drugiej w nocy przyszła kolej na reprezentantów Portugalii czyli Sabre. Rytmiczne, tłuste techno bity połączone z kosmicznym free jazzem dla jednych były ostatnim dźwiękiem przed zaśnięciem, a innym towarzyszyły do świtu.
Ostatni dzień festiwalu rozpoczął w szamańskiej atmosferze Lawrence English. Kompozytor zaprosił na scenę uczestników warsztatów muzycznych, które poprowadził w ramach festiwalu. Artysta interesuje się percepcją muzyki w ciele, dlatego w celu jak najpełniejszego doświadczenia zachęcił młodych ludzi by położyli się na ziemi. Całą resztę publiczności poprosił do zajęcia miejsc jak najbliżej głośników. I rzeczywiście wibrujące, niskie częstotliwości sprawiały, że kompozycji English słuchało się każdą częścią ciała.
Całe wydarzenie było skrupulatnie kuratorowane. Doskonały line-up, dobre nagłośnienie, piękne lokalizacje, kameralny charakter, nienakładające się na siebie koncerty (wiec przy odrobinie determinacji można zobaczyć wszystkie), a po za tym bilet w przystępnej cenie – to wszystko sprawia, że Semibreve jest ważnym punktem na festiwalowej mapie Portugali! A konkurencja jest nie byle jaka, bo stanowią ją chociażby takie wydarzenia jak MadeiraDig (Madeira) czy Tremor (Azory). Obserwując konsekwencję organizatorów w kwestii każdego najmniejszego szczegółu festiwalu, mam pewność, że i w przyszłym roku warto zarezerwować sobie kilka dni na podróż do Portugalii. I tym razem usłyszeć i obejrzeć wszystkie koncerty.
[zdjęcia: Zofia Janina Borysiewicz]