Mało który festiwal jest w zamyśle tak precyzyjnie kuratorowany jak Drone Noise Ambient, który odbywa się w gdańskiej Kolonii Artystów od pięciu lat. Rys stylistyczny ma już w samej nazwie, w skrócie czytanej jako DNA, jednak bardzo mocno rozpycha się wobec wspomnianych wyżej estetyk. Tak było zawsze do tej pory, było tak i w pierwszy grudniowy weekend. Odczytując gatunkowy zamysł tego mini-festiwalu, postanowiłem sprawdzić, którzy z artystów mieli najbliżej do poszczególnych estetyk, prezentowanych w nazwie wydarzenia.
Drone
Drone-music w czystej postaci w zasadzie nie uświadczyłem, ale to właśnie koncerty We Will Fail i Mammorth Ulthana były moim zdaniem najbliższe tej formie. Aleksandra Grünholz nie od dziś kładzie równomierny nacisk na dźwiękowe tła, jak i bity wyłaniające się na pierwszym planie. Podczas koncertu w Kolonii Artystów, gdzie zaprezentowała w dużej mierze materiał dotąd nieznany, zagrała muzykę spójną, a jednocześnie bardzo różnorodną. Zdarzało się że rytm prowadził kompozycje, a kiedy indziej nierównomierne bity ustępowały miejsca temu, co działo się na drugim planie. Rezonująca dźwiękowa magma była tutaj spójnikiem, dlatego ona najbardziej utkwiła mi w pamięci, pomimo że koncertowi trochę zabrakło dramaturgii - nieco krótszy zyskałby na treści.
Mammoth Ulthana czyli duet Jacka Doroszenko i Rafała Kołackiego, bazował na dronowych elektronicznych smugach i wszelkiej maści perkusjonaliach. Dźwięk był więc nieco bardziej zróżnicowany, również z powodu użycia różnych fletów, bębenkó i gongów, ale cały czas zamykał się w formie muzycznego, różnorodnego konglomeratu. Instumenty Kołackiego cały czas podążały za warstwami dźwiękowymi Doroszenko, nie tyle na ich tle się wyróżniając, ale je uzupełniając. Dzięki temu powstała muzyka wielowymiarowa, ale cały czas zachowująca ów dronowy posmak, jednostajny w wybrzmiewaniu, bez kulminacyjnych punktów przejścia.
Noise
Sama definicja noise jest na tyle pojemna, że ciężko pod tym hasłe jakkolwiek w skrócie ująć występujących na DNA artystów. W przypadku tego wydarzenia, widzę tutaj pole dla twórców tworzących dosyć szeroką formę muzyczną, w której łączy się wiele środków, jednocześnie w formie bardziej zróżnicowani niż postacie wskazane przeze mnie w części drone. Columbus Duo kreatywnie podeszli do etosu gitarowego duetu, zamieniając instrument na elektronikę i oscylator, które w połączeniu z perkusjonaliami zaoferowały muzykę o podobnym gitarowemu ładunku, ale zupełnie inną pod kątem faktur. Rozedrgana perkusja często grała praktycznie drugie skrzypce, a to własnie elektroniczne pasaże dominowały, chociaż wiele zależało od miejsca na sali, w którym słuchało się duetu. Columbus zagrał krótko i intensywnie, głośno, ale jednocześnie ciekawie formalnie, czasem nasuwając mi skojarzenia z bardziej elektronicznymi dokonaniami Oneida.
Podobny warsztat zaprezentowali Tutti Harp i DMNSZ, chociaż ten pierwszy złożoną tkankę dźwiękową budował przede wszystkim z brzmień syntezatorowych i elektronicznych, drugi bazował też m.in. na nagraniach terenowych. Obu łączyło analogowe podejście do tworzenia kompozycji - dzięki temu zyskały one na głębi, ale też na wielowymiarowości. Koncert Tutti Harp był jakby bardziej wygładzony, podczas gdy DMNSZ zwodził po meandrach samplodelii i znalezionych szorstkich dźwięków. Znów wystarczyłoby grać trochę krócej, dzięki czemu efekt byłby bardziej spójny, co udało się świetnie Tutti Harp.
Ambient
Najbardziej jednak nieoczywisty był wątek ambientowy. Ellen Arkbro wydała w tym roku fenomenalną płytę “For organ and brass” na której stworzyła przeciągłe dronowe utwory na organy, puzon, róg i tubę. Podczas koncertu w Kolonii bliższa była jednak swobodnym formom ambientowym, przede wszystkim z powodu redukcji dźwięku do oszczędnych, zmieniających się regularnie sygnałów, w których ważniejsza była ich barwa. Monotonia muzyki była uwierająca i można było przełamać ją przemieszczaniem się po sali, do czego artystka zachęcała. Dzięki temu częstotliwości dźwięku ulegały zmianie, a muzyka regularnie ewoluowała. Niestety forma ta okazała się zbyt długa, wyczerpująca, przez co koncept w odsłonie koncertowej nie sprawdził się najlepiej.
Świetnie na język koncertu swój materiał “Sinus Balticus” przełożył Emiter, który według mnie zagrał najciekawszy koncert festiwalu. Hipnotyzujące i pulsujące dźwięki odwołują się na tym albumie do wyimaginowanej przestrzeni Morza Bałtyckiego, a zostały stworzone były bez użycia nagrań terenowych. Dymiter stworzył muzykę głębin, chłodną i tajemniczą, a jednocześnie hipnotyzującą. I tak jak na płycie, na koncercie wciągnął swoim onirycznym i trochę mrocznym klimatem.
Koncepcja zawężania programu DNA do wybranych gatunków jest z jednej strony bardzo mocno naznaczająca program imprezy, a z drugiej ukazująca jego otwartość. Dzięki temu jest jednocześnie przekonująca i chwytliwa - podczas trzech dni muzyki słuchało kilkaset osób, a w piątek w sali Kolonii Artystów była prawie setka widzów, co jak na tego typu muzykę i konkurencję w postaci innych wydarzeń, jest sporym osiągnięciem. Gratuluję pomysłu i realizacji.
[zdjęcia: Jakub Knera]