polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Darkher Realms

Darkher
Realms

Chelsea Wolfe podczas jednej z wielu swoich wizyt w Europie, a było to w maju 2013 roku, zaprosiła do roli supportu mało komu znaną Jayn Hannę Wissenberg. Nie było to nic wielkiego, bo chodziło zaledwie o jednorazowy, symboliczny, kilkunastominutowy występ w manchesterskim The Deaf Institute. Darkher, bo pod takim aliasem działa Brytyjka, po trzech latach od tego wydarzenia zadebiutował pełnowymiarową płytą. 

Nieprzypadkowo długo szukałem w archiwach czegoś, co łączy Wolfe i Wissenberg. Trudno, bowiem o większe analogie od tych, jakie niesie ze sobą zestawienie ostatniego albumu Amerykanki pt. Abyss i przedstawionego tutaj Realms. Ten sam przejmujący darkfolkowy klimat. Ten sam dronowy trans. To samo bogactwo wokali oraz niemal identyczna barwa głosu. Ta sama, poruszająca „wędrówkę dusz” tematyka utworów. Ta sama energia, te same emocje. Fakt, The Kingdom Field, epka, którą w 2014 roku dla Angielki wydało niemieckie Prophecy, wskazywało na pewne podobieństwa między obiema artystkami, ale takiej, dosłownej zbieżności przy premierowym LP Brytyjki chyba nikt nie mógł się spodziewać. Pierwsze odsłuchy krążka mogą wywołać, zwłaszcza u najzagorzalszych sympatyków Chelsea Wolfe, prawdziwy szok. Potężny wstrząs z każdym kolejnym podejściem zamienia się jednak w przyjemną niepewność, a gdy wraz z nią porzuci się rozbrajające pokrewieństwa i skojarzenia, pozostaje już tylko magia i niewiarygodny urok. Realms to nieco ponad 40 minutowe dzieło, które brzmi jak jedna, składająca się z dziewięciu formalnych partii, kompozycja. Tych formalnych podziałów w rzeczywistości jest pięć, bo poza pozycją w samym środku listy reszta tworzy pary, ale nomenklatura w tej perspektywie jest najmniej ważna. Ważne jest to, że już od pierwszego w zestawie „Spirit Waker”/ „Hollow Veil” zaczyna się głęboka, hipnotyzująca i pełna wzlotów podróż. Intrygujące wokale, gitarowa czystość, perkusyjne repetycje znanego z My Dying Bride oraz z Anathemy Shauna Taylora-Steelsa otwierają drzwi do ogrodu inspirujących, momentami złowieszczych i bardzo lirycznych zaułków. Akustyczny, delikatny wstęp, tnące przestrzeń chordofony, eksplodujące drumy oraz doomowy finał w melancholijnym „Moths”/ dramatycznym „Wars”. Ambientowa zapaść w „The Dawn Brings A Saviour”. Kontrast smyczkowej subtelności i perkusyjnej chłosty w parze „Buried Pt. I”/ „Buried Pt. II”. Intensywny i poruszający „Foregone” (jako jedyny był na epce z 2014)/ i wreszcie folkowy, idealny na zamknięcie „Lament”. Perfekcyjnie dopracowana (m. in. świetne partie talerzy), surowa, mroczna i co najważniejsze zrealizowana w tradycyjnej, pozbawionej nowoczesnych naleciałości i trików całość stanowi prawdziwe arcydzieło.

Jeden z najlepszych płytowych debiutów mijającego roku wbija w ziemię, choć znajdą się i tacy, dla których Realms będzie tylko i wyłącznie znakomitą repliką, kolejnym super produktem doskonale funkcjonującej marketingowej machiny wspomnianego Prophecy Productions. Nic bardziej mylnego. Cóż, wspólna trasa Darkher i Chelsea Wolfe, a może i nawet duet na przykład w postaci epki lub splitu, pozwoliłyby rozwiać wiele kwestii.

[Dariusz Rybus]