polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Counter Intuits  Monosyllabilly

Counter Intuits
Monosyllabilly

Podziemie muzyczne z Ohio nie zginie, dopóki żyje Ron House. House to obok Tommy'ego Jaya, Jima Sheparda i Dona Howlanda jeden z apostołów sceny lo-fi z Columbus, a więc i jedna z najważniejszych postaci niezależnego rocka lat 80. i 90. Młodszymi reprezentantami tej sceny są Times New Viking i to właśnie z gitarzystą tego składu, Jaredem Phillipsem, House po latach przebywania w cieniu powołał do życia Counter Intuits. Drugi album projektu, Monosyllabilly, został nagrany w legendarnym Cleveland i nie tylko nie bruka sławy takich nazw jak Electric Eeels czy Mirrors, co mógłby wepchnąć się na czwartego na kompilację Those Were Different Times i nie obniżyć jej jakości.

Ron House musi mieć już chyba sześćdziesiąt lat na karku, a songwritersko rozkręcił się tak, jakby najlepsze lata miał jeszcze przed sobą. „Deep Storage Space” spokojnie mogłoby znaleźć się na pierwszym albumie Thomas Jefferson Slave Apartments, dotychczas najlepszego projektu House'a. „Bernie's Bagel Saga” rozczula kiwi-popową melodią jednej z gitar, mimo że druga charczy fuzzem a'la Dead Moon tak pięknie, że trudno się zdecydować, na której się skupić. „Actors Running Sound”, w którym za perkusjonalia robią chyba szklanki, przy całym swoim rozklekotaniu wciąż jest tą rzadką, ślicznie naturalną piosenką, sięgającą klasy Tall Dwarfs. W sieci wspomina się również o echach The Fall i rzeczywiście - fantastyczne „Dementia/Dementia” brzmi, jakby House słuchał bardzo dużo Grotesque, zarówno podłapując pół-fikcyjny styl grania country'n'northern jak i ucząc się „how to MES with lyrics”. The Fall słychać również w „Monosyllabilly”, w „Bright Green Shirt” i w „Creative Juice”. Pomijając fakt, że inteligentne podkradanie od grupy na F jest wręcz godne pochwały, House wcale tego stylu nie małpuje – przez wieloletnie doświadczenie i wypracowaną charyzmę filtruje raczej najlepsze rzeczy, jakie szeroko pojęty garaż miał do zaoferowania na przestrzeni kilku dekad. W „Sunglasses After Death” na przykład puszcza oko do fanów The Cramps, choć kawałek wcale Crampsów nie przypomina. House świetnie pisze, świetnie się bawi, rozkwitło mu poczucie humoru (żeby wspomnieć tylko błyskotliwie debilny tekst w „Password Is Password”) i w efekcie nagrywa jeden z najrówniejszych i najlepszych albumów w swojej 40-letniej już  karierze. Gdyby Monosyllabilly ukazało się w latach 80. lub 90., byłoby dziś otoczone kultem.

[Karol Paczkowski]