polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Funhausen Funhausen

Funhausen
Funhausen

Jeśli Fun House uznać za tradycyjny tekst narracyjny, to Funhausen jest jego cut-upem. I to takim, który tnie materiał na sylaby i organizuje je w nową, niezrozumiałą mowę. Tav Falco na początku lat 80. głosił, że nagrano już dość muzyki i pozostało nam odtwarzać dawne nagrania albo je dekonstruować. Nie on jeden, rzecz jasna, ale w środowisku muzyki rockowej, słynącym z brania siebie nazbyt serio lub nazbyt nostalgicznie, był jednym z ewenementów. Funhausen to w pewnym sensie realizacja podobnych manifestów, a przy tym jedna z tych nielicznych radykalnych zabaw, która nie jest atrakcyjna tylko w teorii. Istnej eksplozji fragmentów oryginalnego Funhousen słucha się z przyjemnością, i to pomimo albo i dzięki temu, że kawałków połączyć się nie da. To nie rozsypane puzzle, tylko zbite w drobny mak lustro.  Humor, ironia, a nawet porażka zostały zresztą w ten projekt wpisane już od początku – wystarczy spojrzeć na zabawne antonimy lub enigmatyczne synonimy tytułów oryginalnych piosenek. Albo na fragment opisu promocyjnego: „Funhausen chooses irrationality over logic, understands the value of failure, and was over before it even started”. Twórca remiksu, Sean Moore, z pewnością nie ma szans odświeżyć recepcji najlepszego krążka The Stooges w takim stopniu, w jaki zrobiło to Gimme Danger w reżyserii Jima Jarmuscha. Umyślnie lub przypadkiem zrobił jednak coś innego - dokonał transgresywnej operacji na transgresywnym niegdyś albumie, oddając mu tym samym hołd, który jest wart więcej niż najładniejsza laurka.

[Karol Paczkowski]