polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Papa Zura EP

Papa Zura
EP

Z Gdańska do Sokołowska jedzie się około siedmiu godzin. Jeśli wyjeżdżasz chwilę przed 17 to w miejscu nazwanym kiedyś “polskim Davos” zawitasz po pierwszej w nocy i - szczerze mówiąc - ostatnią rzeczą jaką miałbyś ochotę robić jest tańczenie na raczej eksperymentalnym festiwalu jakim jest Sanatorium Dźwięku. Chyba że właśnie trwa after party, na którym gra Papa Zura. Jego debiutancka epka, zapowiedź albumu, przypomina mi tamtą sierpniową noc, podczas której nie miało nawet znaczenia czy właśnie z nieba zaczyna padać deszcz, bo sposób w jaki Zura wrzucał na gramofony kolejne płyty, miksował je nawzajem czy łączył ich różne elementy był błyskotliwym pokazem zręczności i pomysłowości. W tych nagraniach jest podobnie, chociaż to już wycinki sampli z różnych materiałów. Najważniejsze, że to muzyka pulsująca, rozdygotana, zachęcająca do zabawy, ale jednak pełna erudycji jej twórcy. Zura łączy bowiem sample w sposób, który nie razi archaicznością, mimo że metoda najświeższa nie jest. Dobiera bity, pojedyncze dźwięki instrumentów, skleja je w żywiołowe kompozycje, które mają dyg i olśniewająco hipnotyzują. Brzmią jak ścieżka dźwiękowa wielkiego miasta gdzieś w Ameryce Południowej: syntezatory są splecione z saksofonem, perkusjonalia z samplami różnej maści w tle tworzą multikulturowy konglomerat dźwięków, soczysty i lekki. Muzyka nagrana bez spiny, ale przemyślana w każdym detalu. Odczuwam niedosyt i czekam na więcej!

[Jakub Knera]