Płyta Bes powstała w wyniku długich, transowych improwizacji w dzielnicy Agouza we wschodnim Kairze, gdzie spotkało się trzech „Krasnali”, którzy bynajmniej w świecie muzyki alternatywnej mikrusami nie są. Maurice Louca – jedna z ważniejszych postaci niezależnej sceny egipskiej; Sam Shalabi – Kanadyjczyk pochodzenia libańskiego, gitarzysta i oudzista udzielający się od lat w wielu montrealskich składach (także bohater niniejszego numeru PopUp); Alan Bishop – założyciel legendarnego Sun City Girls, oryginał, ekscentryk, wielki entuzjasta i promotor muzyki innych kultur (w ramach labelu Sublime Frequencies).
Bes w mitologii egipskiej jest uzdolnionym muzycznie, wizualnie pokracznym bogiem wesela i tańców (na okładce występuje w trzech osobach). Blisko 80-minutowa Bes to psychodeliczna orgia galopujących dźwięków, gdzie motoryczny puls wiedzie prym absolutny. Szkielet większości utworów wyznaczają monumentalne riffy gitary basowej Bishopa, którą podbija gesty bit arabskich bębenków. Na takim solidnym fundamencie swobodnie meandruje prymitywistyczna, acz perfekcyjna w swej prostocie gitara Shalabiego. Ornamentem przewrotnie kontrastującym z organicznością brzmienia TDOEA są elektroniczne ingerencje Louki – bardzo oszczędne i dosyć old-schoolowe, podbijają transowy wymiar muzyki, dodając jej zarazem stylistycznej niejednoznaczności. Ukoronowaniem płyty jest trzyczęściowy utwór „Museum of Stranglers”, w którym do arsenału środków dochodzi orientalny, free jazzujacy saksofon Bishopa, trochę w stylu Getatchew Mekurii, trochę Johna Lurie.
Najbardziej na Bes podoba mi się muzyczna witalność i lekkość gry przy jednoczesnym zachowaniu dużej dyscypliny formalnej. W rezultacie powstał materiał, którego słucha sie z dużą łatwością, jeszcze większą przyjemnością, a muzyka w dalszym ciągu jest szalenie wysmakowana, złożona i zagrana na najwyższym poziomie. Liczę, że na Bes trio Louca/Shalabi/Bishop nie poprzestanie. Zdziwiłbym się – za dużo w tych dźwiękach życia.
[Krzysztof Wójcik]