Pierwsza od 2013 roku, pełna europejska trasa Neurosis niosła ze sobą pewne niedopowiedzenia. Najsłabszy w dyskografii, wydany w 2016 Fires Within Fires nie doczekał się nawet regularnej koncertowej promocji. Zespół przez ostatnie pół dekady grywał zaskakująco krótkie, ledwie około dwutygodniowe toury. Do tego w międzyczasie dały o sobie znać dość poważne problemy zdrowotne Scotta Kelly'ego. Wszystko to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie w momencie kiedy kwintet w komplecie pojawił się na scenie.
95-minutowy występ w perfekcyjnie nagłośnionej barcelońskiej, kultowej sali Apolo, rozpoczęli bardzo spokojnie od „A Sun That Never Sets”. Jakby chcieli symbolicznie nawiązać do niezbyt udanego okresu grupy (A time to think back and move on, Rebuild the loves of lives long gone). Po nim po kolei wybuchały na stałe goszczące w setlistach „My Heart For Deliverance”, „A Shadow Memory” i najmocniejszy w pierwszej fazie „At The Well”. Monumentalny, zanurzony w dysonansach, z każdą sekundą cudownie rozkwitał, z miejsca przenosząc do świata cieni, krainy wichrów, oślepiających świateł oraz nieodgadnionych czasowych spiral. Kolejny, najlepszy z ostatniej płyty „Bending Light” na żywo wręcz rozgniata, a już po chwili niebywale brutalny fragment wzmocnił genialny „Given To The Rising”, którego finał całkowicie zahipnotyzował około tysięczną publikę. Dobrze, że Steve Von Till i spółka dali nieco odpocząć przy balladowym „Reach”.
Drugim utworem z Given To The Rising był „To The Wind”, który w harmonijny sposób przywrócił atmosferę fantastycznie obezwładniającej sludge'owej bezkompromisowości. Jego końcowa faza była najmocniejszą częścią setu, a zaraz po niej rozbrzmiał najbardziej psychodeliczny w zestawie, przepięknie obłąkany i rzadko grywany, „End Of The Harvest”. Jedyna tego wieczoru pozycja z Times Of Grace zmiażdżyła kompletnie. Gdy wydawało się, że jest to najlepszy z możliwych finałów dla tego niezwykle intensywnego koncertu, Amerykanie zaskoczyli, zamykając całość poruszającym, nadzwyczajnie surowym w wersji live, „Stones From The Sky”. Nikt nie był w stanie prosić o więcej.
Przed koncertem bardzo liczyłem, że ponownie usłyszę „We All Rage In Gold”, „Bleeding The Pigs” lub przynajmniej „Distill (Watching The Swarm)”. W po-koncertowym mentalnym upojeniu wiedziałem, że nie zmieniłbym w nim niczego, bo był po prostu idealny.
Niestety, aeroplejn pewnej taniej linii lotniczej nie pomógł mi zdążyć na otwierających wieczór Kowloon Walled City, a YOB widziałem tylko około dwadzieścia minut.
[relacja: Dariusz Rybus]
[zdjęcia: Dariusz Rybus, Quim Torres]