Buzz Osborne, m.in.: Melvins, Fantômas. Dale Crover, m.in.: Melvins, Shrinebuilder, przez moment, przy debiutanckim Bleach, Nirvana. Omar Rodriguez Lopez, m.in.: At The Drive-In, The Mars Volta, Bosnian Rainbows, Antemasque. Geri Gender Bender, m.in.: Le Butcherettes, Bosnian Rainbows, Kimono Kult.
Wyżej wymieniona czwórka świeci równie jasno jak niebo w bezchmurną noc kupały, dając przy okazji premierowego wydawnictwa więcej energii niż nienasycenia. Crystal Fairy serwuje szerokie spektrum wyjątkowo przystępnego i przyjemnego rocka, stanowiącego crossover ostatnich, lżejszych dokonań macierzystych kapel poszczególnych członków supergrupy, co w ponad połowie zawartości krążka sprawdza się doskonale. Zadziorne otwarcie z gitarowym walcem i obłędnymi wokalami Geri Gender Bender w "Chiseler". Dziki, garażowy, zmieniający swoje oblicze niczym kameleon "Sweet Self". Psychodeliczny, najbardziej twistowy i eksperymentalny z całego zestawu "Posesion". Chillrockowy, pełen zwrotów i komedianckich motywów, zaśpiewany po hiszpańsku "Secret Agent Rat". Intensywny, zawierający elementy sludżowej energii "Vampire X-mas" czy wreszcie tytanowy, tytułowy "Crystal Fairy" - to te pozycje, obok których żaden z fanów wymienionych na wstępie bandów nie przejdzie obojętnie. Soczyste, błyskotliwe kompozycje perfekcyjnie bazują na gitarowej mocy Buzza oraz różnorodnych, wokalnych szaleństwach Bender, dopuszczając sporadycznie na pierwszy plan bas Rodrigueza-Lopeza oraz dramy Crovera. Co więc w debiucie Crystal Fairy jest mocno na nie?
Brakuje przede wszystkim wokali Buzza, który w 100% udziela się tylko w jednym utworze. Jego duety z Bender miały być największą zaletą tego wydawnictwa, a niemal całkowicie z nich zrezygnowano. Przez wzgląd na osobowości liderów można było liczyć również na sporą dawkę temperamentu i nieokiełznania. Osborne i Bender z osobna to przecież tykające bomby zegarowe. Niestety, razem działają na siebie nad wyraz uspokajająco, czego dowodem są nudne, przesadnie ospały "Moth Tongue" oraz zupełnie przesłodzony "Necklace of Divorce". Jeśli chodzi o duety to zabrakło także zestawienia zawierającego popisy dwóch wirtuozów gitary. Szkoda, że Lopez i Buzz nie znaleźli miejsca na choćby jedną marsovoltowo-melvinsową hybrydę. Kolejną rozczarowującą parę produkcji tworzą ponadto następujące po sobie, pełny sprzeczności "Under Trouble" oraz dynamiczny "Bent Teeth". Pierwszy zapada się bez rozwinięcia wątków, a drugi jest aż zanadto chwytliwy. Nie udał się też singlowy "Drugs On The Bus", którego zbyt mocno dopieszczono pod radiową promocję. Płyta za bardzo obfituje w przestoje i ma niestety wiele niedopracowanych momentów, które poważnie obniżają jej ocenę (zbyt często słychać te słabsze, popowe naleciałości Le Butcherretes).
Okazuje się, że split Chaos as Usual wydany jeszcze pod szyldem Melvins + Le Butcherettes był na tyle inspirującym, że powołano do życia zupełnie nowy twór. Ten fakt, jak i większa część wydawnictwa są na plus i pozostaje mieć nadzieję, że w niedługim czasie kwartet będzie można usłyszeć i zobaczyć na żywo. Ewentualne drugie LP supergrupy musi być już jednak bardziej dokręcone, oryginalniejsze w brzmieniu, bardziej bezkompromisowe, no a przede wszystkim bardziej psychodeliczne.
[Dariusz Rybus]