Jakoś do tej pory nie potrafiłem przekonać się do tej grupy. Dobre wrażenie zrobił na mnie swego czasu singiel 'Grammy Winners', ale to głównie dlatego, że towarzyszył mu teledysk stworzony przez legendarną agencję The Designers Republic. Podobno na samym początku Funkstorung okropnie zrzynali z Autechre. Ja pamiętam ich z okresu, kiedy te inspiracje nie były już tak oczywiste, a jednak nadal brakowało ich muzyce tego 'czegoś'.
Dopiero na Disconnected udało im się osiągnąć bardziej wyrazisty efekt. Są tu miłe dla ucha dźwięki gitary akustycznej, sympatyczne śpiewanie, chrzęszczące sample, dziwaczne brzmienia przypominające momentami Mouse on Mars. Ogólnie rzecz biorąc kierunek bardzo podobny do 'A map of what is effortless' Telefon Tel Aviv.
Rolę głównego wokalisty przejął niejaki Enik - mimo że to jego pierwsza większa produkcja, radzi sobie świetnie. W jednym z utworów pojawia się Lou Rhodes z Lamb. Szczerze mówiąc - bez spodziewanych fajerwerków. Warto jeszcze wspomnieć o gościnnym udziale Nilsa Petera Molvaera, którego równie dobrze mogłoby nie być, bo jego trąbka ginie gdzieś wśród cyfrowych wygibasów duetu. Pojawia się też kilku MC's, których wokal został bezlitośnie zmasakrowany cyfrowym efektem, co brzmi, muszę przyznać, bardzo fajnie. Do tego dochodzi Mark Boombastic na beatboxie i oczywiście sami Funkstorung - coraz lepsi producenci, których klasę doceniła m.in. Bjork dając do zremiksowania utwór 'All is full of love'. Momentami płyta brzmi trochę naiwnie, ale trudno tym piosenkom odmówić swoistego uroku. Wszystko przepięknie chrzęści i brzmi bardzo selektywnie. Tak właśnie powinien wyglądać pop XXI wieku.
Disconnected częściowo wstrzeliła się w pewną lukę na podobne brzmienia, której nie wypełniło ostatnie wydawnictwo Telefonu. Co prawda płyta nie nosi znamion geniuszu, jednak słuchanie jej sprawia naprawdę dużo przyjemności. Do tego wydana została w przepięknej wkładce i choćby dla niej samej warto tę płytę mieć.
[Mikołaj Pasiński]