Kilka numerów temu, recenzując najnowszy album brytyjskiej grupy Hood, Tomek Doksa zauważył, że panowie z Hood nie nagrywali słabych płyt i nie nagrywają takich nadal. Od siebie mogę jeszcze dodać, że grają niesamowite, niezwykle intensywne i emocjonalne koncerty, w czasie których nic z ich intrygującego elektronicznego zacięcia nie znika, a żywa, sceniczna energia sprawia, że bez dwóch zdań należy ten zespół zaliczyć do najbardziej bezkompromisowych zespołów gitarowych obecnie. Zaraz po koncercie Hooda w belgijskim Dour spotkałem się z basistą zespołu, Richardem Adamsem.
Cześć, bardzo się cieszę, że udało mi się zobaczyć wasz koncert, był wspaniały, a w Polsce do tej pory jeszcze nie graliście. Tak właściwie, to trzeba przyznać, że generalnie nie gracie zbyt wielu koncertów.
[Richard] To prawda, choć obecny rok jest pod tym względem najbardziej obfity. Niemniej jednak nie zagraliśmy na tyle dużo koncertów, by trafić do każdego kraju gdzie chcielibyśmy wystąpić. To jest szalone, myślisz, że zagrałeś tak dużo koncertów a potem uświadamiasz sobie, jak wiele różnych państw nie odwiedziłeś. Cóż, staramy się jak możemy, ale nie chcemy bez przerwy być w trasie, potrzebujemy też czasu na pracę w studio.
Słyszałem, że jest to wasz świadomy wybór - grać raczej rzadko.
[Richard] Tak było w przeszłości, wiesz, my naprawdę dobrze czujemy się w studio i to nam wystarczało. Za każdym razem, gdy dochodzi się do pewnego etapu, zmęczenia graniem, należy sobie powiedzieć stop i odpocząć od koncertów. Mam wrażenie, że niektóre zespoły grając na koncertach tak, jak publiczność chce je usłyszeć stają się swoją własną karykaturą, co niekoniecznie idzie w parze z rozwojem muzyki i nie prowadzi do nagrywania coraz lepszych albumów. Z tego względu wydaje mi się, że w tym roku chyba już zagraliśmy wystarczająco dużo koncertów.
Czy, skoro gracie tak rzadko, poświęcacie aranżacjom koncertowym dodatkową uwagę?
[Richard] Tak, chcemy brzmieć nieco inaczej, by w naszej muzyce było więcej "żywych" elementów, interesujących i dla nas i dla słuchaczy.
Dziś zagraliście w klasycznym, rockowym składzie plus elektronika. Czy występujecie czasami z pełnym instrumentarium, które można usłyszeć na waszych płytach?
[Richard] Kiedyś próbowaliśmy grać z wiolonczelą i to był po prostu koszmar, każdy koncert. Bardzo ciężko jest nagłośnić taki instrument tak, by nie ginął on w hałasie pozostałych. Można wprawdzie próbować nagłośnić całość w miarę cicho, ale to naprawdę trudne. Poza tym, jest to bardzo kosztowne, trzeba opłacić całą trasę dodatkowym muzykom, a już w podstawowym składzie trasa to spore obciążenie finansowe. Więc stwierdziliśmy, że nie ma sensu porywać się na granie w ośmio- czy dziewięcioosobowym zespole, polegamy na takim minimum, jakie jest konieczne by naszą muzykę zagrać.
Może to głupie pytanie, ale czuję, że muszę je zadać. Dlaczego przerwa pomiędzy waszymi "Cold House" a nową płytą "Outside Closer" była aż tak długa? Cztery lata to kawał czasu.
[Richard] Tak, to niby długo, ale wydaje mi się, że po prostu tyle czasu potrzebowaliśmy, tyle to zajmuje. Po wydaniu "Cold House" przez sześć miesięcy byliśmy w trasie - to już sześć miesięcy, kiedy nic nie można nagrać. Później postanowiliśmy zbudować własne, domowe studio, co zajęło kolejne pół roku. Czyli już rok za nami i to w oka mgnieniu. A potem, cóż, nie chcieliśmy niczego przyspieszać, robić na siłę płytę słabą w następstwie dobrej. Oczywiście, moglibyśmy nagrać następny album szybko i wykorzystać sukces "Cold House", ale to nie byłoby uczciwe wobec fanów i nas samych. Chcieliśmy zrobić płytę satysfakcjonującą i przez długi czas dochodziliśmy do wniosku, że kolejne piosenki nie są po prostu wystarczająco dobre. Wydaliśmy ją wtedy, gdy powstał materiał, który nas zadowala.
I przez te cztery lata odeszliście od wpływów hip-hopowych, elektroniki też jest jakby mniej...
[Richard] Nie chcieliśmy zostać zaszufladkowani jako zespół elektroniczny, zawsze chodziło nam o połączenie elektroniki i żywych instrumentów. Wydaje mi się, że dopiero po ukończeniu "Cold House" zdaliśmy sobie sprawę, jak bardzo jest ona naładowana elektroniką i chyba naturalną reakcją jest stworzenie kolejnej płyty o bardziej gitarowym charakterze. W przeciwnym wypadku, jeżeli poszlibyśmy dalej w elektronicznym kierunku, moglibyśmy stać się za bardzo elektroniczni, a to nie jest celem naszego zespołu, zwłaszcza na obecnym etapie kariery. Zwróciliśmy się więc w przeciwną stronę, sięgnęliśmy na przykład po instrumenty smyczkowe.
W sumie to od czasu "Kid A" Radiohead, połączenie muzyki gitarowej z elektroniką - w czym wam należy się przecież palma pierwszeństwa - staje się coraz bardziej popularne.
[Richard] To prawda, a poza tym zawsze staramy się grać inaczej niż wszyscy inni, naprawdę. W pewnym momencie rzeczywiście coraz więcej zespołów zaczęło grać w ten sposób, wrzucać elektronikę do swojej muzyki, co przez pewien czas było naprawdę dobre, ale później o coraz większej liczbie płyt można było powiedzieć, że brzmią jak kopie innych albumów. Chcemy być oryginalni w tym co robimy, a nie stanowić części tego czerpiącego z elektroniki nurtu, jakkolwiek zostanie on nazwany. To naturalne, że zdecydowaliśmy: nie róbmy tego co inni, poszukajmy gdzie indziej.
Czy z elektroniką pomagał wam ktoś spoza zespołu, czy tworzycie te rytmy sami?
[Richard] Raczej samemu, wszystko powstaje w domu, programowaniem zajmuje się głównie Chris [zarazem wokalista i gitarzysta - przyp. red.].
Czy możesz opowiedzieć jak powstaje wasza muzyka? Wychodzicie od melodii, gitar czy od rytmu?
[Richard] Staramy się by proces ten ulegał zmianom w czasie. Nagrywając "Cold House", gdzie elektroniki jest dużo a niektóre kawałki właściwie są na niej oparte, zaczynaliśmy właśnie od programowania, później dochodziły gitary i wokale na samym końcu. Na najnowszej płycie większość utworów rozpoczynaliśmy od zaaranżowania gitar, choć w jednym przypadku punktem wyjścia był rytm, a reszta utworu została do niego dopasowana. Próbujemy różnych konwencji.
A teksty, czy są one autorstwa jednej osoby?
[Richard] Przede wszystkim pisze je Chris, ale z moją pomocą, mniej więcej siedemdziesiąt pięć procent przypada na niego a reszta na mnie. Choć jak nad tym pomyślę, to raczej dziewięćdziesiąt procent to teksty Chrisa, trochę wyolbrzymiłem swoją rolę.[śmiech]
Jak wyglądała wasza praca w studio przy nagrywaniu "Outside Closer" w porównaniu do poprzednich płyt?
[Richard] Przede wszystkim, po raz pierwszy naprawdę wykorzystaliśmy możliwości oferowane przez studio. Chcieliśmy nagrać płytę najbardziej bogatą brzmieniowo ze wszystkich do tej pory, użyć więcej żywych instrumentów. Przykładowo, wcześniej korzystaliśmy ze skrzypiec, ale nigdy nie pracowaliśmy w studio ze skrzypcami, nie nagrywaliśmy ich sami na potrzeby albumu. To tylko jeden z przykładów. Studio potraktowaliśmy jako ważne, kluczowe narzędzie do stworzenia płyty, wydaje mi się, że wcześniej nagrywaliśmy raczej w warunkach domowych, a studio używając tylko do zarejestrowania bębnów. Tym razem odegrało ono swoją rolę w samym procesie kompozycji utworów.
Przyznam się, że stęskniłem się za waszą współpracą z muzykami z Anticon, udział Why i Doseone na "Cold House" to coś naprawdę wspaniałego. Czy w przyszłości możemy oczekiwać jeszcze jakiś kooperacji Hood z artystami hip-hopowymi?
[Richard] Bardzo możliwe, że tak. Nawet przygotowując "Outside Closer" mieliśmy w zamyśle kilka utworów w ten sposób wzbogacić, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się nagrać je w całości samemu. Jeżeli znajdziemy do współpracy odpowiednie osoby, czemu nie?
Hood nie jest waszym jedynym zespołem, właściwie każdy z Was ma jeszcze jakieś inne projekty.
[Richard] Swego czasu było ich mnóstwo, ale od trzech czy czterech lat zajmujemy się tylko Hood. Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda nam się poświęcić projektom pobocznym, ponieważ każdy z nas tego potrzebuje - spróbowania czegoś zupełnie odmiennego. Nawet jeżeli staramy się w Hood tworzyć muzykę bardzo pojemną, trudną do zaklasyfikowania, to jednak każdy z nas ma chyba nadzieję, że gdy zakończymy obecną trasę - a został nam jeszcze jeden koncert - zajmiemy się czymś na własną rękę, a potem znowu skupimy się na Hood.
Jacy artyści stanowią dla was wyzwanie, dopingują do pracy i inspirują?
[Richard] Myślę, że w przypadku każdego z nas są to nieco inne osoby. Na mnie duży wpływ wywarł John Stevens, wokalista ze Stanów, ponieważ używa on szerokiej gamy brzmień, instrumentów dętych, smyczkowych. Także aranżacja jego muzyki, złożenie tych wszystkich elementów ze sobą jest fascynujące. Co poza tym? Wiesz, jest tego pełno, słuchamy czasem nawet muzyki z list przebojów, na przykład produkcji Timbalanda. Rzeczy bardziej alternatywne, undergroundowe też oczywiście nas interesują, naprawdę staramy się być otwarci na wszelkie inspiracje.
Jak już wspomnieliśmy, do tej pory nie graliście w Polsce. Czy może się to zmienić w najbliższym czasie?
[Richard] Mam nadzieję, że tak, ale na pewno nie w tym roku. Musimy odpocząć od koncertów, jesteśmy w trasie praktycznie od listopada, grudnia ubiegłego roku [rozmawialiśmy w lipcu - przyp. red.] i teraz potrzebujemy odpoczynku i czasu na zajęcie się każdy własnymi sprawami. Być może na początku przyszłego roku odbędziemy znowu jakąś trasę, może wtedy.
Byłoby świetnie. Jeszcze raz dzięki za wspaniały koncert.
[Piotr Lewandowski]