Jamie Stewart, niekwestionowany lider kalifornijskiego Xiu Xiu (czytaj: Szu Szu) to jeden z największych oryginałów alternatywnego grania jaki obecnie stąpa po Ziemi. Znany jest w naszym kraju niestety nielicznym, co mnie raczej nie dziwi wobec faktu obwołania Bogami alternatywy brytyjskiego Radiohead. I to już przecież ładnych parę lat temu. No ale komu by tam się chciało to podważać i poszukiwać czegoś bardziej "boskiego". Prawda?
Wkurza mnie taka ignorancja, kogo się nie spytam "znasz Xiu Xiu?" kręci przecząco głową i głupkowato się uśmiecha. "Xiu Xiu? A co to kurwa jest za nazwa?" No właśnie...
Przejdę zatem do suchych faktów: nazwa wzięła się od chińskiego filmu "Xiu Xiu: The Sent Down Girl" (wg Stewarta najbardziej depresyjnego filmu świata), zaś zespół od czterech lat regularnie co rok wydaje swój kolejny album. Z płyty na płytę są coraz lepsi a najnowszy krążek "La Foret" po prostu zabija! Każdy kto choć raz słyszał jakikolwiek kawałek zespołu wie doskonale jak ciężko jest go opisać. To się nazywa mieć swój styl! W skrócie polega on na...jego braku. A raczej braku jakiegoś solidnego fundamentu na którym wygodny wyznawca teorii Mamonia mógłby się podeprzeć. Specjalnie dla Was spróbuje go jednak opisać:
- wokal a la naćpany Robert Smith poddany elektrowstrząsom i eksperymentalnym psychoterapiom
- teksty traktujące o miłości, nienawiści, seksie, strachu, przemocy, zdeformowanych penisach, słabości do broni palnej i okraszone szczyptą niezdrowego poczucia humoru
- muzyka to kolaż post-punka, synth-popu, Detroit techno, folku i noisu.
Brzmi chaotycznie ? Otóż o to właśnie chodzi! Dajcie się ponieść temu chaosowi a już nigdy nie będziecie słuchać jednowymiarowej muzyki a la Oasis czy inny Motorhead.
Wracając do zawartości najnowszej płyty Xiu Xiu - musze powiedzieć jedno: wokalnie jest to najbardziej schizofreniczno-egzaltowana rzecz jaką słyszałem. Choć przecież Jamie Stewart to nie Mike Patton a więc warunki głosowe też niby nie te. Nie skala jest tu jednak najważniejsza, lecz sposób artykułowania emocji. Te wszystkie szepty, krzyki, pojękiwania i zawodzenia Stewarta przyprawiają mnie o gęsią skórkę. Można go za to kochać lub nienawidzieć. Na pewno jednak nie pozostaje się obojętnym. "Shut up shut up/ Is that your glass heart clinking?". O w mordę!
Najlepszymi momentami tej płyty są według mnie numery w którym na pierwszy plan wysuwa się pokręcona elektronika ("Saturn", "Yellow Raspberry" - 100% zawartości choroby w chorobie) i taneczny bit ("Muppet Face", "Pox"- nie dość, że perwersyjnie genialne to jeszcze melodyjne). W utworach spokojniejszych ("Rose of Sharon", "Baby Captain") pierwsze skrzypce gra głos Stewarta, który wytwarza taką atmosferę, jakby chciał udzielić ostatniego namaszczenia wszystkim przyszłym samobójcom.
Bez dwóch zdań: nie ma drugiego takiego zespołu jak Xiu Xiu. Jeśli w zakładzie zamkniętym dla psychicznie chorych zaczną puszczać taką muzykę zgłaszam się jako pierwszy na ochotnika!
[Marcin Jaśkowiak]