polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
múm wywiad z Örvarem Smárasonem

múm
wywiad z Örvarem Smárasonem

Wszystkich, którzy tęsknią za melancholią kultowej już płyty Mum "Finally We Are No One" najnowszy album Islandczyków zaskoczy zapewne żwawym pulsem i kolorytem. Oczywiście specyficznej aury muzyki islandzkiej na "Go Go Smear the Poison Ivy" nie brakuje, jednak nowa propozycja Mum wyraźnie odróżnia się od swych poprzedniczek. Najlepiej będzie się można o tym przekonać już w marcu na dwóch koncertach Mum w Polsce. Tym lepszy to pretekst, by muzyków co nieco wypytać, zwłaszcza jeśli nadarzyła się okazja rozmowy z założycielem grupy Örvarem Smárasonem. Zapraszamy.

We wrześniu nareszcie skończyło się wyczekiwanie Waszego nowego albumu. Jestem pewien, że wiele osób w Polsce bardzo to ucieszyło, gdyż jesteście tu całkiem popularni. A czy Ty znasz coś pochodzącego z Polski?

Coś polskiego? Wiesz, kiedy byłem dzieckiem jedynymi słodyczami na Islandii były wafelki Prince Polo. Więc jest to pierwsza polska rzecz, jaką poznałem. A od tamtego czasu? Trochę się zmieniło... Graliśmy kilka koncertów w Polsce, które pamiętam. Lubię polską publiczność, jest cudowna, ludzie są otwarci i entuzjastyczni.

Mówiąc o koncertach, w czerwcu widziałem Wasz występ w Barcelonie na festiwalu Primavera Sound. Chyba nie tylko ja odniosłem wrażenie, że czuliście się znacznie lepiej grając nowe utwory niż te starsze. Co Ty na to?

Ten występ był bardzo specjalny - miejsce, pora, czyli trzecia w nocy, szalona publiczność. Tak, świetnie bawiliśmy się na tym koncercie. Jeśli natomiast chodzi o nowe utwory, zdecydowanie masz rację, ich wykonywanie sprawia nam olbrzymią frajdę. Jednym z powodów jest po prostu to, że są one figlarne i radosne, tak więc wprawiają nas w taki nastrój, gdy je gramy.

Przed Primaverą mieliście chyba dość długą przerwę koncertową, w czasie której zmieniał się skład zespołu. Czy wcześniej nadarzyła się w ogóle okazja, by zagrać te utwory na żywo?

W zasadzie skład Mum zmienia się ciągle. Tak było przez ostatnie 9 lat, więc przyzwyczailiśmy się już do takich przemian. Współpracujemy z różnorodnymi ludźmi, zaangażowanymi w wiele inicjatyw, więc musimy liczyć się z tym, że czasem ktoś chce zająć się czymś innym i decyduje się opuścić nasz zespół. Jest to dla nas naturalne. Na przykład, gdy graliśmy trasę promującą album "Summer Make Good", skład zespołu zmieniał się bodajże pięć razy! Olof opuścił zespół już na samym początku trasy, więc przyjęliśmy Hildur. Potem Olof wrócił, a Hildur grała z nami jeszcze przez jakiś czas. Później, gdy koncertowaliśmy w Stanach, odejść musiał Samuli, nasz perkusista. Znaleźliśmy więc nowego bębniarza , jednak jedynie na przejściowy okres, bo Samuli później znowu zaczął z nami grać i tak w kółko. Jak widzisz, jesteśmy już przyzwyczajeni do zmian.

Czy można więc mówić, że tego rodzaju otwartość jest cechą charakterystyczną Mum? Czy pomaga Wam ona zachować świeżość muzyki?

Tak, wydaje się, że generalnie jest to dobre nastawienie do życia, więc może sprawdzać się i w muzyce. Nigdy tego nie planowaliśmy, ta plastyczność Mum nie jest zamierzoną strategią, to po prostu tak wychodzi i chyba się sprawdza.

Ale z drugiej strony, nieustanne zmiany w składzie zespołu mogą utrudniać stworzenie spójnej wizji kolejnych albumów.

Prawda, ale w naszym wypadku chodzi raczej o otwartość i spontaniczność, niż o planowanie wizji płyty. Lubimy pracować w ten sposób. Zaczynając sesję w studio nigdy nie mamy jasnej koncepcji albumu, za to dużo eksperymentujemy. Po prostu gramy i tak powstaje nasza muzyka. Nie sądzę, że posiadaliśmy precyzyjną wizję jakiegokolwiek z naszych albumów.

Czy zatem na Waszych albumach słyszymy elementy improwizacji?

Improwizacja to może za mocno powiedziane, ale kiedy nagrywamy, utwory są ciągle otwarte na zmiany, nic nie traktujemy jak przygwożdżone i ustalone ostatecznie. Nad ostatnim albumem pracowaliśmy przez blisko półtora roku, przy czym pisaliśmy i nagrywaliśmy utwory w tym samym czasie. Może więc się zdarzyć, że zapomnimy o utworze na klika miesięcy, a później do niego wrócimy, a spoglądając na nowo - kompletnie zmodyfikujemy.

Czy zdarzyło się Wam zrezygnować z materiału, który zaczęliście nagrywać, ponieważ czuliście, że nie pasuje do reszty albumu?

Definitywnie, tego typu sytuacje zdarzają się bardzo często. Jeden utwór z najnowszej płyty, Marmalade Fires, powstał podczas sesji do pierwszego albumu. Okazało się jednak, że nie było dla niego miejsca ani na pierwszej, ani też na drugiej płycie. Następnie zgubiliśmy taśmy z tym nagraniem, a kiedy odnaleźliśmy je kilka lat później, zaczęliśmy ponownie nad nim pracować. Ten kawałek nie miał szczęścia, znowu nam zaginął, sam nie wiem czemu, lecz dwa lata temu, przygotowując projekt z Orkiestrą Symfoniczną Radia Holenderskiego, raz jeszcze do niego powróciliśmy. Ostatecznie, zdecydowaliśmy się umieścić go na najnowszej płycie.

Jak sądzisz, w jakim kierunku Mum będzie podążał w przyszłości? Wasz najnowszy album zaskakuje - w porównaniu do wcześniejszych, a konkretnie do poprzednich dwóch, jest dużo bardziej rytmiczny, słoneczny, można powiedzieć, miejski.

Szczerze mówiąc, nas również zaskoczyło, że album ostatecznie brzmi w ten sposób. Wydaje mi się, że następny... nie, nie wiem zupełnie jak będzie wyglądał. Myślę, że spotkamy się, będziemy grać razem całymi dniami i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Podejrzewam, że mniej będzie na nim samplingowych technik, klejenia kompozycji z fragmentów brzmień, za to więcej grania organicznego, takiego surowego tworzenia w zaciszu własnego domu. Ale nie każ mi się z tego rozliczać...

Czy możemy spodziewać się jakiegoś specjalnego wydania "Go Go Smear the Poison Ivy", np. islandzkiej wersji, tak jak w przypadku "Finally We Are No One"? Pomysł nagrania tamtej płyty również po islandzku był genialny, a efekt zniewalający.

Dzięki. Jednak na pewno nie będziemy robić islandzkiej wersji nowego albumu, powtarzać tego pomysłu, zwłaszcza, że wymagałoby to sporo pracy. Wydaliśmy jednak limitowaną edycję w specjalnym opakowaniu, z ośmioma dodatkowymi ilustracjami, które można wymieniać i tworzyć własne okładki. Okładkę zaprojektowała ta sama osoba, która zrealizowała teledysk do They Made Frogs Smoke Til They Exploded, więc jeśli go widziałeś, to mniej więcej wiesz o co chodzi.

Widziałem go i po raz kolejny odniosłem wrażenie, że Wasza muzyka dobrze komponuje się z obrazem. Czy nie rozważacie koncertów z elementami wizualnymi na scenie?

Zawsze chcieliśmy to zrobić. Czasem wzbogacamy nasze występy o wizualizacje, ale do tej pory nie udało nam się znaleźć dokładnie tego, czego szukamy i czego chcielibyśmy używać na wszystkich koncertach. Zobaczymy. Ciągle o tym myślimy, więc może zaczniemy podczas najbliższej trasy.

Właśnie, skoro o koncertach mowa. Kiedy możemy spodziewać się trasy promującej nowy album? W listopadzie graliście w Europie Zachodniej, ale kiedy zamierzacie przyjechać do Polski? Chyba nie tylko wafelki pamiętane z dzieciństwa ku temu skłaniają, prawda?

Jasne, że nie tylko, ale niestety nie zagramy w Polsce w czasie jesiennej trasy, czego bardzo żałuję. Przypuszczam jednak, że w lutym lub marcu również będziemy koncertować. Mam nadzieję, że wtedy uda nam się odwiedzić Polskę. Nie ustalamy trasy sami, ale możemy poprosić, abyśmy następnym razem zagrali w Polsce.

Po tym co widziałem latem w Barcelonie, czekam z niecierpliwością na Wasz kolejny występ, a najlepiej w Polsce. Odnośnie koncertów, czy możesz powiedzieć, które, spośród wszystkich jakie widziałeś, najbardziej zapadły Ci w pamięć?

Myślę, że było ich wiele. Byłem naprawdę pod olbrzymim wrażeniem, gdy pierwszy raz zobaczyłem Sonic Youth...

To zabawne, ponieważ ja widziałem po raz pierwszy Sonic Youth, gdy grali całe "Daydream Nation" w Barcelonie, dokładnie tego samego dnia, kiedy odbył się Wasz koncert, dokładnie trzy godziny wcześniej. Czy podobał Ci się ich występ?

"Daydream Nation" to mój ulubiony album Sonic Youth, ale niestety nie widziałem ich podczas festiwalu, ponieważ byłem tak okrutnie zmęczony po soundchecku i próbie, że musiałem odpocząć przed naszym koncertem.

A poza Sonic Youth?

Pierwszy koncert Stereolab był dla mnie również dużym wydarzeniem.
I pierwszy raz, gdy zobaczyłem Dog Faced Hermans. Myślę, że to był najlepszy koncert w moim życiu. Znasz ich?

Tak, znam ten zespól, ale nigdy nie słyszałem ich na żywo.

Było naprawdę niesamowicie. Miałem 15 lat i to był pierwszy tego rodzaju koncert, na jakim byłem. To było szalone. Ten koncert w pewien sposób zmienił moje życie. Wiesz może, czy oni nadal grają?

Nie sądzę. Myślę, że z takich eksperymentalnych niby-punkowych kapel gra jeszcze jedynie The Ex. Było minęło. Ale cieszę się ogromnie, że Wy znowu jesteście aktywni i w trasie. Dzięki za rozmowę i do zobaczenia w Polsce.

[Piotr Lewandowski]