Do tej pory Jackie-o Motherfucker naprzemiennie raczyli słuchaczy albumami z "piosenkowymi" kompozycjami (jeśli w ogóle w ich przypadku można użyć takiego określenia) oraz ściśle awangardowo-improwizacyjnymi, mocno rozbudowanymi utworami (vide ostatnia koncertówka "America Mystica"). Na "Valley of Fire" grupa serwuje nam jedno i drugie, na dodatek w trochę przewrotny sposób. W otwierającym "Sing your own Song" słychać kobiecy głos, wykrzykujący: "You are a natural-born music maker in the chief position of your life! The music and lyrics within your soul anxiously await to be expressed in sound!". Niezwykle melodyjny, a nawet piosenkowy kawałek rozwija się przez prawie 9 minut, w trakcie których wysłuchujemy swego rodzaju wskazówek dotyczących tworzenia muzyki i dźwięków. Traktować to poważnie czy z ironią? - znając twórczość Jackie-o Motherfucker nie sposób być pewnym odpowiedzi...
Następnie zespół raczy słuchacza dwoma akustycznymi, odrobinę ozdobionymi elektroniką, spokojnymi i niedługimi utworami, jednak apogeum krążka znajduje się w "We Are/Channel Zero", gdzie częstuje odbiorcę lekcją prawdziwego uśmierzania dźwięków, wykorzystania instrumentów do granic możliwości, wychodząc przy tym poza tradycyjne ramy muzyczne. Dwudziestominutowy jam wprowadza w muzyczną medytację, która przy wokalu duetu Tom Greenwood i Inca Ore's Eva Salens hipnotyzuje i urzeka transowością, ujawniając przez to najmocniejsze strony twórczości Jackie-o Motherfucker. Jednocześnie obala zapowiadany na początku melodyjny klimat, a wygłoszone w "Sing your own song" prawdy tracą swoje znaczenie. Jak zwykle w twórczości tego zespołu brzmi to ciekawie, choć nie lokowałbym tego krążka wśród najlepszych w ich dyskografii.
[Jakub Knera]