Od Fina Greenalla nie oczekuje się rewolucji, więc niech tytuł albumu nikogo nie zmyli. Dość proste kompozycje nawet jeśli nie wskazujące na wyraźny progres ujmują jednak swoją prostotą i ciepłym brzmieniem. Fink znów na temat przewodni bierze tematy miłosne i po raz kolejny robi to z klasą, nie popadając w banał i nie nudząc ani przez chwilę. Po raz kolejny jego muzyka brzmi autentycznie, chociaż tym razem album został nagrany w trzyosobowym zespole. Utwory są oparte wyłącznie o brzmienie gitary akustycznej, pianina wspomaganego delikatnymi zagraniami na perkusji, czasem podszyte są dubową rytmiką. Fink w zasadzie cały czas doskonali się w tym w czym jest najlepszy – prostych piosenkach z oszczędnym wykorzystaniem instrumentów (doskonały przykład to „See It All” jedynie z wystukiwanym rytmem i pianinem mieniącym się w tle). Sposób w jaki robi to z płyty na płytę pokazuje, że ma mnóstwo pomysłów jak jeden temat przedstawiać z różnych stron zarówno pod względem warstwy lirycznej jak i aranżacyjnej. Rezultat jest doskonały.
[Jakub Knera]