Słyszeliście to już sto razy w odniesieniu do innych zespołów, ale Bowerbirds naprawdę są w mrowiu współczesnych około-folkowych wykonawców troszkę wyjątkowi. Ich debiutanckie „Hymns For a Dark Horse” było płytą nagraną przez duet na gitarę, akordeon i młodzieńczy, szczery głos – prostą, ujmującą i mówiącą o przyrodzie i pokorze wobec natury. „Upper Air” stworzyło już trio z perkusistą, a na koncertach zespół staje się nawet kwartetem. Pojawiają się instrumenty klawiszowe. Ewolucja w stronę bardziej wyrafinowanych form i treści już zatem następuje, jednak obserwujemy dopiero pierwszej jej kroki i urok Bowerbirds nadal ukryty jest w prostych, poruszających kompozycjach. Tym razem bardziej refleksyjnym, bardziej o ludziach niż o drzewach.
Nie są te piosenki tak kruche jak Iron & Wine, ani tak introwertyczne jak Bon Iver, ani tak skomponowane jak Fleet Foxes. Jednak mają w sobie to „coś”, trafiają do głębi i wybrzmiewają w głowie słuchacza jeszcze długo po tym, gdy w głośnikach nastaje cisza. Melodie są dyskretne, głos Phila Moore przenosi wszystkie emocje, których wypowiadać nie warto, a na dodatek Bowerbirds mają wrodzony talent ukrywania cudownych momentów i podskórnej dynamiki w bardzo skromnych aranżacjach, co ilustruje choćby Bright Future. Bowerbirds test drugiej płyty przechodzą absolutnie zwycięzko, zachowując urok swej oszczędnej muzyki i pokazując zarazem, że całkiem sprawnie radzą sobie z rozwojem jej form i aranżacji. Najgorsze za nimi, teraz może być już tylko lepiej, więc lepiej zapoznać się z nimi już teraz. Warto.
[Piotr Lewandowski]