Koniec roku jest w premiery ubogi, więc można się przyjrzeć niektórym sensacjom sezonu. Japandroids, duet z Vancouver, do takowych należy i symptomatyczne cechy sensacji posiada. Szczeniackie, garażowe riffy i popowe melodie podaje w sosie rozpieprzonego gitarowego brzmienia, przytłumionych bębnów oraz rozmytych wokali, dzięki czemu Japandroids wydają się zarazem znajomi, jak i świeży. Podobnie jak przed dwoma dekadami hordom zespołów z miasta po drugiej stronie zatoki, chłopakom z Japandroids bliski jest zarówno rock’n’roll i hard-rock, jak też punk, zaś eksplozywna gra perkusji sugeruje też bardziej drapieżne fascynacje. Zdublowana i zdelay’owana i niedostrojona gitara pokazuje, że do pełnego rockowego brzmienia wcale nie trzeba czterech facetów, a umiejętność składania przez Japandoroids chwytliwych kawałków raz bardziej na punkowo, raz garażowo, raz sentymentalnie robi wrażenie.
Japandroids posiadają niezwykłą umiejętność podania dobrze znanego banału w taki sposób, że młodzieńczo bezczelna muzyka dla nastolatków zdaje się czymś więcej. Ich jazgotliwe brzmienie sprytnie skrywa fakt, że połowę kawałków z „Post-Nothing” spokojnie mogłoby się znaleźć w repertuarze Blink 182, a infantylność i próżniacka pewność siebie (parę cytatów: „I don’t wanna worry bout dying / I just wanna worry bout those sunshine girls”; „She wears white six days a week / She was just one of those girls / And if you're lucky / On the seventh day she'll wear nothing”; „Must get to France/ So we can French kiss some French girls”; „It's raining, OH-OH! in Vancouver/ But I don't give a fuck/ 'Cause I'm far from home tonight”) sprawiają, że są równocześnie „niezależni” i totalnie rozrywkowi. Słucha się ich fajnie, ale jeśli się już jest po maturze, to raczej niezbyt długo.
[Piotr Lewandowski]