polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
James Leyland Kirby wywiad

James Leyland Kirby
wywiad

Z Jamesem Kirby spotkaliśmy się na Friedrichshain w Berlinie, gdzie obecnie mieszka. Rozmawialiśmy przy stolikach na dworze w jednej z kawiarenek, w których lubi przebywać i postanowił jedną z kelnerek obdarować swoim najnowszym wydawnictwem „An Empty Bliss Beyond This World” z powodu którego się spotkaliśmy. „Co to za muzyka?” spytała kelnerka, a ja już wiedziałem, że Jamesowi nie będzie łatwo odpowiedzieć. „Najlepiej posłuchaj” rzucił, ale po chwili dodał „ta muzyka to swego rodzaju wspomnienia”. „Czyli blues, rock a może psychodelia?” spytała zainteresowana kelnerka. „Może trochę psychodelia” odpowiedział twórca projektu The Caretaker. „Może coś w stylu Michaela Jacksona?” kelnerka podjęła próbę jeszcze raz i wróciła do wnętrza kawiarni, a my obaj wybuchnęliśmy śmiechem. A potem zaczęliśmy rozmawiać, czego efekty przeczytacie poniżej.

Zupełnie przeczysz swoim wizerunkiem temu jaki obraz Ciebie może wykreować muzyka którą tworzysz. Rozmawiamy o dziewczynach, imprezach w Berlinie i darmowych drinkach.

To prawda, ludzie często są bardzo zdziwieni, tak samo jak moi znajomi, kiedy słyszą moją muzykę. Te dwa obrazy nie bardzo do siebie pasują. Ale takim imprezowym typem byłem raczej w ubiegłym roku. To była jedna wielka impreza, teraz zwolniłem, bo poznałem wspaniałą dziewczynę. Berlin jest miastem, które może być jedną wielką imprezą, zwłaszcza dla mnie jeśli nie chcesz wydawać dużo kasy i dostawać darmowe drinki. To bardzo łatwe, chociaż czasem ciężko w to uwierzyć.

Czy pamiętasz kiedy pierwszy raz widziałeś „Shining”? Film, który niejako stał się przyczyną Twojego projektu The Caretaker.

Nie pamiętam kiedy pierwszy raz widziałem ten film, ale mam w pamięci przede wszystkim scenę, w której postać grana przez Jacka Nicholsona wchodzi do baru, zamawia drinki – może whisky a może burbon. Nagle pojawia się muzyka. Cała ta scena jest niesamowita. Ciekawostką jest to, że kiedy zacząłem sprawdzać tę ścieżkę dźwiękową, okazało się że prawa autorskie do tych utworów, a także kawałka który zamyka film zostały zakupione przez Stanleya Kubricka. Przez długi czas nim umarł ciężko było zorientować się kto gra w tych utworach oraz je dostać.

Ta scena jest przywołaniem przeszłości, wspomnień, ludzi i wydarzeń. Takie wracanie do pamięci jest głównym motorem napędowym The Caretaker, prawda?

The Caretaker zainicjowało to wspomnienie, reminescencja. To co dzieje się w głowie głównego bohatera przekształciło się w kulę śnieżką pomysłów, które mogą pośrednio lub bezpośrednio nawiązywać do mojego przedsięwzięcia. Do tego jak ludzie zapamiętują pewne rzeczy i wydarzenia.

Mój poprzedni projekt V/VM już się tym zajmował. Na przykład kiedy ludzie usłyszeli jeden z moich remiksów, zawsze będą go pamiętali, nawet jeśli usłyszą oryginał.

Przygotowałeś dwa monumentalne projekty – 360 Project oraz Theoretically Pure Anterograde Amnesia, które zawierają ogromną liczbę utworów. Pierwszy tworzyłeś przez jeden rok i dzień po dniu nagrywałeś kolejny kawałek, a drugi to 70 utworów umieszczonych na sześciu płytach. Tego przecież nie da się ogarnąć. Zachodzi ten paradoks – nagrywasz płytę poświęconą pamięci, której nie da się zapamiętać.

Dokładnie i właśnie o to chodzi. „Theoretically Pure Anterograde Amnesia” było stworzone właśnie po to, żeby jej nie pamiętać. To wiąże się z chorobą pamięci Alzheimera w której pamiętasz wydarzenia z odległej przeszłości, ale nie pamiętasz tego co wydarzyło się niedawno, zanika taka zdolność. Ludzie mają gubić się w trakcie słuchania tych utworów. Ciężko jest połapać się w tym wydawnictwie, nie sposób zapamiętać poszczególne utwory i to jest jego sedno. Nie wiesz jaki utwór następuje po którym, jesteś zmieszany, skonfundowany, trudno zbudować Ci mapę tego materiału i jego słuchania.

Jaki jest wtedy sens tworzenia takiego nagrania? Najważniejszy wydaje się sam moment słuchania, a nie to co zapamiętamy z tej muzyki.

Zdecydowanie. Nie zapamiętasz tych melodii. Oczywiście możesz pomyśleć, kiedy włączysz je ponownie „przecież już to słyszałem”, ale nie jesteś tego pewien.

Tu ujawnia się kolejny aspekt Twojej muzyki. W dobie pojedynczych utworów ściąganych z I-Tunes, trzeba jej słuchać jako całości od początku do końca. Nienawidzę zwyczaju pojedynczych kawałków.

Dokładnie, też tego nie lubię. Zawsze walczę o to, żeby nie być na liście tych serwisów, żeby ludzie nie rozkładali jej na poszczególne kawałki, ale skupili się na całości, bo tak moja muzyka sprawdza się najlepiej.

Powiedziałeś o wspomnieniach, o tym że ludzie pamiętają stare wydarzenia, a ciężej przyswajają sobie nowe. Myślisz, że muzyka może być pewnym sposobem na przywracanie wspomnień? Lekarstwem albo medykamentem? Przecież wielokrotnie dane utwory kojarzą się nam z konkretnymi osobami lub wydarzeniami.

Możliwe. Pojawiło się wiele opracowań naukowych na temat tego w jaki sposób muzyka może przywracać stare wspomnienia, pomagać w tym ludziom. Tak dzieje się zresztą nie tylko przez nią, ale przez obraz, smak, zapach, wiele zmysłów. Muzyka jest bardzo ważna przy formowaniu trwających wspomnień. Sam słuchając danych utworów, przywołują mi się w głowie pewne obrazy i zdarzenia, to naturalne. To zdarza mi się niezwykle często – słyszę utwór w radiu albo barze, nawet go nie znając i nie kojarząc, a okazuje się że zestaw wspomnień jaki przynosi jest bardzo intensywny.

Jak tworzysz swoje nagrania? Jak powstaje materiał The Caretaker?

Wszystko zależy od materiału źródłowego, jaki znajdę. To polega na szansach lub raczej możliwościach jakie pojawiają się przy znajdywaniu starych nagrań i dźwięków. W przypadku mojego ostatniego nagrania „An Empty Bliss Beyond This World” wiele wpłynęła na niego moja wizyta w Nowym Jorku, gdzie byłem z Demdike Stare, którzy są niesamowitymi kolekcjonerami płyt winylowych. Zabrali mnie do wielu sklepów z płytami, komisów w których można kupić archiwalne nagrania czy wyjątkowe edycje kolekcjonerskie. Prawdopodobnie sam nigdy bym tam nie trafił, zamiast tego spędzając czas w barach pijąc kolejne drinki (śmiech). Ale jak wiadomo, takie nagrania są bardzo drogie, na Brooklynie jest taki jeden sklep, gdzie każdy album kosztuje z 10-20 dolarów, więc jeśli kupisz kilka takich płyt, możesz się łatwo zrujnować.

Szybko wpadła mi w oko sekcja, gdzie znajdywały się płyty za 50 centów. Tam znajdywała się muzyka w klimacie tego co słychać w starych salach balowych, więc trafiłem niemal idealnie. Nikt nie chciał tych płyt, a ja zakupiłem z miejsca kilkanaście – nie dość, że bardzo tanio to jeszcze właściciel był zadowolony, bo zwolniło się mu miejsce w sklepie. Był oczywiście zdziwiony, ale ja byłem uradowany, bo zrobiłem całkiem niezły interes (śmiech).

Cały nowy album powstał dzięki tym nagraniom, chociaz tak naprawdę wcale go nie planowałem. W większym stopniu koncentrowałem się na ścieżce dźwiękowej, którą przygotowałem do filmu „Patient” w ubiegłym roku.

Co dzieje się z materiałem źródłowym, który już zdobędziesz?

Wiesz, wszystko zależy od nastroju w jakim tworzę, a także klimacie w jakim powstają kolejne utwory. Nie mam żadnej formuły czy zwyczaju w jakim nagrywam, wszystko zależy od materiału i atmosfery jaką chcesz zachować na nagraniu. Na najnowszej płycie nastrój jest całkiem niezły, chociaż to wciąż dość złowrogo czy tajemniczo brzmiące nagrania, tak jak na moich poprzednich płytach. Sposób w jaki powtarzam rzeczy przez co nie jesteś pewien czy już je słyszałeś.

Jak ważne jest dla Ciebie to, żeby słuchać płyt na zmaterializowanych nośnikach?

Nad „An Empty Bliss Beyond This World” spędziłem tak dużo czasu jak nad żadnym wcześniej. Słuchałem go na okrągło i sprawdzałem jak brzmi jako całość, więc wydaje mi się, że tylko w takiej formie się sprawdza. Więc oczywiście, słuchając tej płyty na cd albo winylu, jako całości, najlepiej się sprawdza. Jako osobne utwory nie tak bardzo.

Dużą uwagę zwraca fakt, że wszystkie utwory kończą się momentalnym ucięciem, nie wyciszasz ich.

Dokładnie, to ma także odzwierciedlać w jaki sposób funkcjonuje pamięć. Oczywiście mogłem to ściszyć, dostałem nawet wiele maili z zapytaniami czego tego nie zrobiłem. Ale to przecież było celowe – kiedy słuchasz tych kawałków za pierwszym razem, brzmi to dziwnie i niespodziewanie, ale kiedy dzieje się to już dziesiąty raz, nie dość że jesteś już do nich przyzwyczajony, to nie zwracają aż tak bardzo uwagi, materiał staje się o wiele bardziej płynny i tak naprawdę nie zauważasz ile jest tych przerw między utworami.

Wspomniałeś o wizytach w sklepach ze starymi płytami w Nowym jorku. Philip Jeck opowiadał, że kiedy tworzy nowy materiał, chodzi po komisach i znajduje stare albumy, wyszukuje kompletne starocie. Dyskutowaliśmy o tym czy to co robi, można nazwać recyclingiem – przetwarzaniem i odtwarzaniem starej muzyki w nowy sposób, w odświeżającej formie i jakości. Czy to co robisz jako The Caretaker można również określić tak w pewnym stopniu? Dostrzegam w Waszych działaniach podobne elementy.

Tak naprawdę nie wiem. Jako The Caretaker nie do końca wiem co widzę, jak mogę to określić, ale nie jestem pewien czy nazwałbym to recyclingiem. Zdecydowanie bardziej taką nazwę przyczepiłbym temu co robiłem jako V/VM – znajdywałem piosenki miłosne, pracowałem nad tym aby brzmiały straszniej i dziwniej. To był czysty recycling – niczym wkładanie czegoś do maszyny i wyjmowanie nowych rzeczy.

The Caretaker to raczej kreacja w nastroju, pewnym klimacie. Oczywiście możesz to nazwać recyclingiem, ale w nagraniach często znajdują się pojedyncze dźwięki, partie rytmiczne, które wykorzystuję przez kilka minut. Bardzo prawdopodobne, że nawet byś ich nie rozpoznał. To wciąż używanie starych dźwięków, ale w trochę inny sposób, to bardziej przywłaszczanie na nowo dawnych brzmień.

Obecnie wielu wykonawców czerpie z dokonań przeszłości – zarówno zwracając się w kierunku stylistyk popularnych w latach 60., 70. czy 80. ale także poprzez wykorzystywanie dawnych sampli czy całą hauntologię. Jak myślisz, dlaczego zwrot w kierunku przeszłości stał się ostatnio tak popularny?

Myślę, że przyczyną jest to, że wszystko jest produktem przeszłości, tego co już było, gdzieś kiedyś trwało. Może zmienił się tylko nacisk na to w jaki sposób jest to wykorzystywane. Zatraciliśmy sens w czasie. Po latach 80., 70., 60. nastąpiła dekada w trakcie której wszystko zaczęło się diametralnie zmieniać, przybierać na tempie i rozwijać technologicznie. Internet jest miejscem w którym wszystko możesz porównać ze wszystkim. Nie jest tak, że daną płytę możesz porównać z inną płytą, ale praktycznie ze wszystkim, bo wszystko jest tam dostępne. To trochę utrata sensu czasu, w wirtualnym świecie go nie ma. Tak samo jest z filmami, wszystkim dostępnym w sieci.

Nad czym pracujesz obecnie?

Właśnie zajmuję się kończeniem kolejnej części „Intrigue Stuff” - wychodzi na początku lipca, a potem zabieram się za kolejne. Planuję także długogrający solowy album jako Leyland Kirby, jest właśnie w trakcie masteringu i ukaże się prawdopodobnie w sierpniu. Oprócz tego przygotowuję płytę jako The Caretaker, ścieżkę dźwiękową do filmu „Patient” o którym wspomniałem. Kolekcjonują także nowy sprzęt do tworzenia kolejnych nagrań. Ponadto zupełnie sam kieruję labelem History Always Favour The Winners. Oczywiście V/VM wciąż istnieje, ale aktualnie nie działa aktywnie i nie wydaje płyt.

Ciężko jest nie porównać Twoich nagrań wydanych pod różnymi aliasami. „An Empty Bliss Beyond This World” wydałeś jako the Caretaker, ale niedawno ukazało się także „Intrigue Stuff, vol. 1” jako Leyland Kirby.

Przede wszystkim bierze się to z potrzeby tworzenia różnych rzeczy, które odbiorcy inaczej przyswajają pod konkretnymi nazwami. Tak samo jest w przypadku V/VM czy The Stranger – gdybym wszystko nagrał pod jednym szyldem, słuchacze byliby trochę zmieszani, a jak wiadomo często potrzeba takiego podziału. Na przykład kiedy kilka lat temu prężnie działał label V/VM, dostawałem mnóstwo maili, w których ludzie pisali, że nie lubią tego labelu i nie wiedzą, czemu materiał wydawany jako The Caretaker wydaję właśnie tam. Oni czasem w ogóle nie wiedzieli że jestem jedną i tą samą osobą.

Te wszystkie aliasy dają ci także większą wolność przy tworzeniu kolejnych rzeczy. Często muzycy ograniczają się do jednej stylistyki w ramach danej nazwy, a widownia jest tak leniwa że nie chce się im sprawdzić czegokolwiek innego, wykazują kompletny brak otwartości. Z różnymi nazwami jest łatwiej i w różnym czasie można wydawać zupełnie inny materiał.

[Jakub Knera]