polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Deadbeat Scott Monteith - wywiad

Deadbeat
Scott Monteith - wywiad

Scott Monteith czyli Deadbeat tworzy nagrania już od przeszło dekady, nieustannie eksperymentując z najnowszymi brzmieniami muzyki elektronicznej. W tym czasie wielokrotnie odwiedzał Polskę, którą darzy wyraźną sympatią (o czym poniżej). Przed kilkoma tygodniami wydał swój najnowszy album, dość nietypowy jak na jego twórczość. „Drawn And Quartered” to materiał powstały w oparciu i improwizacje, na którym znalazły się bardzo rozwlekłe utwory, raczej nastrojowe niż typowo klubowe kawałki, do których przyzwyczaił nas twórca „Journeyman's Annual". O płycie, jej tworzeniu i scenie muzycznej, rozmawialiśmy z muzykiem w trakcie Festiwalu Sonar w Barcelonie. Do przeczytania efektów zachęcamy poniżej.

Spotykamy się podczas Festivalu Sonar. Jedną z jego części jest scena Red Bulla, który rokrocznie organizuje Red Bull Academy, w których również uczestniczyłeś kilka lat temu. Opowiedz jak z Twojej perspektywy wyglądają takie warsztaty – czy można w ogóle prowadzić warsztaty, na których uczy się producentów muzycznych jak tworzyć?

Nie pamiętam kiedy, prawdopodobnie w 2005 czy 2006 prowadziłem warsztaty w Melbourne w Australii. Moim zdaniem to prawdopodobnie jedyne najlepsze zajęcia dla producentów muzyki elektronicznej. To niesamowita okazja i możliwość spotkania wielu z najciekawszych osób ze świata muzyki elektronicznej, wymiany zdań, doświadczeń. Cała organizacja jest na wysokim poziomie, można poznać sprzęt na którym pracują muzycy i ich metody. Według mnie nie ma niczego, co można by z nimi porównać – w trakcie ich trwania i potem tworzy się niesamowita społeczność.

Kiedy jesteś małym dzieckiem jeździsz na obozy w wakacje. To mniej więcej taki odpowiednik dla ludzi zainteresowanych muzyką elektroniczną, najlepszy z możliwych.

W momencie gdy zaproszono mnie do udziału w Red Bull Academy, miałem sporo wątpliwości – Red Bull to międzynarodowa korporacja i nie miałem co do nich zbyt wielkich oczekiwań. Ale osoba, która zajmowała się Akademią był zupełnie odmienna od tego wizerunku i dzięki temu uczestniczyłem w niesamowitej przygodzie.

Właśnie wydałeś nowy album, „Drawn & Quattered”, który brzmi inaczej od Twoich poprzednich wydawnictw. Ciekawi mnie jak patrzysz na nurt muzyki, do której Cię zalicza – dub, dubstep, dubtechno. W ciągu ostatnich kilku lat te gatunki przybrały na znaczeniu – niegdyś były czymś niespotykanym, teraz przy nich regularnie odbywają się imprezy.

Mogę powiedzieć o tym z perspektywy mojej pracy. W ciągu ostatnich lat koncentrowałem się przede wszystkim na muzyce zorientowanej na parkiety, imprezy taneczne, zwłaszcza na „Roots and Wire” wydanym przez Wagon Repair, na dwunastocalówkach. Bardzo ważny był dla mnie powrót do przestrzennej i głębokiej muzyki.

Niemal rok temu narodziło mi się dziecko i to zmieniło moje podejście do muzyki – przede wszystkim nie chodziłem codziennie do studia i nie spędzałem tam mnóstwo czasu. Ale kiedy już się tam wybrałem, ciężko było mi zająć się na regularnym tworzeniem i kończeniem utworów. Spędzałem więc tam mnóstwo czasu na nagrywaniu moich prób na basie, perkusji, analogowym syntetyzatorze modularnym. Słuchałem tego, przerabiałem, nagrywałem na nowo i uzbierała mi się kolekcja bardzo długich nagrań. Powstał z tego kolaż, ale inny niż wcześniej, kiedy tworzyłem nagrania z minisampli. Teraz pojawiło się więcej basów, rozbudowanych partii rytmicznych.

Więc przechodząc do twojego pytania – wydaje mi się, że w ciągu ostatnich lat muzyka staje się bardzo funkcjonalna. Ludzie podchodzą do niej z założeniem „ok, to nadaje się do grania na parkietach, a to nie”. Tworząc „Drawn & Quattered” ważne było dla mnie powrócenie do stworzenia wolnej przestrzeni. Oczywiście możliwe, że ktoś będzie chciał to zagrać na imprezie, może tylko w domu, a może będzie to zbyt mroczna muzyka.

Zainteresowanie w dubtechno i dupstepie to dobry objaw – dzięki niemu pojawiają się nowe projekty, nowe wykonawcy i powstaje coraz ciekawsza muzyka. Z drugiej strony dziennikarze prześcigają się wtedy w wymyślaniu nowych gatunków i mikrogatunków, które pojawiają się z zawrotną prędkością. Ale tak naprawdę to też ma swoje zalety i znaczy tyle, że dane gatunki szybko się rozwijają, że scena muzyczna cały czas się rozwija w zawrotnym tempie. A ludzie muszą to nazwać.

Wróćmy do Twojej nowej płyty. Nagrywałeś ją na żywych instrumentach – na ile to płyta nagrywana „na żywo” a na ile to materiał tworzony na płycie, programowany z sampli i loopów?

To przede wszystkim dokumentacja procesu powstawania materiału, bardziej niż w przypadku jakiejkolwiek innej płyty. Tak jak mówiłem, znalazły się na niej partie mojej gry na basie, analogowym syntezatorze modularnym, syntezatorów, nagrania głosu, gra na kongach. Potem z rezultatów tworzyłem swego rodzaje kolaże, chciałem doprowadzić do fuzji tego wszystkiego, na zasadzie jam session. Tak naprawdę cały czas uważam, że do tworzenia muzyki nie potrzebujesz niczego więcej, oprócz dobrego komputera, żadnego świetnego oprogramowania czy wymyślnych urządzeń. Ale proces ich posiadania i fizycznych aspektów tworzenia muzyki – używania instrumentów – był dla mnie bardzo istotny podczas tworzenia muzyki na ten krążek.

Zarówno Ty jak i m.in. Monolake zasłynęliście z tego, że stworzyliście oprogramowanie do tworzenia muzyki. Jak ważne jest dla Ciebie wykorzystywanie nowych technologii, programów, sprzętu? Czy wciąż potrzeba Ci czegoś więcej, czy to co masz jest wystarczające?

Szczerze mówiąc, nie szukam przez cały czas nowych możliwości. Programy się zmieniają, ale często najważniejszy jest interface, który nieustannie się zmienia. Teraz ich obsługa wydaje się łatwiejsza, prostsza i bardziej funkcjonalna – czasem urządzenia które kiedyś miały masę przycisków, teraz zamykają się tylko w czterech. Wpływa na to przede wszystkim rozwój technologii w muzyce. Możesz nagrać świetny album w perfekcyjnie wyposażonym studiu, ale także wyłącznie z komputerem w sypialni. Doszliśmy to momentu, w którym oprogramowanie może być wykorzystywane identycznie jak żywe instrumenty – do sesji na żywo, improwizowania i niezaprogramowanej muzyki.

Bardziej skłoniłbyś się do określenia jako maksymalista czy minimalista?

Nie sądzę, że określiłbym się mianem jednego ani drugiego. Zazwyczaj to jak tworzę wynika z danej sytuacji – czasem upycham masę pomysłów, a kiedy indziej tworzę bardzo oszczędne kompozycje. Zależy od tego jak to się sprawdza. Generalnie, najlepsze utwory to te, które wykorzystują jak najmniej środków.

„Drawn & Quattered” wydałeś, zakładając jednocześnie nowy label BLKRTZ.

Tak, ten pomysł chodził za mną od wielu lat i teraz nabrało to na tyle sensu, że postanowiłem się za niego zabrać. Jak powiedziałem, najnowszy album nie jest tak taneczny, jak poprzednie, jest spokojniejszy, to próba głębokich brzmień, których raczej się słucha. niż bawi przy nich na parkiecie. Wydając to samodzielnie nie muszę się obawiać że płyta może nie spełnić wymagań muzyki klubowej i ja sam będę za to odpowiedzialny. Mam pełną swobodę, a poza tym BLKRTZ daje mi możliwość stworzenia platformy, w ramach której mogę wydać różne, ciekawe albumy, brzmiące tak jak chcę. Stworzenie nowego labelu jest dla mnie ekscytujące – to miejsce na stworzenie specjalnych pomysłów, które mogę sam realizować. Oczywiście nie znaczy to, że przestanę współpracować z Wagon Repair, Cynosure czy Echocord.

Dziś grasz w ramach jednej z imprez na dachu. Kilka lat temu, chyba po wydaniu „Roots and Wire” powiedziałeś, że jesteś w momencie kiedy wolisz grać w salach klubowych. Czy w takim razie teraz się to zmieniło?

Wydaje mi się, że tak. Nim to powiedziałem, grałem dużo w teatrach, na festiwalach, miejscach bardziej do słuchania niż tańczenia. Potem zwróciłem się w kierunku muzyki granej na parkiecie. Myślę, że teraz to działa to w dwóch kierunkach – ciągnie mnie zarówno do muzyki typowo klubowej, jak i do przestrzeni typowych do słuchania muzyki. Obie te odmiany mnie satysfakcjonują.

Świetnie, czyli będzie można Cię spotkać w różnych okolicznościach.

Tak, ale nim skończymy tę rozmowę muszę powiedzieć, że Polska przez bardzo długi czas jest dla mnie chyba jednym z najlepszych miejsc do grania.

Tak, występujesz u nas niezwykle często!

To prawda, bardzo lubiłem klub Droga do Mekki, miałem tam mnóstwo niesamowitych nocy. Ostatnio miałem tylko niemiłą sytuację, kiedy grałem w klubie Opcja w Poznaniu i jego właściciel nie zapłacił mi gaży bo stwierdził, że set mu się nie podobał. Ale to nie zmienia sprawy, że cały czas wspominam ciepło wasz kraj i mam nadzieję, że będę do niego często wracać.

Ja również, dzięki za rozmowę.

[Jakub Knera]