polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

ATP curated by Jeff Mangum
Minehead | 09-11.03.12

Festiwal ATP pod kuratelą Jeffa Mangum, kiedyś lidera Neutral Milk Hotel, który na długo wycofał się z życia muzycznego i w ubiegłym roku powrócił do solowych koncertów, pierwotnie miał odbyć się w grudniu ubiegłego roku. Został jednak przełożony na marzec, dzięki czemu po raz pierwszy udało nam się dotrzeć do Minehead wiosną. Kilka miesięcy temu, w momencie ogłoszenia kuratora i pierwszych zespołów, wydawało się, że czeka nas indie-pop-rockowy festiwal. Z czasem okazało się, że że jego line-up jest dużo odważniejszy i bardziej zróżnicowany. Oprócz zespołów z grona Elephant 6 Collective (Olivia Tremor Control, The Apples In Stereo, czy Elephant 6 Holiday Surprise, kilkunastoosobowej trupy, grającej utwory różnych zespołów z tego środowiska), w programie znalazło się wiele koncertowo niezawodnych zespołów bliskich ATP, a także jazz i muzyka współczesna, które to nurty od czasu Nigtmare Before Christmas 2010 pod kuratelą Godspeed You! Black Emperor odgrywają w programie festiwali ATP zauważalną rolę.

Paradoksalnie, największą niewiadomą był koncert samego kuratora. Nie tyle w zakresie zawartości koncertu, bo tu można było się spodziewać miksu utworów NMH i solowych Jeffa, ale w zakresie formy i komunikatywności scenicznej. Gdzieś między wierszami, Jeff Mangum kultywował tym festiwalem wizerunek zwichrowanego outsidera. W papierowym programie jako jedyny nie umieścił swojego zdjęcia, klub książkowy naszpikował pozycjami o schorzeniach psychicznych, kategorycznie zabronił robienia zdjęć na swoim koncercie – ochrona wyłapywała nawet osoby próbujące coś pstryknąć komórką, co na skrajnie przyjaznym dla użytkownika ATP wyglądało dość dziwnie. Mangum zagrał dwa koncerty, w pierwszy i ostatni dzień festiwalu. Z gitarą akustyczną, przerysowaną, pozornie niedbałą manierą wokalną, w której kryło się dużo więcej fałszy niż lata temu na płytach, zafundował fanom Neutral Milk Hotel intensywną podróż w (jak sądzę) trudne lata ich młodości, grając praktycznie cały „In the Aeroplane Over the Sea”. Na początku koncertu jego fani podśpiewywali jeszcze nieśmiało, uciszani przez innych, ale po zachęcającym „you can sing along” Jeffa, w Centre Stage nastąpiła zbiorowa podróż sentymentalna. Mnie osobiście ona nieszczególnie interesowała (przyznam, że nie była to zresztą muzyka mojego nastolęctwa) i sam koncert trochę rozczarował – fałsze Manguma, które na nonszalancko zarejestrowanych płytach świetnie łączyły się z niedbałym brzmieniem zespołu, tu były zbyt częste i w stricte akustycznych aranżacjach irytowały. Kapitalnie wypadły za to utwory, w których do Jeffa dołączali jego koledzy z NMH – Scott Spillane na instrumentach dętych i Julian Koster na pile. Plotki o możliwej „reaktywacji” Neutral Milk Hotel okazały się oczywiście tylko plotkami i to z prozaicznego powodu – Jeremy Barnes, obecnie lider A Hawk and a Hacksaw, przyjechał do Minehead tylko na sobotę. Ale mam wrażenie, że gdyby został do niedzieli, to akurat jego takie spotkanie po latach najmniej by interesowało. Barnes raczej nie był kluczowym elementem NMH, ale moim zdaniem w ostatnich latach to on okazał się najbardziej twórczym muzykiem - znalazł swoją wizję, którą realizuje na poziomie. Potwierdził to także występ AHAAH jako duetu Barnesa i Heather Trost z muzyką do „Cieni zapomnianych przodków" (po angielsku „Shadows of Forgotten Ancestors”) radzieckiego reżysera Siergieja Paradżanowa, który otworzył sobotni program. Spleciona ze ścieżką filmu muzyka AHAAH była równie fascynująca i oryginalna jak sam obraz.

Oprócz kuratora po dwa koncerty zagrali też Boredoms oraz Joanna Newsom i absolutnie były to wydarzenia festiwalu. Boredoms zaprezentowali nowy program na pięć perkusji i czternaście gitar, z EYE’em w roli dowodzącego, wokalisty/szamana, grającego na swych niezwykłych gitaroidach. Perkusje ustawiono w kręgu na środku sceny, w której centrum znajdował się EYE, a gitarzyści i gitarzystki w półkręgu otaczali ich wokół. Półtoragodzinny koncert rozcięty był na trzy bloki. W pierwszej, od delikatnych, rozproszonych dźwięków i prostych rytmów grupa stopniowo osiągała olśniewające fale dźwięku, wydające się zintensyfikowaną, rytualną adaptacją gitarowego minimalizmu Glenna Branca’i. W drugiej połowie pierwszego bloku zespół przeszedł w kosmiczną wersję Super Going z płyty „Super Are”. Drugi segment koncertu był bardziej frywolny, z żywiołowym rytmem, gitarowymi akcentami a la Congotronics i wokalnym dialogiem między EYE’m a Yoshimi P-We. Tutaj grupa fantastycznie wykorzystała aspekt przestrzenny – rytm powstawał w kręgu z fragmentów granych kolejno przez perkusistów, dźwięki gitary przelewały się z jednej strony sceny na drugą, tworząc ruch, którego inaczej niż na żywo chyba doświadczyć się nie da. Trzecia sekcja koncertu znów była cięższa, w transowym finale wypełniało ją Acid Police z „Chocolate Synthesizer”. Koncert sobotni, premierowy, był bardzo dobry, a niedzielny, głośniejszy i swobodniejszy, jeszcze lepszy, z niczym innym nie porównywalny. Od pewnego czasu Boredoms pracują według podobnych zasad – z relatywnie prostych motywów budują imponujące formy dzięki zaangażowaniu dużej liczby muzyków, równocześnie eksponując rytualny, transowy element muzyki. Sprawdza się to doskonale, dzięki stopieniu dużej liczby instrumentów dźwięk staje się plastyczną falą podążającą za wskazówkami EYE’a. Niedzielny koncert był moim zdaniem jeszcze lepszy niż projekt Boadrum sprzed kilku lat i jeśli coś w tym roku mu dorówna, będzie to wybitny rok.

Zupełnie innych, lecz również głębokich przeżyć dostarczyły dwa koncerty, które zagrała Joanna Newsom. Joanna nie występowała od lata ubiegłego roku, wpadła na ATP bez ustawiania trasy wokół i zagrała solo – od dawna nie było okazji usłyszeć jej w tak oszczędnym instrumentarium, z głosem na pierwszym planie, aranżacjami na harfę bądź fortepian odessanymi z wielu ornamentów. Grającą nie w teatrze, nie w filharmonii, lecz w normalnej sali koncertowej z publicznością stojącą – i w kompletnej ciszy, i zauroczoną. Na pierwszym koncercie, lekko zdezorientowana jet lagiem Newsom w trzech utworach zapomniała fragmentu tekstu i nikomu to nie przeszkadzało. Przeciwnie, poczuliśmy się jej, tej cudownej Joannie, bliżsi, widząc, że i jej przydarzają nie tylko rzeczy genialne, ale też proste ludzkie błędy. Drugi koncert był już zupełnie "profesjonalny". Atmosfera na obu była naprawdę wyjątkowa, nie przypominam sobie, kiedy ostatnio zwrot „zaczarować publiczność” tak dobrze oddawał sytuację. W sobotę Joanna nie powtórzyła żadnego utworu z piątku, mniej więcej po równo zaprezentowała wszystkie trzy płyty, a co ciekawe, łącznie zagrała prawie całe „Ys” – zabrakło tylko Only Skin.

Dużą atrakcją festiwalu były koncerty paru gitarowych formacji dobrze oddających ducha ATP i nadających festiwalowi szorstkości, której pierwotnie po tej edycji nie oczekiwałem. Thurston Moore zagrał tym razem z kwartetem, bez harfy obecnej na grudniowych koncertach. Thurston i drugi gitarzysta Keith Wood przez trzy czwarte koncertu grali elektrycznie, usłyszeliśmy wtedy głównie utwory z „Psychic Hearts”, a jedynie na trzy numery z nowej płyty sięgnęli po akustyczne gitary. Świetny występ, doskonale uzupełniający wcześniejszą trasę. Low (ponownie jako trio) i The Jon Spencer Blues Explosion! zagrali może bez szczególnych niespodzianek (chyba, że taką był klasyk w postaci Sunflower Low), ale kapitalnie – Low z olbrzymim ładunkiem emocjonalnym, JSBE z potężnym uderzeniem, momentami wręcz noise-rockowym. JSBE byli doskonałym zamknięciem piątku, może trochę zaskakującym, ale w praktyce okazuje się, że dużo lepiej słucha się muzyki spokojnej w dzień i wczesnym wieczorem, a tej ostrzejszej, rozbudzającej późno, a nie na odwrót, jak ustawia się harmonogramy na większości festiwali. Potwierdziło się to w sobotę, którą zamknął koncert Scratch Acid. Wściekły, bezkompromisowy, ostry. David Yow po raz kolejny pokazał, że jako frontman jest wyjątkowy – z jednej strony jest ucieleśnieniem cech charyzmatycznego rockowego lidera, z drugiej, zaprzeczeniem tego, co rockowy frontmani z reguły prezentują. W sobotę był równie szokujący jak na koncertach The Jesus Lizard trzy lata temu, choć w międzyczasie przekroczył pięćdziesiątkę. Zamknięcie niedzieli przypadło zaś Sebadoh, którzy przerywając pracę nad płytą własną i Dinosaur Jr. przylecieli zagrać trochę jak dla znajomych i ta luźna atmosfera wyszła im na dobre. Przeglądając line-up można było odnieść wrażenie, że część wyborów programowych było inspirowanych przez ATP, a ostatecznie to ATP zostało kuratorem jednego dnia na scenie Reds – spośród tych koncertów zobaczyłem tylko Earth. Kwartet Dylana Carslona przeplótł utwory z obu części „Angels of Darkness, Demons of Light” starszymi kompozycjami, dając koncert dobry, ale jednak bez „tego czegoś”. Być może na festiwalu, przenosząc się ze sceny na scenę, ciężko znaleźć w sobie chwilę spokoju na ich muzykę.

Choć na ATP dominują z reguły zespoły amerykańskie, to tym razem mogliśmy zobaczyć parę brytyjskich (m.in. The Fall, których jednak nie widziałem), w szczególności dwa powroty do płyt sprzed lat: Robyn Hitchcock zagrał album „I Often Dream Of Trains”, a The Raincoats swój debiut. Hitchcock wypadł doskonale, świeżo i ironicznie, The Raincoats niestety rozczarowali (mężczyzna zagrał na perkusji, więc „rozczarowali”) – upływu czasu czasem nie da się oszukać i do muzyki stworzonej na bazie młodzieńczego nonkonformizmu nie zawsze należy po ponad trzech dekadach wracać. Swoistym powrotem, a może tribute’m był też koncert The Magic Band, plus minus zespołu Beefhearta i grającego jego muzykę. Niby ciekawe, ale jednak na chwilę i mnie takie rzeczy pozostawiają obojętnym.

Na festiwalu można było poprzestać na różnych formach gitarowego grania, ale na szczęście nie trzeba było. Atrakcyjność Group Doueh w dużej mierze polega na przetworzeniu fascynacji zachodnim rockiem z saharyjskiej perspektywy. Grupa tym razem wystąpiła w bardziej zachodnim składzie niż na poprzednich trasach i starszych płytach – z klawiszami i bodajże po raz pierwszy w Europie z perkusją, kontynuując kierunek obrany na „Zayna Jumma”. Sam Doueh grał na gitarze elektrycznej i tinidit – trzystrunowej lutni. Koncert był bardzo dobry, przy czym w elektrycznie granych utworach zespół stawiał bardziej na groove, a mniej na gitarową pirotechnikę, inaczej niż na nagraniach. To bardziej tanecznie pulsujące oblicze bez problemu porwało publiczność, ale trochę żałuję, że tym razem skojarzeń z Jamesem Brownem można było mieć więcej niż z Sun City Girls. Ale być może po prostu obraz Group Doueh, jaki mamy powstał głównie w oparciu o nagrania archiwalne i teraz zespół idzie bardziej w puls niż zgrzyt. W porządku, od zachodniego zespołu przecież nie oczekiwalibyśmy bycia zakładnikiem starszej fazy działalności, wręcz przeciwnie.

Ostatecznie, wisienką na torcie były trzy koncerty muzyki improwizowanej i jeden muzyki współczesnej. Matana Roberts & Sebastian Rochford zagrali bardzo skupiony, dyskretny set; cichy, ale pełen napięcia. Matana musiała zmierzyć się z oczekiwaniem publiczności, że zagra coś z pierwszej części „Coin Coin” i poradziła sobie bez problemu. Kilka razy puściła oko do motywów z tej wspaniałej płyty, ale bardzo delikatnie. Głęboki, przejmujący ton jej saksofonu i wrażliwe wykorzystanie techniki sprawiają, że usłyszenie jej w jakiejkolwiek formacji jest warte wysiłku. Roscoe Mitchell wystąpił natomiast solo, z muzyką raz bardzo intensywną, operującą w długich formach granych na oddechu okrężnym, raz pełną ciszy i przerw. Odnosiłem wrażenie, jakby Mitchell grając ekstrahował sedno z free-jazzowych form, pozbawionych konwencjonalnych brzmieniowych wypełniaczy. Wspaniały był to koncert. Następnie, Rafael Toral & Afonso Simões (czy też Space Collective 2) zagrali półgodzinny koncert, który wyraźnie pokazał, że Toral ma rację określając swą muzykę jako „post-free jazz electronic music”, bowiem ekspresja duetu bliższa była fire music niż elektronice. Występ miał trzy części wyznaczane przez akcesoria wykorzystywane przez Torala, pierwsza się niezbyt kleiła, na drugiej wszystko zaczęło działać dobrze, trzecia była już rewelacyjna.

W niedzielę w południe spotkaliśmy się natomiast z American Contemporary Music Ensemble (ACME), tutaj w postaci kwartetu smyczkowego. Głównym punktem ich występu było „Jesus' Blood Never Failed Me Yet” Gavina Bryarsa. Kompozycja bardzo ładna, dla mnie nawet zbyt ładna. Muszę jednak oddać ACME, że wraz ze spontanicznie zaproszonym do wspólnej gry Julianem Kosterem na banjo i pile, nadali jej nieco abstrakcyjnego charakteru, równoważącego sentymentalność zapętlonej piosenki i wykonań znanych z płyt. Wcześniej kwartet zagrał dwa fragmenty „Entrady” Ingrama Marshalla, a występ zamknął utworem Meredith Monk. Te kompozycje, powiedzmy „trudniejsze”, dobrze zbalansowały cały koncert i podniosły jego atrakcyjność. Sam pomysł takiego koncertu w porze śniadaniowej jest kapitalny, choć chyba ze względów organizacyjnych trudny do zrealizowania poza ATP (i Pohoda Festival, gdzie w południe na głównej scenie gra się muzykę symfoniczną) - ludzie jednak muszą być blisko do miejsca koncertów by przyjść tak wcześnie i muszą mieć się czym zająć zanim się rozpoczną pozostałe koncerty. Muzyków ACME mogliśmy zobaczyć jeszcze na zamykającym festiwal jammie w Reds, gdzie około 30 osób z Sun Ra Arkestra, Elephant 6, Boredoms i innych zespołów grało w dionizyjskiej atmosferze niekończące się wariacje na temat utworów Sun Ra (Arkestra grała wcześniej w niedzielę, ale że byli też na grudniowym ATP, więc tym razem wybrałem coś innego). Jak na takie zorganizowane ad hoc zakończenie festiwalu poza programem, było to całkiem niezłe.

ATP pod kuratelą Jeffa Mangum nie było może festiwalem przynoszącym szczególne odkrycia, bo choć zagrało na nim kilka zespołów mało znanych, to jednak miały one bardzo dużą konkurencję ze strony wykonawców o zasłużonej opinii doskonałych koncertowo. Jednak bynajmniej nie był to festiwal przewidywalny. Przeciwnie, a że był przy tym doskonale nagłośniony, to poprzeczka na resztę sezonu została zawieszona bardzo wysoko.

ps. na końcu galerii znajdziecie zdjęcia tradycyjnej fotomozaiki, którą przygotowuje Shannon McLean, tym razem przedstawiającej okładkę „In the Aeroplane Over the Sea”. W co najmniej kilku miejscach znajduje się na niej nasze logo, co dzieje się bez naszej wiedzy, ale bardzo nam miło.

[zdjęcia: Piotr Lewandowski]

Boredoms [fot. Piotr Lewandowski]
Boredoms [fot. Piotr Lewandowski]
Boredoms [fot. Piotr Lewandowski]
Boredoms [fot. Piotr Lewandowski]
Boredoms [fot. Piotr Lewandowski]
Boredoms [fot. Piotr Lewandowski]
Boredoms [fot. Piotr Lewandowski]
Boredoms [fot. Piotr Lewandowski]
Boredoms [fot. Piotr Lewandowski]
Boredoms [fot. Piotr Lewandowski]
Boredoms [fot. Piotr Lewandowski]
Boredoms [fot. Piotr Lewandowski]
Boredoms [fot. Piotr Lewandowski]
Boredoms [fot. Piotr Lewandowski]
Joanna Newsom [fot. Piotr Lewandowski]
Joanna Newsom [fot. Piotr Lewandowski]
Joanna Newsom [fot. Piotr Lewandowski]
Joanna Newsom [fot. Piotr Lewandowski]
Joanna Newsom [fot. Piotr Lewandowski]
Joanna Newsom [fot. Piotr Lewandowski]
Joanna Newsom [fot. Piotr Lewandowski]
Scratch Acid [fot. Piotr Lewandowski]
Scratch Acid [fot. Piotr Lewandowski]
Scratch Acid [fot. Piotr Lewandowski]
Scratch Acid [fot. Piotr Lewandowski]
Scratch Acid [fot. Piotr Lewandowski]
Scratch Acid [fot. Piotr Lewandowski]
Thurston Moore [fot. Piotr Lewandowski]
Thurston Moore [fot. Piotr Lewandowski]
Thurston Moore [fot. Piotr Lewandowski]
Thurston Moore [fot. Piotr Lewandowski]
Thurston Moore [fot. Piotr Lewandowski]
Thurston Moore [fot. Piotr Lewandowski]
Group Doueh [fot. Piotr Lewandowski]
Group Doueh [fot. Piotr Lewandowski]
Group Doueh [fot. Piotr Lewandowski]
Group Doueh [fot. Piotr Lewandowski]
Group Doueh [fot. Piotr Lewandowski]
Group Doueh [fot. Piotr Lewandowski]
Group Doueh [fot. Piotr Lewandowski]
Group Doueh [fot. Piotr Lewandowski]
The Jon Spencer Blues Explosion! [fot. Piotr Lewandowski]
The Jon Spencer Blues Explosion! [fot. Piotr Lewandowski]
The Jon Spencer Blues Explosion! [fot. Piotr Lewandowski]
The Jon Spencer Blues Explosion! [fot. Piotr Lewandowski]
Earth [fot. Piotr Lewandowski]
Earth [fot. Piotr Lewandowski]
Earth [fot. Piotr Lewandowski]
Earth [fot. Piotr Lewandowski]
Low [fot. Piotr Lewandowski]
Low [fot. Piotr Lewandowski]
Low [fot. Piotr Lewandowski]
Low [fot. Piotr Lewandowski]
Low [fot. Piotr Lewandowski]
Half Japanese [fot. Piotr Lewandowski]
Half Japanese [fot. Piotr Lewandowski]
Elephant 6 Holiday Surprise [fot. Piotr Lewandowski]
Elephant 6 Holiday Surprise [fot. Piotr Lewandowski]
Elephant 6 Holiday Surprise [fot. Piotr Lewandowski]
Elephant 6 Holiday Surprise [fot. Piotr Lewandowski]
A Hawk And A Hacksaw ("Cienie zapomnianych przodków") [fot. Piotr Lewandowski]
A Hawk And A Hacksaw ("Cienie zapomnianych przodków") [fot. Piotr Lewandowski]
A Hawk And A Hacksaw ("Cienie zapomnianych przodków") [fot. Piotr Lewandowski]
American Contemporary Music Ensemble [fot. Piotr Lewandowski]
American Contemporary Music Ensemble [fot. Piotr Lewandowski]
American Contemporary Music Ensemble [fot. Piotr Lewandowski]
American Contemporary Music Ensemble [fot. Piotr Lewandowski]
Matana Roberts & Sebastian Rochford [fot. Piotr Lewandowski]
Matana Roberts & Sebastian Rochford [fot. Piotr Lewandowski]
Matana Roberts & Sebastian Rochford [fot. Piotr Lewandowski]
Matana Roberts & Sebastian Rochford [fot. Piotr Lewandowski]
Matana Roberts & Sebastian Rochford [fot. Piotr Lewandowski]
Matana Roberts & Sebastian Rochford [fot. Piotr Lewandowski]
Roscoe Mitchell [fot. Piotr Lewandowski]
Roscoe Mitchell [fot. Piotr Lewandowski]
Roscoe Mitchell [fot. Piotr Lewandowski]
Rafael Toral & Alfonso Simoes (Space Collective 2) [fot. Piotr Lewandowski]
Rafael Toral & Alfonso Simoes (Space Collective 2) [fot. Piotr Lewandowski]
Rafael Toral & Alfonso Simoes (Space Collective 2) [fot. Piotr Lewandowski]
Rafael Toral & Alfonso Simoes (Space Collective 2) [fot. Piotr Lewandowski]
Robyn Hitchcock [fot. Piotr Lewandowski]
Robyn Hitchcock [fot. Piotr Lewandowski]
Robyn Hitchcock [fot. Piotr Lewandowski]
The Raincoats [fot. Piotr Lewandowski]
The Raincoats [fot. Piotr Lewandowski]
The Raincoats [fot. Piotr Lewandowski]
The Raincoats [fot. Piotr Lewandowski]
The Magic Band [fot. Piotr Lewandowski]
The Magic Band [fot. Piotr Lewandowski]
The Magic Band [fot. Piotr Lewandowski]
Sebadoh [fot. Piotr Lewandowski]
Sebadoh [fot. Piotr Lewandowski]
Sebadoh [fot. Piotr Lewandowski]
ATP curated by Jeff Mangum - Jam Session [fot. Piotr Lewandowski]
ATP curated by Jeff Mangum - Mozaika [fot. Piotr Lewandowski]
ATP curated by Jeff Mangum - Mozaika [fot. Piotr Lewandowski]