W przypadku Fiony Apple najlepiej przyjąć, że każda ukazująca się płyta jest ostatnią i pojawienie się nowej traktować jako niespodziankę. Fiona jest artystką o tak oryginalnej ekspresji i już charakterystycznym zmyśle kompozycyjnym i melodycznym, że po sześcio- (poprzednio), a teraz siedmioletniej ciszy jej nowa muzyka po prostu cieszy – i to bardzo. Zwłaszcza, że The Idler Wheel… to porządny zestaw piosenek o niepodrabialnej neurotyczności, ironii i słodko-gorzkim smaku. To też najbardziej dotychczas surowa brzmieniowa płyta Fiony – głos, fortepian, bas, perkusjonalia i drobne dodatki, o których za chwilę. Nie wiem, czy to konsekwencja aranżacyjnych i produkcyjnych przepychanek, jakie towarzyszyły poprzedniej płycie, ale wpuszczenie powietrza i podkreślenie rytmu wychodzi muzyce Fiony na dobre – ostatecznie już „Fast As You Can” można było pokochać z sam głos i perkusję. Inna sprawa, że gdy u Jimmy’ego Fallona zagrała „Anything We Want” z akompaniamentem The Roots, pojawiła się w tej piosence nowa jakość. Dlatego też tak cenne są tu frenetyczne perkusjonalia w „Daredevil”, hałasy w „Jonatan”, dziecięce wrzaski w „Werewolf”, bas arco w „Valentine”, czy darcie papierzysk w roli rytmicznego elementu „Periphery”, które przełamują pop-fortepianową formułę. Podobnie jak bliższe Eryce Badu czy Janelle Monae zamknięcie płyty w postaci „Hot Knife”.
Paradoksalnie, nagrywając tak rzadko, znikając na lata i funkcjonując trochę poza szołbiznesem, Fiona może powracać z kolejnymi, lekko zmodyfikowanymi wersjami siebie samej, tej szarpiącej się z życiem, nadwrażliwej, wiecznej nastolatki. Nawet na pewne powtórzenia można przymknąć oko (tutaj: „Valentine” z „Please Please Please”, „Anything We Want” z „Oh Well”). Z drugiej strony, istnieje pokusa, by te jej niespodziewane powroty odebrać zbyt euforycznie, co mi samemu przytrafiło się przy Extraordinary Machine – z perspektywy widać, że ostateczne aranżacje na tamtej płycie bywały płytkie i efekciarskie. Surowszy, oszczędniejszy The Idler Wheel… wytrzyma upływ czasu chyba lepiej, bo Fionę stawia w centrum uwagi. A w sferze spekulacji pozostaje, co by się wydarzyło, gdyby Fiona spotkała swojego Van Dyke Parksa albo sięgnęła po dźwięki „niemuzyczne” z odwagą Hanne Hukkelberg. Dziś musi nam wystarczyć jej głos i fortepian.
[Piotr Lewandowski]