Click this link for English version of the interview
Michael Chapman to liczący już ponad 70 lat angielski gitarzysta i wokalista, którego płyty z przełomu lat 1960. i 1970., jak Rainmaker czy Fully Qualified Survivor mają w katalogu legendarnej wytwórni Harvest równie ważne miejsce jak Stormcock Roy’a Harpera czy Ummagumma Pink Floyd. Od tego czasu Chapman dał się poznać jako muzyk o wielu obliczach i czterdzieści lat później bynajmniej nie odcina kuponów od dawnych osiągnięć. Przeciwnie, wchodzi na nowe obszary eksperymentalnej muzyki gitarowej, o czym świadczą albumy The Resurrection and Revenge of the Clayton Peacock i Pachyderm, ugruntowuje też swoją pozycję wyjątkowego instrumentalisty, zarówno spoglądając na nowo na swoje instrumentalne nagrania z przekroju kariery na płycie Trainsongs, jak i na koncertach. Na początku lutego Chapman zagrał wspólną trasę po Anglii z Thurstonem Moore i właśnie po niej mieliśmy okazję z nim porozmawiać.
Twoje płyty i koncerty pokazują, jak szerokie jest spektrum Twojego repertuaru. Występujesz już od ponad 45 lat, jak wygląda Twoja codzienna praktyka? Czy dużo grasz na gitarze, pracujesz jeszcze nad piosenkami?
Mogę napisać piosenkę, kiedy tylko zechcesz, ale jednak nie napisałem żadnej od 3 lat. Stworzyłem już ponad 300 piosenek w życiu. Może więc działa to jak samochód – jedzie dopóki ma paliwo w baku. Może napisałem już wszystkie piosenki, które miałem napisać. Nie ma w tym nic złego, mogę ponownie popracować nad starymi utworami, poeksperymentować z takimi muzykami jak Thurston, No-Neck Blues Band, nowojorskimi muzykami związanymi z kręgami awangardowymi. Zacząłem dryfować w stronę takiej muzyki, interesuje mnie to. Nigdy nie stałem w miejscu, muzycznie zawsze zmierzałem w stronę czegoś nowego, bo szybko się nudzę.
Utarło się przekonanie, że songwriterzy nie są najlepszymi gitarzystami, raczej brzdąkają na gitarze. Zwłaszcza w Ameryce tak jest, z jednej strony mamy takich wykonawców jak Fahey, a z drugiej Guthrie czy Seeger. Ty natomiast jesteś zarówno świetnym autorem piosenek, jak i instrumentalistą, podobnie jak nieżyjący już Bert Jansch. Czy myślisz, że jest to zjawisko typowo brytyjskie, związane z muzyczną sceną drugiej połowy XX wieku?
Przede wszystkim, moje muzyczne korzenie są związane ze sceną jazzową i bluesową, a nie folkową. Kiedy w młodości słuchałem piosenek, na przykład Billie Holliday, wiadomym było, że w połowie pojawi się solówka, a potem nastąpi powrót do piosenki właściwej. To jest moja szkoła grania. Od zawsze byłem gitarzystą, nawet zanim stałem się autorem piosenek. Grywałem w wielu różnych zespołach, my Anglicy tak mamy. W Ameryce jest tak jak mówiłeś, Fahey czy Robbie Basho tylko grali na gitarze, a singer-songwriterzy tylko na niej brzdąkali, a reszta zespołu robiła całą robotę. Anglicy kładli równy nacisk na obie kwestie.
Czy w Twoim przypadku było to spowodowane muzyczną edukacją wywodzącą się z jazzu i bluesa, czy może sytuacja ekonomiczna też miała na to wpływ?
Jasne, gram solo ponieważ nie stać mnie na zespół. Ale odpowiada mi wolność związana z pracą w pojedynkę - nie muszę mieć przygotowanej setlisty, mogę grać to, na co akurat mam ochotę. Jest to dla mnie równoznaczne z całkowitą wolnością i bardzo to lubię.
Wspomniałeś o jazzowych korzeniach, ale znając Twój dorobek z nagrań ciężko znaleźć tak naprawdę jakikolwiek jazzowy skład, z którym grałeś, nawet w przeszłości.
Tak, ale kiedy studiowałem, grywałem w jazzbandach cały czas. Musiałem w jakiś sposób zarobić pieniądze na studia, gitara mi w tym pomogła. Grywałem w różnych zespołach, grających dosłownie wszystko, począwszy od nowoorleańskiego jazzu, przez hard-bop, aż po country. Jeżeli ktoś potrzebował gitarzysty, mówiłem: „Ok, wchodzę w to”. Wiele gatunków muzycznych miało na mnie wpływ. Ktoś mógłby powiedzieć, że Ralph McTell często kojarzony jest ze sceną folkową, z tym stylem pisania piosenek. A ja nie wiem nawet, czy jestem songwriterem, który dużo gra na gitarze, czy gitarzystą, który gra dużo piosenek. Ludzie pytają czym się zajmuję, a ja odpowiadam, że nie wiem.
The Resurrection and Revenge of the Clayton Peacock oraz Pachyderm są Twoimi najbardziej eksperymentalnymi płytami. Obie zaskakują, różnią się od tego, co nagrywałeś wcześniej, ale różnią się również bardzo od siebie. Skąd powstał pomysł nagrania tych płyt?
Wszystko przez Thustona. Poznałem go wiele lat temu w Massachusetts. Grałem koncert poświęcony pamięci Jacka Rose’a w Filadelfii, Thurston też tam był. Rozmawiał z moją żoną i powiedział jej: „ Zmuś Michaela do nagrania noise’owej płyty. Wydam ją w moim labelu”. Pomyślałem, że to dobry pomysł, w końcu dużo słuchałem takich zespołów jak Pelt, czy No-Necks. Wszedłem więc do studia, zastanawiałem się, co mogę zrobić i tak powstała płyta The Resurrection. Wkrótce ukaże się również trzecie wydawnictwo tego typu, zatytułowane The Polar Bear. Zbieram muzykę na nie, jak tylko wrócę z trasy za miesiąc, to wchodzę do studia. Płyta ukaże się jeszcze w tym roku. Będzie to zestaw trzech płyt, które nie są dokładnie takie same, ale mają podobny styl okładek.
Na koncercie z Thurstonem, na którym byłem, zagraliście w duecie improwizację opartą na The Resurrection… Czy na płycie też była to improwizacja? Czy rozwinęła się w taką w połowie skomponowaną formę, której teraz używasz?
Zmienia się to na każdym koncercie, generalnie chodzi o to, żeby grać noise, a muszę przyznać, że bardzo mi to odpowiada. Jestem gitarzystą rytmicznym, wykorzystuję, to co mam na płycie, żeby mieć jakąś bazę, podstawę. Thurston z kolei lubi po prostu grać noise. Kiedy nagrywałem Resurrection… była to kompletna improwizacja. Spędziłem w studiu tylko dwa dni. Z czasem nabrała pewnego kształtu, naturalnie ewoluowała. Nie wiedziałem dokąd zmierzam, ale o to właśnie chodzi w improwizacji.
Pachyderm różni się bardzo od The Resurrection…, różni się również od innej Twojej muzyki, chociaż wydaje mi się, iż zaczyna się w takim sam sposób jak „The Last Polish Breakfast”. Skąd wziął się ten pomysł?
Słuchałem muzyki Steve’a Reicha, czy też Arvo Pärta, którzy komponują bardzo proste utwory na orkiestrę. Chciałem zrobić coś, co dla mnie wiąże się z medytacją. Zarazem jest to płyta, którą można włączyć przy kawie i zapomnieć o niej, pozmywać naczynia i wrócić kiedy wciąż gra. Po całym tym hałasie na The Revenge… chciałem nagrać coś spokojniejszego.
Czy mógłbyś powiedzieć trochę więcej o tej trzeciej płycie, którą planujesz wydać w tym roku?
Cóż, nabiera już kształtu w mojej głowie, ale nie potrafię pisać nut, muszę więc zapamiętywać wszystko. Rozpocznie się w podobny sposób jak Pachyderm, później pojawi kawałek sesji, którą nagrałem w Nowym Jorku z zespołem. W dalszej części wykorzystany będzie fragment koncertu z Thurstonem, nagrany podczas trasy w Manchesterze, na którym robimy razem dużo noise’u. Tak więc płyta zaczyna się spokojnie, później dochodzi zespół, następnie noise z Thurstonem, a na koniec znów jest spokojna. Można to porównać do wspinaczki górskiej i schodzenia po drugiej stronie szczytu. Taki efekt chcę osiągnąć, a czy mi się to uda – to oczywiście zupełnie inna kwestia.
W ubiegłym roku Steve Gunn powiedział mi, że był bardzo podekscytowany na myśl o graniu z Tobą, domyślam się, że chodziło o nagrania z sesji NATCH, które bardzo mi się podobają…
To właśnie nagrania z tym zespołem wykorzystam na nowej płycie. Steve to bardzo utalentowany gitarzysta i świetny facet.
Czy śledzisz poczynania młodszych muzyków, którzy wydają Ci się najbardziej interesujący? Czy masz obecnie swoich ulubionych gitarzystów?
Kochałem Jacka Rose’a, jak wszyscy zresztą. Miażdżył niczym potwór, był niesamowity. Bardzo odpowiada mi styl grania Steve’a, Glenn Jones to mój kolejny typ, Tom Carter – on nie jest w zbyt dobrej formie zdrowotnej obecnie, ale gdy jest zdrowy, gra kapitalnie. Zawsze jestem zainteresowany, kiedy ktoś sięga po gitarę, interesuje mnie, co dana osoba zrobi, bo na gitarach można zagrać milion różnych rzeczy.
Dla Twojego pokolenia, ale dla mojego też, gitara była pierwszym instrumentem muzycznym, po który ludzie sięgali w młodości. Teraz często pierwszym wyborem jest tworzenie muzyki na komputerze. Czy nie obawiasz się, że gitara będzie stawać się coraz mniej ważnym instrumentem w porównaniu z elektroniką, a ciekawi gitarzyści staną się rzadkością, bo to przecież wymaga praktyki?
Nigdy tak naprawdę nie obchodziło mnie to, co się dzieje dookoła. Nagrywam płyty z muzyką dokładnie taką, jaką chcę nagrać w danym momencie. Jeżeli wszyscy przestaną się interesować taką muzyką i będą chcieli słuchać wyłącznie muzyki z komputera, to prawdopodobnie będzie oznaczało to, że nie mam dla kogo grać i muszę przestać. Sam nie mam komputera, nie potrafię ich obsługiwać, nie lubię ich. Wolę trzymać się starej, dobrej gitary. Wiesz, lubię proste życie.
Michael Chapman is an guitarist and songwriter, now aged over 70, whose records like The Rainmaker or Fully Qualified Survivor were as important for the catalogue of legendary Harvest label in the late 1960s. and early 1970. as Roy Harper’s Stormcock or Pink Floyd’s Ummagumma. Since then Chapman has proved himself as a musician of many faces and forty years later he’s not comforting himself with past achievements. On the contrary, he enters new areas of experimental guitar music, as evidenced by The Resurrection and Revenge of the Clayton Peacock and Pachyderm, also strengthens his position as an exceptional instrumentalist, both revisiting his instrumental recordings on the Trainsongs double album, and in concerts. In early February, Chapman toured England with Thurston Moore and it was after this tour that we had a chance to talk to him.
Both your multiple albums and concerts show how broad is your repertoire. You are performing for 45 years, what is your routine these days? Do you play guitar a lot, do you still work on regular songs?
I can write a song anytime you want to, however I haven't written a song for three years. But I've written over 300 songs in my life. So maybe it's like a car, you know, it goes on until it has something in a tank. Maybe I've written all the songs I’ve ever meant to write. But it's nothing wrong in it, I can do some revisiting, but also experiment with people like Thurston, No-Neck Blues Band, avant-garde people in New York... I started to drift to all that kind of music because it interests me. I've never stood still, I'm always moving in music, because I get bored quick.
Traditionally songwriters have been barely sophisticated guitar players, they were rather just strumming the guitar, especially in America where you had Fahey on one hand, and Guthrie or Seeger on the other. You are great songwriter and instrumentalist at the same time, Bert Jansch also was. Do you think it is something specifically British, which can be traced back to how the music scene worked in the middle of and second part of XX century?
First of all, I don't come from folk music, I come from jazz and blues. When I listened to a song by, let’s say, Billie Holliday, there will always be a solo in the middle of it, and then it will go back to the song again. That's the kind of tradition that I come from. I've always been guitar player anyway, I was a guitar player before the songwriter. I've played guitar in all kinds of bands, but that's what we English do. In America, like you said, Fahey or Robbie Basho were just playing guitar, whereas the singer-songwriters were just strumming the guitar and let the band do the work. The English put that both in the same place.
Was it just because of your musical upbringing, coming from jazz and blues, or was it also due to economic reality?
Oh sure, I play solo because I can't really afford the band. But I like the freedom of working solo – I don't have to have a setlist, I can play whatever comes into my head. That's a complete freedom for me, I like that.
You've mentioned jazz, but as far as I know your recorded output, it’s tough to find some of you playing in jazz ensembles, even back in the days.
Yes, but when I was at college I've played in jazz bands all the time. I had to earn some money to stay at college to get an education and the guitar was the way. I've played in all kinds of bands, from New Orleans bands to hard-bop bands to country western bands. If anybody wanted a guitar player, I was like „ok, I'll do it, fine”. So I come from all kinds of influences. Somebody might say that Ralph McTell comes out of folk tradition, that way of songwriting. I just don't, I don't even know whether I'm a songwriter who plays a lot of guitar, or a guitar player who plays a lot of songs. People ask „what do you do?”, and I say „I don't know”.
The Resurrection and Revenge of the Clayton Peacock and Pachyderm can be said to be your most experimental albums. Both are really surprising, very different from your other music, and also from each other. Could you please explain how the idea of these albums was created?
That was because of Thurston. I've met Thurston years ago in Massachusetts. I was playing at the memorial concert for Jack Rose in Philadelphia, and Thurston was there. He was talking to my wife and he said „Get Michael to make me a noise album, I'll put it out on my label”. I thought that's a good idea, because I've heard a lot of people like Pelt or the No-Necks. I just went into the studio, I wondered what I can do, and I did The Resurrection album. The third one will come as well, it’s called The Polar Bear. I'm putting the music together now and will record it in the next month when I'll get off the road. So that will be out this year. That's the set of three, they don't look exactly the same, but they have the same sleeve style.
You've played an improvisation based on The Resurrection… at this recent tour with Thurston. Was it improvised when you recorded it, and has it evolved into kind of semi-composed form that you are using now?
Well, it's different every night, basically you just want to do noise, and I quite like to do it as well. I'm a rhythm player, so I use that stuff from the album as basic, instead of being completely free, whereas Thurston just like to make noise. When I did the Resurrection… album, it was completely improvised at that time. It just took shape. I was only two days in the studio to do it. It just evolved naturally, it's kind of organic. I didn't really know where it was going to go, but that's the point of improvisation.
Pachyderm is very different from The Resurrection…, and also from your other music, even though I think that it starts with the opening of “The Last Polish Breakfast”. Could you please say how did you get that idea?
I was listening to people like Steve Reich, and also people like Arvo Pärt, who write very simple orchestral pieces. I wanted to do something that I understand as meditational. It’s also something of a coffee table record that you can play on and forget about it, do the washing up and come back while it's still playing. I quite like that because I wanted it to be peaceful, instead of all that noise on The Revenge…
Could you please say a little bit more about the third album which is coming out this year?
Well, it still takes shape in my head, I can't write music so I have to figure things out and remember them. It's beginning to take shape. It's going to start off in the similar way to the Pachyderm thing, then there is a track of a band that I've recorded with in New York. There’s also a large track of me and Thurston playing on a tour in Manchester, which is just me and Thurston making noise, and then it goes back. So basically it starts very peaceful, gets into a band, gets into noise and the goes back into peaceful. It's like going onto a mountain and going down the other side. That the effect I want to get, whether I succeed is a different question, of course.
Last year Steve Gunn told me that he was very excited about playing with you, I guess these were NATCH sessions that I’m enjoying recently...
This is exactly the session of the band that I'm going to use some on my new album. Steve is a very talented player and he's a good guy.
Are you following younger players, who do you find most interesting? Who are your favorite young guitarists these days?
I loved Jack Rose, but we all did, Jack was a monster, he was just amazing. I also love Steve's playing, Glenn Jones is another particular favourite of mine, Tom Carter – he’s not very well these days, but he’s a great player when he’s well. I'm always interested – when someone picks up a guitar I'm curious what will the person do with it, because you can do a million things with guitars.
In your generation, and even in my, guitar was the first instrument of choice for most teens, now kids are more into using computers to produce music. Aren't you afraid that the solo guitar thing might somehow become something inferior to electronic music, and really interesting guitarists will become a rarity?
Well, I've never bothered about what's going on around me. I just make a record and do the music I want to make at the time. If everybody else is going completely uninterested in this kind of music and just listens to the stuff from computers then probably I would have to stop playing cause nobody would come to shows. I don't own a computer, I don’t know how to use them, I don't like them. I’d rather stick to a proper guitar. You know, I like simple life.
[Piotr Lewandowski]