Bardzo zabawnie czyta się pierwsze recenzenckie reakcje na ten album. Cały świat zdaje się odetchnąć unisono - na Armed Courage nie ma elektroniki w stylu s/t lub Future Artists. To po prostu dwa dwudziestokilkuminutowe kawałki zajmujące po stronie winyla. Dwie gitary, perkusja, wokale Morleya, sample puszczone ze szpulowego magnetofonu wzbogacające warstwę analogowych brzęczeń i buczeń.
Rzecz jest rozpięta stylistycznie pomiędzy Secret Earth i zeszłorocznym Damned Revolutions Gate. Strona A jest agresywniejsza i jednostajna. Na odwrocie dostajemy kawałek (utwór, właściwie) z początku bardziej stonowany, później przeskakujący w różne brzmienia i rytmy, wreszcie ginący przez dobre dziesięć minut. Na Armed Courage brak jest pięknych fragmentów jak na The White House czy Patience. Więcej tu free-rockowego zgrzytu, Yeats z rzadka ustala rytm na dłużej niż kilka minut. Zresztą, opisywanie całości nie ma większego sensu – wszystkie płyty TDC odbiera się z każdym odsłuchem inaczej.
W niedawno opublikowanym filmie dokumentalnym o B. Russellu zainteresowany stwierdza, że bardzo lubi słuchać swoich płyt. Trudno się dziwić wziąwszy pod uwagę fakt, że jest to prawdopodobnie najbardziej humanistyczny noise na tej planecie. Po dwudziestu pięciu latach grania razem duet Morley/Russell to już monolit, specjaliści od wyciągania genialnych dźwięków z gitarowych wzmacniaczy. Jednocześnie przy słuchaniu TDC nie odczuwa się ściany, która zwykle pojawia się przy mitycznym "serious guitar music". Można sobie spokojnie wyobrazić zespół trafiający do galerii sztuki nowoczesnej, ale ich awangardowość wynika nie tyle z narzuconego konceptu i przybranej miny, co najzwyczajniejszych w świecie ograniczeń zespołu. Russell otwarcie mówi, że uważa się nie tyle za muzyka, co "wydawacza odpowiednich dźwięków".
Armed Courage to fantastyczny album. Jego jakość dodatkowo uwydatnia fakt niedawnego (od 2008 roku) renesansu zespołu, ich wielki powrót do formy. TDC kontynuują serię doskonałych płyt, wietrzą magazyny ze starymi nagraniami (kilka z nich znalazło się na splicie z Rangda), trafili na okładkę The Wire. Nawet skłócony wcześniej z zespołem Tom Lax z Siltbreeze wydał w zeszłym roku wznowienie genialnego Harsh 70s Reality. To wspaniałe, że zwyżkę formy kontynuuje trio, które za cztery lata zakończy trzecią dekadę swej działalności.
[Marek J Sawicki]