Artyści zaangażowani w muzykę improwizowaną mają tendencję do tworzenia rozmaitych, często zaskakujących konstelacji personalnych. Jest to specyfika gatunku i jeden z czynników niepozwalających na popadnięcie w schemat. Podobną sytuację można bardzo czytelnie zaobserwować przy okazji płyty Tar & Feathers ,czyli koncertowego spotkania Mikołaja Trzaski, Rafała Mazura i węgierskiego perkusisty Balazsa Pandiego, który podziałał na polskich improwizatorów niczym katalizator głębokich pokładów ekspresji.
Występ tria odbył się w Budapeszcie pod koniec 2012 roku w klubie A38, mieszczącym się na łodzi przycumowanej do brzegu Dunaju. Było to pierwsze spotkanie muzyków w tym składzie na jednej scenie. Tar & Feathers odtwarza dramaturgię tego spotkania w dość interesujący sposób. Od samego początku muzycy wskakują w pędzący nurt improwizacji. Galopujący tętent perkusji Pandiego nadaje całości mocny rytmiczny szkielet, na który Mazur z Trzaską zarzucają mięso własnych improwizacji utrzymanych w bardzo free jazzowym paradygmacie. Krakowski gitarzysta gra na albumie w sposób niezwykle gęsty, pulsujący, próbując za wszelką cenę dotrzymać kroku Pandiemu, Trzaska natomiast wydobywa z saksofonu przeciągłe, dynamiczne, brutalne wręcz frazy, w których pobrzmiewa nuta żywiołowej desperacji. Początkowe utwory sprawiają wrażenie nieco nerwowego poznawania przez artystów własnych środków wyrazu, dzięki czemu przynoszą muzykę bardzo intensywną i bezkompromisową, która jednak ewoluuje w formy przypominające luźne kompozycje. Dobrze słucha się tego albumu skupiając uwagę na charakterystycznej perkusji Pandiego, wykorzystującej mało talerzy, a kładącej nacisk na potężne brzmienie bębnów i dynamiczną rytmikę. Z kolei gra Mazura jest mocno introwertyczna, gitarzysta serwuje kaskady meandrycznych, basowych pochodów, które niekiedy wręcz ocierają się o przegadanie. W tym wszystkim Trzaska ze swoim wyrazistym, szorstkim brzmieniem sprawia wrażenie jakby grał trochę z boku, traktując warstwę rytmiczną jako dość luźny punkt odbicia dla bardzo ekspresyjnych, krzykliwych improwizacji. Interesujący na albumie jest pewnego rodzaju linearny spadek napięcia, rozluźnienie muzyków, które następuje z każdym kolejnym utworem, co automatycznie przekłada się na muzykę odrobinę bardziej czytelną, niekiedy spokojniejszą, chociaż nie mniej intensywną. Zarówno muzycy, jak i sam słuchacz, zdają się z czasem coraz bardziej otwierać na specyficzny rodzaj brutalizmu, który jest nieodłącznym elementem języka tej płyty.
Okładka Tar & Feathers przypomina trochę płytę chodnikową, co bardzo dobrze oddaje charakter muzyki zawartej na krążku: jest ciężka, szorstka, może nie do końca poręczna, ale mocna, twarda - można po niej stąpać, ale też ją wyrwać, posiada potencjał zarówno konstrukcji, jak i destrukcji. Trafionym zabiegiem formalnym jest pozostawienie w nagraniu reakcji publiczności, co pozwala na dużo lepsze wejście w klimat budapesztańskiego wieczoru. Mocny album, który wnosi nową jakość w perspektywę wydawnictw Trzaski, Mazura i Pandiego, jakość będącą naturalnym wynikiem spotkania i ścierania się trzech silnych artystycznych osobowości.
[Krzysztof Wójcik]