Najnowszy, drugi album pochodzącego z Baltimore Horse Lords, można po pierwszym przesłuchaniu podsumować jako połączenie gitarowych zapętleń spod znaku Battles i saksofonowych repetycji a la Colin Stetson. Ale kwartet ma do zaoferowania znacznie więcej i chociaż intensywność ich kompozycji (na szczęście przeplatanych “przerywnikami”) czasem może być przytłaczająca, warto wniknąć w nie głębiej, żeby poznać bogactwo tej muzyki. Podstawą jest tutaj trans i niekończące się niemal repetycje, którym w pewnym momencie blisko może być nawet do muzyki tanecznej, chociaż forma utworów jest w istocie bardzo ataneczna. Kluczowe miejsce zajmują polirytmie i gitarowe formy Owena Gardenera, który na gitarze gra często jak na banjo, czerpiąc z dorobku afro-amerykańskich zespołów. Saksofon Andrewa Bernsteina dopełnia melodyczne linie czerpiąc z minimalizmu, który jednak zamiast punktować, zdaje się tworzyć rozciągniętą przez cały utwór smugę muzyki, zwinnie zazębiając się z resztą instrumentów. Sekcja rytmiczna trzyma wszystko w ryzach, cały czas jednak nie przestając być czujnym - perkusjonalia i bas za sprawą drobnych interwencji delikatnie zmieniają wybrzmiewanie utworów, dzięki czemu rozbudowane utwory przechodzą nieustanną ewolucję. Powtórzone kilka razy przerywniki wzmacniają wydźwięk całości, będąc spójnikami poszczególnych elementów, dzięki czemu mathrockowe pętle trzymają się w ryzach całości. Misterna konstrukcja utworów zwraca uwagę na świadomy i konsekwentny zamysł zespołu, który z resztą składa się z erudytów - każdy z muzyków udziela się w kilku innych składach, tworzy projekty solowe, a pomysłami mógłby obdzielić kilka innych formacji. Horse Lords są wycinkiem ich zainteresowań, które zbiegają się w zespołowej współpracy, bazującej na niekończących się formach rytmicznych i transowych repetycjach. Do dwóch porównań z początku dodałbym też korzenie afrykańskie, które pojawiają się tu nie tylko z racji gitary, ale ten hipnotyzujący trans wysuwają na pierwszy plan. Połączenie tych wszystkich elementów daje w efekcie jedno z najciekawszych wydawnictw 2016 roku i kto wie czy nie tak ożywcze dla muzyki gitarowej i eksperymentalnej, jak swego czasu Battles właśnie.
[Jakub Knera]