polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Lost Education Book of Dreams

Lost Education
Book of Dreams

Stęskniłem się za SzaZą. Stęskniłem w sensie wydawniczym, bo o ile to muzycy, którzy cały czas funkcjonują na scenie już ponad piętnaście lat, o tyle od wydanej już dawno temu Przed południem, przed zmierzchem takiej dokumentacji tego osobliwego duetu nie było. To wydawnictwo było zapisem muzyki, która powstała do dwóch przedstawień teartalnych w reżyserii Pawła Cieplaka, ale Paweł Szamburski i Patryk Zakrocki współpracowali z postaciami ze świata filmu czy teatru tańca jeszcze później - do dziś wspominam świetne “Caffe Latte”, w którym byli muzykami i aktorami jednocześnie czy ścieżkę dźwiękową z Hubertem Zemlerem do filmów Themersonów. Wydaje się więc, że Hania Piosik okazała się dobrym pretekstem, aby ponownie pokazać światu kolejne wydawnictwo tych muzyków.

Zwodniczy okazuje się początek, kiedy przez kilka pierwszych minut do głowy może przyjść nawet myśl, że to “stara dobra SzaZa”, bo pojawia się tutaj znana metodologia budowania utworów, bazująca na loopach i dogrywaniu przez muzyków kolejnych instrumentów: skrzypiec, kalimby, klarnetu czy innej maści dźwięków, które zyskują przy zapętleniu i budowanej transowej narracji. Na początku więc głos Piosik, która recytuje lub wyśpiewuje teksty Williama S. Burroughsa z książki "My education: A Book of Dreams" brzmi jakby gościnnie, ale z czasem zlewa się z muzykami, a w pewnym momencie to wręcz ona przejmuje inicjatywę: przed zniekształconym, rozmytym, trochę przeraźliwym głosem muzyka ustępuje, dialoguje z wokalizami, a całość staje się mroczniejsza, nie tak oczywista, ale jednocześnie spójna narracyjnie w swojej tajemniczej opowieści. Na tle innych projektów z muzykami, Lost Education przynosi SzaZie najwięcej. Nowa nazwa jest adekwatna, bo ciężko powiedzieć, że Piosik jest dodatkiem, ale raczej pełnoprawnym współtwórcą tego projektu, dzięki zelektryfikowanym, czasem nienaturalnie brzmiącym wokalizom, czasem także dyktującym warunki. Brzmi to wszystko onirycznie, trochę jakby muzyka była odrealniona, abstrakcyjna i bajkowa, ale zachowuje spójną i przekonującą narrację. Chce się tę książkę otwierać po raz kolejny.

[Jakub Knera]