Thee Silver Mt. Zion Memorial Orchestra & Tra-La-La-Band to grupa założona przez trójkę muzyków Godspeed You! Black Emperor w 1999 roku. Powołując do życia zespół (początkowo pod nieco krótszą nazwą i w trzyosobowym składzie) mieli nadzieję na stworzenie bardziej intymnej atmosfery, niż w przypadku GY!BE. Nie długo udało im się wytrwać w swoim postanowieniu, gdyż pod koniec 2000 roku dołączyły do nich trzy nowe osoby, a nieco później, jeszcze jedna. Do pierwotnego składu należeli Efrim Menuck (gitara, pianino, wokal), Thierry Amar (kontrabas) i Sophie Troudeau (skrzypce). Kolejne skrzypce, wiolonczela, gitary i perkusja dopełniły tylko brzmienia. "Horses in the sky" to najnowszy, z pięciu wydanych do tej pory albumów.
Niewątpliwie dwie najbardziej charakterystyczne cechy tej płyty to jej klimat oraz przewaga wokali nad instrumentami. Jeśli zastanowić się nad tym pierwszym elementem to najpierw uderzy nas ulotna delikatność wszystkich kompozycji. Każdy utwór zaczyna się od spokojnego wstępu, ale to, co następuje po nim, jest wyreżyserowane jak klasyczne dzieło Hitchcocka. Napięcie rośnie z każdą sekundą aż do punktu kulminacyjnego, w którym uświadamiamy sobie, że nie wiadomo kiedy uleciała cała łagodność tej muzyki. Tak mniej więcej wygląda schemat kompozycyjny większości utworów na "Horses in the sky": zawiązanie akcji, rozwinięcie, punkt kulminacyjny, rozwiązanie akcji. Potrafią wprowadzić słuchacza w niemal hipnotyczny trans, dzięki stopniowemu dodawaniu coraz to nowych instrumentów, których melodie nakładając się na siebie, tworzą coraz głębsze, przestrzenne brzmienie ("God bless our dead marines", "Mountains made of steam", "Ring them bells"). Do tego dochodzą niczym mantra wyśpiewywane fragmenty niektórych tekstów i otrzymujemy klimat radości połączony z atmosferą niepokoju i ciężaru.
Utwory, chociaż trwają średnio po 10 minut, nie nużą słuchacza. Tworzą je zazwyczaj dwa lub trzy odmienne stylistycznie motywy, dzielące całość na mniejsze fragmenty tak, że płyta na której wyszczególnionych jest 6 ścieżek, w rzeczywistości składa się z większej ilości kawałków. Słuchając ich czasami nasuwają się skojarzenia z muzyką klezmerską czy szantami, głównie chyba za sprawą połączenia żywiołowości z nietypowym instrumentarium i przeniesienia punktu ciężkości na partie wokalne. Od całości odstają nieco tytułowy "Horses in the sky" oraz "Hang on to Each other", w których kilka głosów, niczym chór przyjaciół przy ognisku, śpiewa z akompaniamentem pojedynczych instrumentów. Ich głosy przeplatają się nawzajem podczas śpiewania w niewielkich odstępach tych samych partii tekstu, co początkowo sprawia wrażenia chaosu, ale po uważniejszym wsłuchaniu się, nabiera przejrzystości.
Wokale stanowią główną oś wszystkich kompozycji. Rozpoczynają je i kończą, a instrumenty delikatnie się do nich dopasowują. Charakterystyczny, wysoki i lekko zachrypnięty głos Efrima często balansuje między szeptem a rozpaczliwym krzykiem, dodając jeszcze więcej emocji muzyce, która i tak jest nimi przepełniona. "Horses in the sky" to płyta, która za zasłoną delikatności skrywa drapieżne oblicze, odsłaniając je tylko przelotnie. Czyni to bardzo subtelnie , często tak, że nieuważny słuchacz tego nie dostrzeże, gubiąc tym samym połowę radości z poznawania tego albumu.
[Bartek Łabuda]