polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Village Kollektiv wywiad z Maćkiem Szajkowskim i Rafałem Kołacińskim

Village Kollektiv
wywiad z Maćkiem Szajkowskim i Rafałem Kołacińskim

Wobec mnogości artystów łączących nowoczesne brzmienia elektroniczne z korzennymi motywami orientalnymi, arabskimi czy afrykańskimi, pytanie o podjęcie takiego dialogu w ramach tradycyjnej muzyki europejskiej nasuwało się samo. Stawiani wobec niego muzycy Masali i Kapeli ze Wsi Warszawa unikali odpowiedzi, jakby mając świadomość, że lepiej będzie zrobić to czynem, a nie słowem. Panie i panowie, stało się. Village Kolektiv swoją płytą "Motion Roots Experimental" zrobił to genialnie, w sposób fantastycznie wyważony między energią i przestrzenią elektroniczną a żywiołowym graniem tradycyjnym. Zapraszamy do lektury wywiadu przeprowadzonego z Maćkiem Szajkowskim i Rafałem Kołacińskim vel Praczasem, bez których nie sposób sobie wyobrazić VK

O Village Kolektiv słychać było już od jakiegoś czasu, bodajże od roku 2002, ale dopiero teraz ukazała się wasza pierwsza płyta. Tak długo dojrzewaliście do tego kroku?

[Maciek] Przecież dobre rzeczy dojrzewają długo. Dobre wino to i nie rok, nie dwa nawet, ale dekady. [śmiech] Nie wynika to z naszej złej woli czy z braku pomysłów, ale z prozaicznej przyczyny. Już w 2003 roku mieliśmy wielkie plany i nadzieje na wydanie płyty, jednak spaliły one na panewce.


[Rafał] Otrzymaliśmy wtedy dość konkretną propozycję, która zmotywowała nas mocno do pracy. Jednak jej realizacja, choć owszem obiecująca, była odwlekana w czasie. Cierpliwie czekaliśmy przekonani, że wydanie albumu jest przesądzone. A tu nagle minęło pół roku, w międzyczasie rozpoczęła się ofensywa Kapeli, która doznała zaszczytu reprezentowania polskiej kultury na arenie międzynarodowej na większą skalę niż wcześniej. Z drugiej strony, Masala rozwinęła skrzydła i te projekty zepchnęły VK na dalszy plan.

Teraz sięgnęliście po tamte kompozycje, czy nastąpiła nowa ofensywa twórcza?

[Rafał] To bardziej złożona historia. Już trzy razy zamykaliśmy ten materiał i mieliśmy kompletną płytę, czekając na oferty wydawnicze i sami ich szukając. Jednak cały czas brakowało czasu, by podogrywać pewne finalne partie. Ostatecznie powstał pomysł, żeby raz jeszcze wszystko zrewidować i zacząć od nowa. Więc na płytę Village Kolektiv w 2006 roku w około czterdziestu procentach składają się numery stworzone jeszcze w roku 2002, czy też może raczej tematy, motywy ludowe z tamtego materiału, gdyż same utwory były przez ten czas znacznie przearanżowane.


[Maciek] Najważniejsze jest, że po latach obroniła się idea, że jest to pomysł trafiony, że udało się dociągnąć go do końca mimo wielu przeciwności po drodze. W Polsce wcześniej w ten sposób nie eksperymentowano z muzyką. Dla ludzi, którzy sięgną po płytę, jest to chyba najważniejsze. Myślę, że dzięki udziałowi Weroniki Grozdew-Kołacińskiej wykroczyliśmy też poza polskie podwórko, a aranżacje Rafała, którego wkład "powiedzmy to śmiało" stanowi siedemdziesiąt procent tej muzyki, sprawiają, że jest to coś nowego także od strony instrumentalnej. Nawet porównując płytę do muzyki utrzymanej w tej konwencji i nagrywanej na świecie, mamy do czynienia z nową propozycją.

Przypisałeś niemal trzy czwarte wkładu Rafałowi, czy zatem to elektroniczne partie stanowiły punkt wyjścia dla muzyki Village Kolektiv, czy raczej tematy ludowe?

[Rafał] Początkowo rzeczywiście podstawą były podkłady elektroniczne, do których dołączaliśmy pozostałe instrumenty, motywy tradycyjne de facto dopasowując. Ale w przypadku utworów najnowszych, powstałych w ubiegłym roku, sytuacja ulegała odwróceniu i bodźcem był ludowy temat. Czasami pracowaliśmy równolegle nad częścią ludowo-instrumentalną i elektroniczną.


[Maciek] Pierwsze elektroniczne sytuacje były generowane przez Praczasa w ramach koncertów Kapeli do utworów akustycznych. Później Rafał komponował elektronikę do pewnych znanych motywów ludowych. Choć elektronika nie jest moim zdaniem właściwym słowem - w tych produkcjach jest przecież gros partii akustycznych, które wchodzą z elektroniką w dialog.

Po drodze przydarzyły się więc remiksy KZWW?

[Rafał] Od tego się właściwie zaczęło. Po wydaniu przez Kapelę "Wiosny Ludu" byłem jedną z osób, które przygotowywały remiksy tamtej płyty.


[Maciek] Rafał zremiksował wtedy całą "Wiosnę Ludu". Rzeczywiście mieliśmy plan przygotowania remiksów i poprosiliśmy o to wiele osób, nie tylko zajmujących się elektroniką, didżejką, bo również był wśród nich Tomek Ostrowski, kompozytor znany w latach dziewięćdziesiątych na scenie elektronicznej. Jego akurat wymieniłem, gdyż jego remiks był bardzo dobry, lecz był on wyjątkiem, podobnie jak Mario Activator, Piotrek Pucyło z Orange World, których to utwory zostały uwiecznione na "Wiośnie Ludu" i Rafał. Tylko kilka osób zrobiło remiksy z charakterem, magią, swoim autorskim wpływem, co ważne to były naprawdę nowatorskie muzyczne kompozycje. Wyobraźcie sobie, że większość innych "twórców" nie potrafiła nawet zmieścić się w metrum z naszymi ludowymi tematami. Obok rytmu, obok tonacji, istne koszmary. A niektórzy uchodzą dziś za królów parkietów, dyskotek, klubów, bynajmniej nie remizowych. To są rezydenci takich poważniejszych miejsc. Ale i tak fajnie, że w ogóle podjęli temat, bo byli i tacy, którzy po usłyszeniu słowa Kapela uciekali na drzewo (śmiech).

Rezydenci - to już wystarczająca nobilitacja. Wróćmy jednak do waszej muzyki. Czy doborem motywów ludowych rządził jakiś klucz? Lirycznie bowiem płyta wydaje mi się bardzo spójna, trochę gorzka i na pewno zapadająca w pamięć.

[Maciek] Jeżeli jest spójna, to wspaniale. A sztuka czasami powinna być gorzka, zwłaszcza gdy zalewa nas słodycz z ekranu w wykonaniu popkulturowych kreatur. Teksty są zasługą przede wszystkim Weroniki i Magdy Sobczak, które nadały płycie tym samym pewien charakter. Eksperymentując z wieloma innymi tekstami i fakturami, doszły do ostatecznej postaci pod czujnym okiem Rafała, który był swoistym cenzorem, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Rafał selekcjonował ich pomysły i właśnie te trzy osoby nadały muzyce ton.


[Rafał] Teksty są trochę gorzkie, ja sam też nigdy nie byłem zainteresowany robieniem muzyki bezrefleksyjnej. Stąd też potrzeba nadania charakteru samej muzyce - utwory utrzymane są w tonacji molowej, podobnie jak niemal wszystkie, jakie popełniłem. Zawsze ciągnęło mnie w tę stronę, nigdy nie czułem potrzeby tworzenia po prostu fajnych, wesołych piosenek.


[Maciek] Swoje zrobił również Jarek "Smok" Smak, który podczas masteringu pokazał swój talent, umiejętności. Nie zmieniło to muzyki, ale brzmienie tak. Już kolejne miksy przygotowywane przez Praczasa ewoluowały, mastering dodał jednak niesamowitej energii. Zamianie uległy priorytety w pewnych utworach, wydobyte na światło dzienne zostały rzeczy wcześniej nie dostrzegane.

W istocie album jest bardzo dynamiczny, to bardzo mocna płyta. Chciałbym jeszcze wrócić do kwestii tekstów, gdyż pewna sprawa mnie urzekła. Jeden z zaadaptowanych ludowych tekstów pojawił się w przeszłości na płycie Grzegorza z Ciechowa, tworząc specyficzną platformę między tamtą płytą, pionierską przecież próbą połączenia muzyki ludowej z komercyjną, a waszym albumem. U Grzegorza z Ciechowa to był sampel z nagrania autentycznego.

[Rafał] Tak, a u nas nie ma żadnych sampli instrumentów ani wokali ludowych...


[Maciek] ...a u Grzegorza najczęściej samplowana była Anna Malec. Ale to bardzo ciekawe, co zauważyłeś, bardzo nikły odsetek słuchaczy wychwyci ten niuans i w ogóle pamięta tamtą płytę. Sporządziłem kiedyś listę płyt, które najbardziej zmieniły w latach dziewięćdziesiątych polską muzykę ludowo-podobną. O ile na pierwszym miejscu bezapelacyjnie znajduje się "Higher Heights" Trebuniów Tutków z Twinkle Brothers, to na drugim miejscu stawiam płytę Ciechowskiego. Uważam ją za fenomenalną. Na tamte lata było to coś niezwykłego, odważnego i idealnie wpisującego się w rewolucyjne nurty obserwowane na Zachodzie. Tamta płyta w wydaniu koncertowym mogłaby zrobić furorę. Posypały się zaproszenia, dlatego, że Ciechowski udostępniał te utwory na różne składanki na Zachodzie. Ukazywały się one na przykład obok Transglobal Underground, którzy wtedy akurat rozpoczynali karierę i wypracowywali sobie miejsce na muzycznej scenie. A Ciechowski nie odstępował od swoich zachodnich odpowiedników. Pamiętajmy też, że punktem wyjścia nie była tu muzyka np. arabska - piękna, melodyjna, głęboka, mistyczna, taneczna itp., tylko prosta, surowa i przaśna polska muzyka ludu.

Ale przebojowy ten album był a równocześnie zaaranżowany ze smakiem.

[Maciek] Na pewno. Celowo mówię surowa o muzyce ludowej. Nieraz się o to już kłóciłem z różnymi ortodoksami, ale przecież powiedzmy sobie jasno - nie jest to muzyka łatwa i przyjemna, a co więcej dziś już ludowa nie oznacza, że ten lud z którego wyszła musi się z nią utożsamiać. Obecnie bliżej mieszkańcom wsi do disco polo, nadal jest to zjawisko niezwykle żywotne, wystarczy pojechać na wiejskie wesele. Tradycyjni muzykanci grają albo na konkursach folklorystycznych za dyplom wójta, albo w miastach, jako ciekawostki przyrodnicze. Album Ciechowskiego próbował pokazać nowy, wcześniej niespotykany kontekst, w jakim mogłaby taka muzyka ewoluować, aby nie była skazana na zapomnienie i skanseny, lecz nadal pozostała atrakcyjną w ramach już globalnej wioski. Muzykę korzenną w pierwotnym charakterze trzeba poznawać w zupełnie innych warunkach, należy ją poczuć, powąchać i posmakować, dopiero potem można ją zrozumieć. Więc Ciechowski wziął się za materią arcytrudną, a że potem spadły na niego gromy - szkoda o tym nawet mówić.

To prawda, wy macie już grunt przygotowany, nawet płytami Kapeli czy Masali. A czy będziemy mogli zobaczyć Village Kolektiv na żywo, zagraliście już jakieś koncerty?

[Rafał] Wszystkie zagrane koncerty miały miejsce w latach 2003/4, wtedy graliśmy na przykład u boku Fun-Da-Mental na dziedzińcu CSW. Village Kolektiv był też jedynym zespołem goszczącym na pierwszej edycji Masali w Punkcie. Jednak po wydaniu płyty, w nowym składzie i z nowymi, świeżymi pomysłami jeszcze nie występowaliśmy, co nie znaczy, że nie planujemy. Obmyślamy je koncepcyjnie i sądzę, że trasa jest kwestią kilku miesięcy.

Mam wrażenie, że wasza muzyka na żywo będzie wymagała dobrego nagłośnienia, czy nie ma ryzyka, że elektronika zagłuszy resztę?

[Rafał] Dużo zależy od akustyka. Nagłośnienie instrumentów akustycznych, zlepienie ich z muzyką z maszyny i nadanie całości charakteru jest dużym wyzwaniem, niestety ponad siły wielu akustyków w tym kraju. Co innego jest nagłośnić dwie gitary, bas i perkusję, a co innego ciche i delikatne instrumenty, które potrzebują wprawnego ucha, aby były słyszalne w całym zamieszaniu.


[Maciek] Nie wspominając o żywym miksie z konsolety. Nie z mikserów, nie z samplerów, ale na bazie analogowego stołu, tak jak to robi Mario (Dziurex, akustyk KZWW - przyp. red.). Tę sztukę posiadło w Polsce dosłownie kilku akustyków, to są właściwie już wytrawni muzycy. Ten problem nie dotyczy jedynie Polski. U nas panuje wtórny analfabetyzm w tej kwestii, a w Niemczech na przykład podejście akademicko-poprawne, w rezultacie nic nie można wydobyć z brzmienia, które jest nieskalane jak szkło.


[Rafał] Lepsze to niż trzy sprzęgi na minutę.


[Maciek] Tzw. polskie daby (śmiech). Oczywiście, komfort pracy jest nieporównywalny. Sama cywilizacja jest przecież nieporównywalna, my jeszcze należymy do tej post-sowiecko-barbarzyńsko-azjatyckiej, do łacińskiej mentalnie nam brakuje z pięćdziesiąt lat.

To jednak temat na osobną rozmowę, więc zakończmy tę radosną konkluzją. Niemniej jednak wypatrujemy waszych koncertów.

[Piotr Lewandowski]