Band of Horses, rewelacja AD 2006 w szeregach Sub Pop, po zdumiewającym debiucie "Everything All the Time" stanęli przed klasycznym problemem drugiej płyty. By sprawę skomplikować, grupę upuściła jedna z jej półkul, jaką stanowił gitarzysta Mat Brooke, a pozostali członkowie zespołu zamienili ponadto dżdżyste Seattle na podgórskie stany południowe. I właśnie tam, pod okiem Phila Ek, znanego np. ze współpracy z Built to Spill czy The Shins, nagrali bezpretensjonalny drugi album. Album, który choć może nie urzeka tak natychmiast i głęboko jak debiut, gdyż do indie rockowego rozmachu i czaru tej pozornie prostej gitarowej muzyki oraz przejmującego wokalu Bena Bridwell'a zdążyliśmy już przecież przywyknąć po niezliczonej liczbie przesłuchań debiutu, to jednak bezapelacyjnie broni się swoją naturalnością, szczerością przekazu i talentem do ujmujących gitarowych piosenek. W miejsce północno-pochmurnych i chwilami epickich opowieści debiutu więcej na nowej płycie melancholii, prostych gestów i bezpośrednich wyznań. Oczywiście estetycznie rewolucja nie nastąpiła i nadal słuchając Band of Horses przychodzą na myśl właśnie o Built to Spill, The Shins, My Morning Jacket czy nawet Modest Mouse, których notabene BoH supportowali w ubiegłym roku na trasie wzdłuż i wszerz Stanów. Jednak wydaje się, że Bridwell bynajmniej nie zamierzał odcinać się od takich kontekstów oraz wypracowanego brzmienia. Wręcz przeciwnie, "Cease to Begin" emanuje przede wszystkim pragnieniem muzyki płynącej wprost z trzewi, naturalnej i zakorzenionej w tych samych miejscach, co jej twórcy.
Tak więc fakt, że brakuje tutaj potencjalnych przebojów na miarę The Funeral czy Great Salt Lake z debiutu, okazuje się być wręcz zaletą, ponieważ zespół nie próbuje przebić energii czy emocjonalnej siły tamtych utworów, lecz dodaje aranżacjom smaczków, czyniąc tym samym swe kompozycje mniej jednoznacznymi. Znacznie częściej obecne są klawisze, brzmienie jest nieco głębsze i ciężko nie ulec też sugestii, że przeprowadzka grupy w rodzinne okolice Bridwell'a, przełożyła się na bardziej wyraźny południowo-country'owy rys tej muzyki. Do poszukujących hitów adresowany jest chyba jedynie otwierający album utwór Is There a Ghost, który jednak jako singiel rozczarowuje, a pełni i sensu nabiera w istocie jako wstęp do "Cease to Begin". Rolę momentów najmocniej przykuwających uwagę odgrywają więc fantastycznie bujający The General Specific i epickie Cigarettes, Wedding Bands, wyznaczające punkty przełomowe płyty. W efekcie, otrzymujemy album spójny i ciekawy, poszerzający paletę zespołu, malującego tutaj obraz pełnego przestrzeni i barw świata, w którym jest miejsce na mnogość osobistych światków. Tym samym, Band of Horses potwierdzają pokładane w nich nadzieje dołączenia do ścisłej czołówki amerykańskiego indie rocka, nawet jeśli najodważniejsze z innowacyjnych pomysłów rozwijają raczej nieśmiało, a płyta nie jest dziełem przełomowym ani szczególnie nowatorskim. Ale słucha się ich doskonale.
[Piotr Lewandowski]