polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
CARIBOU Andorra

CARIBOU
Andorra

Rzut oka na dyskografię Caribou każe najnowszy album tego jednoosobowego projektu postrzegać z jednej strony jako naturalną, lecz z drugiej jako zaskakującą kontynuację muzycznej drogi obranej przez ukrywającego się pod tym pseudonimem Kanadyjczyka Dan'a Snaith. Zapoczątkowany jeszcze pod nazwą Manitoba i wypracowany przez ostatnie kilka lat styl elektroniki i samplingu uprawianych przez Caribou wskazywał na stopniowe przesuwanie się od konstrukcji oszczędnych, pełnych wspomnień po osiągnięciach Warpa, w stronę obszarów coraz bardziej organicznych i psychodelicznych, eksplorowanych choćby przez Jimmy'ego Timborello w różnych wcieleniach, jak Dntel czy Postal Service, Nobody'ego czy przez Deadelus'a. Tak więc w sumie nie dziwi, że "Andorra" jest utkana z krajobrazów spalonych nie tylko słońcem, gęstych maźnięć rozleniwionych gitar i wokali szczodrych w popowe melodie. Szokujące jest jednak to, jak porywającą i przekonywującą miksturę spreparował Snaith, gdy de facto po raz pierwszy w karierze zmierzył się z pisaniem piosenek.

Siła "Andorra" tkwi bowiem przede wszystkim w tym, co u Caribou nowe, czyli w melodiach i konstrukcjach kompozycyjnych do cna popowych, rodem niemalże z katalogu Beach Boys. A ponieważ te pierwszorzędne pomysły na piosenki nabierają treści dzięki producencki środkom, w których wykorzystaniu Snaith jest ekspertem, czyli feerii samplowanych, przetworzonych gitar i świetnie dawkowanego fletu, pociągnięć smyczków, klawiszy i spreparowanych cyfrowo plam oraz ostatecznie kawalkad bębnów, będących niemalże znakiem firmowym Kanadyjczyka, "Andorra" jest albumem o spójnym w narracji, chwytliwym w melodiach i absolutnie ciekawym w brzmieniu. Konsekwentnie zaciągające falsetem wokale intensyfikują skojarzenia z Postal Service czy świetną, choć u nas niestety niedocenioną produkcją Nobody & the Mystic Chords of Memory, lecz dynamika tej płyty i przyciągająca siła psychodelicznej wibracji wskazują, że Caribou ewidentnie ma do przekazania własną historię i czyni to swoim głosem. Szkoda tylko, że zapuszczając się w końcówce płyty w rejony bliskie płytom Thom'a Yorke czy Bracken'a, Caribou niepotrzebnie rozcieńczył swój odurzający koktajl. Niemniej jednak, każdemu, kto po ostatnich dokonaniach Cinematic Orchestra stracił wiarę, że producent może przepoczwarzyć się w twórcę piosenek, należy zaserwować właśnie ten album. Po który zresztą warto sięgnąć przede wszystkim dla skosztowania, jak świetnie mogą brzmieć echa tradycji amerykańskiego popu lat sześćdziesiątych ubrane we współczesną wrażliwość i nowoczesny strój.

[Piotr Lewandowski]

recenzje Daphni, Caribou w popupmusic