Żeby uwierzyć, że walec dźwięku pod nazwą Lightning Bolt to tylko dwóch muzyków, trzeba ich zobaczyć na żywo. Ale wtedy zdziwienie zamienia się w osłupienie, gdyż w ekstremalnej kawalkadzie duetu Gibson-Chippendale nie ma miejsca na kompromisy. Prezentujemy rozmowę z Brianem Gibsonem - basistą jednego z najbardziej niesamowitych zespołów koncertowych planety - Lightning Bolt.
Twoje wrażenia po koncercie w Poznaniu...
Moje pierwsze wrażenie było takie, że ludzie tutaj są naprawdę zwariowani. Już na początku potłukły się szklanki i utworzyła się warstwa błota oraz alkoholu. Wszystko stało się mokre i zadymione. Warunki były naprawdę surowe i dzikie. To było ciekawe.
Słyszałem, że macie w planach nagranie płyty z muzyką improwizowaną. Czy to prawda? Jakie są najbliższe plany Lightning Bolt?
Zawsze myśleliśmy o nagraniu totalnie improwizowanej płyty, ale chyba nie jesteśmy jeszcze gotowi. Przez długi czas pracowaliśmy nad piosenkami. I zwykle jest tak, że nie ustalamy sobie deadline'ów tylko robimy nowe rzeczy aż do momentu, kiedy uznamy, że powstanie z tego płyta.
Nie wydaliście nic już dobrych kilka lat.
Mieliśmy długą przerwę w tym roku, a od naszej ostatniej płyty "Hypermagic Mountain" faktycznie minęło już bardzo wiele czasu. Ale prawdopodobnie wkrótce będzie coś gotowe. Zaraz po powrocie z tej trasy zamierzamy nagrać kilka numerów, nad którymi pracujemy od dawna. Kilka innych mamy już nagranych.
Czym jest dla Ciebie improwizacja?
Dla mnie improwizacja wiąże się z przeżyciami, które jej towarzyszą. Zwykle, kiedy grasz piosenki, które mają strukturę i są zaplanowane, czujesz, że mierzysz się z czymś już przygotowanym. To zapewnia ci przeżywanie pewnych emocji, które satysfakcjonują. Improwizacja daje kompletnie inne wrażenia. Jesteś związany z muzyką w danej chwili i starasz się być elastycznym. Jeśli improwizacja jest udana, a ty znajdujesz się we właściwym stanie umysłu, jesteś nagrodzony tym, że wszystko idzie do przodu - dalej, niż gdybyś coś zaplanował.
My nie jesteśmy mistrzami improwizacji, ale zawsze staraliśmy się dodać jej trochę do naszej muzyki, ponieważ pozwala to na przeniesienie się z miejsca na miejsce. Dzięki temu nie stajemy w miejscu, tylko kierujemy swoimi piosenkami.
Słuchacie dużo muzyki improwizowanej? Słyszałem, że Waszym idolem jest Sun Ra.
Przeszedłem przez etap słuchania Johna Coltrane'a. Jeśli pytasz o Sun Ra, jego fanem jest Brian Chippendale. Dla mnie Sun Ra nigdy nie był postacią anonimową, ale właściwie nie słuchałem jego muzyki zbyt wiele. Jestem inny niż Brian, właściwie to nie słucham dużo muzyki, raczej przechodzę pewne dziwne etapy. Rok temu np. miałem fazę na Captaina Beefhearta i słuchałem jego kolejnych płyt codziennie przez trzy miesiące. A teraz znów niczego nie słucham.
Czy zatem muzyka stanowi dla Was jakąkolwiek inspirację?
Osobiście najczęściej nie czuję się zainspirowany słuchaniem muzyki. Za to naprawdę kocham grać, jestem uzależniony od piosenek, mogę niektórych słuchać bez końca. Są ludzie, którzy stykają się z muzyką każdego dnia, kiedy gotują, kiedy kładą się spać, albo gdy się budzą rano. Ja taki nie jestem. Nie lubię, gdy muzyka jest wokół mnie przez większość czasu, za to kocham ją grać.
Opowiedz więc, jakiej muzyki słuchasz ostatnio najczęściej, jeśli już coś włączysz?
Wciąż jestem na bieżąco z muzyką Captaina Beefhearta. Odbieram jego manierę wokalną i sposób w jaki komponuje, jako doskonałe. Po prostu to kocham. Tak naprawdę on jest dosyć smętny, uduchowiony, ale jednocześnie jego muzyka jest abstrakcyjna i ekspresyjna oraz nade wszystko nowa, świeża. On był pionierem. Co nie jest łatwe, bo zwykle masz do czynienia albo z teoretycznie pionierską, eksperymentalną muzyką albo z duchową i smutną, taką jak blues. A Captain Beefheart połączył te dwie rzeczy. Był mocno zakorzeniony w bluesie, w jego smutku, a jednocześnie patrzył w przyszłość i tworzył nowe, eksperymentalne rzeczy.
Czy stawiasz sobie cele jako muzyk i artysta?
Chciałbym znaleźć sposób, aby móc grać muzykę wiecznie, żeby ona nigdy się nie zestarzała. Chciałbym zawsze czuć się z tym dobrze. Jestem zdania, że muzyka nie powinna zawsze łączyć się z młodością, z pewnym okresem w twoim życiu, z pewnymi hormonami i przeżyciami. Chciałbym, aby muzyka stała się uniwersalna, żeby działała równie dobrze niezależnie od miejsca i od tego, co robię w życiu. Moim celem jest odnaleźć coś takiego.
Opowiedz proszę o planach Twoich projektów pobocznych.
Tworzę nowy zespół ze znajomymi z pracy. Gramy metal (The Netmen - od red.). Przyznam Ci, że jestem trochę tym zawstydzony, mam nadzieję, że ten wywiad nie dotrze do USA, nie chciałbym aby oni to przeczytali (śmiech). Wiesz, to są moi dobrzy znajomi i dobrze się bawię grając z nimi. Odpowiada mi relacja, jaka jest między nami kiedy gramy, po wszystkim możemy sobie fajnie porozmawiać. Więc to przede wszystkim zabawa. Zwykle pracujemy w stresujących warunkach, ale później spotykamy się, tworzymy piosenki i gramy metal. Ale to nie jest najważniejsze. Zależy mi, aby odkrywać uniwersalne rzeczy, nie myśląc o gatunkach i stylach muzycznych. Moi kumple mocno siedzą w metalu, ja raczej podążam za nimi. To jest niezła zabawa.
Jeśli chodzi o Wizzards to myślę, że nagramy coś w tym roku. Ostatnio miałem mało czasu, bo jestem zaangażowany w masę projektów i naprawdę ciężko mi znaleźć odpowiednią chwilę.
Rozumiem, ale nie zapomnij o nowej płycie Lightning Bolt. Dzięki za rozmowę.
(wywiad pierwotnie ukazał się w audycji "yyy", studenckie radio żak)
[Adam Bogusiak]