polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Pulsarus wywiad z Dominikiem Strycharskim

Pulsarus
wywiad z Dominikiem Strycharskim

„FAQ” grupy Pulsarus to jedna z najciekawszych krajowych płyt jazzowych tego roku, prezentująca inne niż wcześniejsze wydawnictwa oblicze zespołu – bardziej uporządkowane i przystępne. Zarazem jednak krystalizujące pomysły i zwarte w formie. O Pulsarusie i aktywnościach pokrewnych rozmawiamy z liderem tria, Dominikiem Strycharskim.
 
Pretekstem naszego spotkania jest nowa płyta Pulsarusa, ale zacznijmy od innego tematu. Niedawno w Teatrze Rozmaitości oraz na Chłodnej 25 przygotowywałeś muzykę do odczytów literatury. Jaka jest idea tego typu inicjatyw, która wydają się nowym zjawiskiem w ofercie kulturalnej Warszawy?

A to ciekawe, nie wiedziałem, że to jest nowe... Działam na wielu różnych polach – jako tradycyjny muzyk koncertujący, jak i muzyk teatralny. W teatrze pracuję wręcz bardzo dużo, a tzw. czytania są w nim pewną tradycją. My przygotowaliśmy takie czytania, nie tyle spektakle, co właśnie czytanie tekstów z oprawą muzyczną, żeby nie było to nudne i jednowymiarowe dla widzów. W TR współpracowałem z Natalią Sołtysik, reżyserką, z którą pracowałem przy „Szarańczy”. Tekst był Lema – Cyberiada i Bajki Robotów, a tak naprawdę akcja była promocją spektaklu „Solaris”, którego premiera miała miejsce pięć dni po naszym wieczorze. Natalia jest ambitną reżyserką, więc wymyśliła, że czytanie powinno być z muzyką na żywo. Ideą było stworzenie czegoś w rodzaju słuchowiska, gdzie ważny jest element wizualny oraz pewna, wciągająca przestrzeń dźwiękowa.

Tak samo było na Chłodnej, Candi Saenz Valiente jest żoną Marcina Maseckiego, poznałem ją niedawno. Ona pisze świetne rzeczy i wymyśliła razem z Seanem Palmerem, że zrobimy takie magiczne słuchowisko, kiedy ludzie się wciągają w historię bez reszty. Sean czytał jej opowiadania w wersji angielskiej. Moje zadanie polega zawsze na wykreowaniu przestrzeni dźwiękowej. Tworzę tą muzykę tylko głosem elektronicznie modyfikowanym, co daje mnóstwo możliwości tworzenia różnych przestrzeni dźwiękowych, niemal fizycznie odczuwalnych. Jest to coś innego niż instrument akustyczny, gdzie powstaje jeden świat dźwiękowy, elektronika daje wiele możliwości.

Czy utwór z Janem Peszkiem na płycie „FAQ” był doświadczeniem podobnego rodzaju, jaka jest jego geneza?

Z jednej strony, pracując w teatrze jako kompozytor współpracowałem też z Janem Peszkiem –komponowałem muzykę do dwóch spektakli, w których on grał, a teraz mieliśmy premierę SLO w jego reżyserii. Z drugiej strony, Pulsarus sam kilka razy tworzył muzykę teatralną i zawsze o tym zespole myślimy w sposób teatralny – nie gramy piosenek, bliższa jest nam idea muzyki jazzowej i improwizowanej, ale w tej muzyce zazwyczaj ważna jest tylko z reguły ona sama, liczy się tylko sound, my natomiast się bawimy teatralnością muzyki, dramaturgią teatralną. Naszym marzeniem jest granie koncertów aranżowanych wizualnie jako spektakle, chociaż ciągle będące jazzowymi koncertami.

Udział Jana Peszka w naszej płycie był dla mnie sprawą oczywistą. On jest genialny wokalnie i fizycznie, więc gdy wyobraziłem sobie zetknięcie dramaturgii Pulsarusa, produkcji Piotra Pawlaka, który ma genialny zmysł do cięcia muzyki, i dołożyłem do tego Jana Peszka, który ma genialny, rozpoznawalny głos, wiedziałem, że będzie to strzał w dziesiątkę. Dla niektórych jest to ulubiony utwór na płycie. Aczkolwiek wiele osób słuchających Pulsarusa mówi, że mają zupełnie inny ulubiony utwór na płycie i to jest intrygujące.

Czy utwór z Peszkiem jest improwizowany czy zaaranżowany?


W żadnym sensie nie było to zdarzenie przypadkowe. Procedura powstawania tego utworu była trochę wymuszona przez sytuację, bo chcieliśmy mieć kontrolę nad materiałem. Tekst napisałem sam, nagraliśmy go z Janem Peszkiem od „a” do „z” tak, jak był napisany. Muzyka została nagrana w postaci abstrakcyjnych, nie związanych ze sobą bloków muzycznych, zarejestrowanych w studio. Wyszło tego ok. 30 minut i z tych 30 minut „niby-niczego” zmontowany został utwór. To była już w zasadzie czysta studyjna robota Piotra Pawlaka, gdzie ja byłem kompozytorem i tak jakby cenzorem, a Piotr wykonał największą robotę wyboru z kilkudziesięciu motywów tych, które stanowią ten utwór. Mówiłem mu tylko, co mnie interesuje, jakie są ekspresje, ale efekt jest absolutnie wspólny.

Jak na Pulsarusa wpływa to, że funkcjonujesz równocześnie w świecie teatru i w zespole. Kilka lat temu mogliście grać ze sobą więcej na próbach i na żywo. Nie brakuje Ci tego?

Brakuje… Chciałbym grać dużo więcej koncertów niż gramy, choć w Polsce trudno jest załatwić więcej niż kilka koncertów w trasie. Brakuje nam koncertów, ale jednak praca w teatrze daje mi pewien komfort materialny, znacznie większy niż koncerty. Wiem, że muzycy żyjący z koncertów w Polsce, ale też za granicą muszą grać ich ogromne masy i oni z kolei pracują bardzo mało w teatrze, bo albo nie chcą, albo nie mają czasu.

Planujemy, że druga połowa przyszłego roku będzie bardziej koncertowa. To jest czuły punkt, brakuje nam czasu, który mieliśmy przez pierwsze dwa lata Pulsarusa – wtedy graliśmy prawie bez koncertów, ciężkie sesje po 6-8 godzin i w ten sposób powstał nasz styl. Niezależnie czy się komuś nasza muzyka podoba czy nie, wydaje mi się że Pulsarus jest rozpoznawalny brzmieniowo i stylistycznie na tle polskiej muzyki i nie tylko. To się wydarzyło samoistnie przez te pierwsze dwa lata i na pewno będziemy rozwijać nasz język.
 
„FAQ” jest dużo bardziej ustrukturyzowany niż poprzedni album, uporządkowany, niektórzy mówią, że nawet grzeczny. Jednym się to podoba, a innym brakuje swoistego niekontrolowanego chaosu z poprzednich płyt Pulsarusa. Jak bardzo zamierzony był ten efekt?

Wiesz, mi tego chaosu też trochę brakuje. Z perspektywy czasu widać, że ta płyta jest dużym kompromisem, powstawała przez dwa lata, podczas gdy poprzednie zajmowały nam rok. Dwa lata pisaliśmy materiał i graliśmy go, a na etapie produkcji bardzo dużo rzeczy odpadło. Wyleciało sporo fragmentów, które wprowadzały chaos, ale okazywały się lepsze na żywo niż w studiu. Osobiście bardzo lubię płyty, które są poukładane, uporządkowane i „FAQ” mi się podoba w tym sensie. Jedyne, co bym dołożył jako słuchacz, to więcej hard-core'u, więcej brudu, bo to jest specjalnością Pulsarusa – grać ostro, brudno, chropowato, niby elektronicznie, ale za razem bardzo fizycznie. Sam bardzo lubię taką muzykę. Na „FAQ” tego nie ma, ale dla mnie płyta jest wydarzeniem artystycznym zupełnie innym niż koncert, dlatego powinna być odmienna. Są ludzie, którzy chcieliby na wydawnictwach swoich ulubionych zespołów mieć de facto płyty koncertowe, ale ja tego nie chcę. Zawsze lubiłem zespoły, które na żywo miażdżą inaczej niż w studio. Kocham muzykę na płycie, są w niej przestrzenie i plany, których na koncercie nie wydobędziemy. Na koncercie nie ma szans, może z wyjątkiem filharmonii, żeby pokazać tak różne twarze muzyki. Wtedy nie ma czasu na niuans, trzeba „przyłoić”, przekazywać ludziom wyraźne znaki. Na płycie można bawić się wszystkim. Dlatego ta płyta taka jest. Nie jest to kwestia grzeczności, ale tego, że kocham muzykę z każdej strony: miękkiej i twardej. Płyta musi pokazywać to, czego nie można zrobić gdzie indziej.

Czy masz już wizję, w którą stronę Pulsarus pójdzie w bliższej i dalszej przyszłości?


Mam. Tak naprawdę jest kilka wizji i nie wiem, który wątek wybiorę. Jeden polega na graniu krótkich, czterominutowych utworów – może aranżowanych, może free. Naszą cechą zawsze było granie utworów po 10, 12, 15 minut i trochę już mnie to męczy. Niby jest dla nas naturalne, ale marzę o płycie, która byłaby brutalną dekonstrukcją, płycie, w której jest chaos, ale od początku do końca. Są to dwie tendencje, bo Pulsarus jest bolesnym skrzyżowaniem totalnego chaosu, noise'u, punkowego podejścia do grania, ze strukturą. Ale na pewno chciałbym te płytę wydać za około rok, żeby nie było już długiej przerwy jak ostatnio. Mam nadzieję, że wyda ją Tymon Tymański w Biodro, mamy układ właśnie na dwie płyty.

Na nowej płycie, która jak wspomniałeś, powstawała przez dwa lata, jest więcej gości niż przez całą Waszą wcześniejszą karierę. Czy było to zaplanowane już gdy zaczynaliście pracować nad płytą?


Mam założenie, że plan maksimum musi być całkowicie wykonany. Akurat w przypadku tego zespołu nie lubię improwizatorki, nie lubię nie wiedzieć, w jaką stronę idziemy. Wolę wszystko rozplanować i powiem tak: płyta była od początku planowana z tymi właśnie gośćmi. Jedynym gościem, którego nie udało się już nam zaprosić, gdyż zabrakło czasu i pieniędzy, był Marc Ducret. Jest on jednym z najbardziej inspirujących gitarzystów i chciałbym w przyszłości zaprosić go do Pulsarusa.
Natomiast udział Waglewskiego, Trzaski, Pierończyka i Peszka był od początku planowany. Sesję, która odbyła się w sierpniu 2008, planowaliśmy z około 7-miesięcznym wyprzedzeniem. Ci muzycy byli wcześniej zaproszeni i zostali zresztą profesjonalnie opłaceni, więc nie było tu przypadku. Planowanych było jeszcze więcej gości - muzyków spośród naszych przyjaciół, ale już nie starczyło na to energii.

Czy niezrealizowane plany dotyczące tej sesji przesuwają się na przyszłość, na kolejny projekt?

Być może uda się zaprosić wspomnianego Marca Ducret’a, to na razie na palcem wodzie pisane, ale mamy ze sobą kontakt. Mam w głowie kilku muzyków z którymi koniecznie chcę pracować w tym zespole, ale nie będę teraz zdradzał nazwisk – kooperacje są zawsze trudne, ludzie mają dużo własnych zobowiązań. Pulsarus jest pewną ideą, konkretnym konceptem, który realizowany jest z żelazną precyzją, nawet jeżeli zdarzają się błędy i niepowodzenia. Są kapele, jak choćby Supersilent, które niezłomnie realizują pewną ideę grania, a wszystko co jest niezgodne z tą ideą, jest realizowane poza. I tak jest też z Pulsarusem. Dlatego zawsze wymyślam muzyków, którzy pasują do koncepcji – czasami nie sprawdzają się do końca, ale zawsze jest w tym plan. Czasami wydaje się karkołomny, gdyż np. Wojtek Waglewski nie jest w Polsce postrzegany jako muzyk improwizujący, jako muzyk jazzowy, ale udała nam się bardzo ciekawa kooperacja, wręcz jestem zaskoczony.

Czy plany przesuwają się dalej? Zdecydowanie tak. Nie zrezygnujemy z niczego, choćby miałoby się to udać za pięć lat.

Powiedz proszę, na czym polegają Twoje działania w obszarze tańca?

Od 1997 r. współpracuję z tańcem współczesnym, czyli jest to najdłuższa moja kooperacja w życiu. Zaczęło się od Jennine Willett, amerykańskiej tancerki i choreografki. Dwa lata później zacząłem pracować z ludźmi, z którymi teraz tworzę Teatr Bretoncaffe, już 7-8 rok pracujemy razem i zrobiliśmy osiem czy dziewięć spektakli. Obecnie współpracuję także z Iloną Trybułą nad festiwalem tańca współczesnego i improwizowanego SIC! w Teatrze Wytwórnia, w którym pojawiać się będzie też muzyka na żywo. Ilona tworzy festiwal SIC!, a ja jestem częścią założonego przez nią Melba Kolektyw, gdzie występują, poza Iloną tacy tancerze jak Rafał Dziemidok, Jacek Owczarek, Marysia Stokłosa, ja tam gram na żywo, czasami grywa też z nami Michał Górczyński, Jan Stokłosa na wiolonczeli. Ostatnio dzieje się dużo w tym obszarze.

Taniec jest dziedziną sztuki, która od początku mnie bardzo wciągnęła, w przeciwieństwie do teatru dramatycznego, który tak naprawdę zainteresował mnie dopiero parę lat temu, kiedy dostałem propozycję pracy. Natomiast taniec współczesny jest jedną z najbardziej interesujących i najbardziej nośnych, najciekawszych konceptualnie sztuk dzisiaj. Nie trzeba mierzyć się z tekstem, z tradycją teatralną, za to można działać w obszarze prawie filozoficznym. To jest rewelacja.

Co jest w tym atrakcyjnego dla Ciebie jako muzyka?

To jest bardzo ciekawa sprawa, że muzyka w tańcu sprawdza się lepiej niż w teatrze dramatycznym. Jest bardziej potrzebna. To zależy oczywiście od choreografa, ale muzyk staje się cudownie równoprawny z tańcem. Jest to chyba najbardziej promuzyczna dziedzina sztuki, poza muzyką samą w sobie. W teatrze dramatycznym muzyka jest bardziej służalcza, jest rzadko dopuszczana na pierwszy plan. Często jest zredukowana do elementu niemal scenograficznego, natomiast w tańcu, szczególnie muzyka na żywo, jest czymś po prostu cudownym. Niby jest to banalne, bo tak naprawdę wywodzi się z kultur sprzed tysięcy lat: Aborygenów, Indian, Afrykanów. Muzyka i taniec były zawsze razem. Ruch i dźwięk. To jest nierozerwalne, a zarazem strasznie nowoczesne. Fenomenem jest, że w tańcu często sprawdza się cholernie nowoczesna muzyka. W teatrze nie słychać tak nowoczesnej muzyki jak w tańcu. Nawet nowe zabiegi produkcyjne, dla przykładu Aphex Twin, dubstep czy coś jeszcze nowszego – to wszystko się w tańcu sprawdza, bo jest w tym rytm. W teatrze jeszcze nie ma miejsca na takie granie. Dlatego kocham taniec, można tam być muzycznie człowiekiem dwudziestego pierwszego wieku i to się sprawdza. Ludzie od tańca momentalnie wchodzą w taką muzykę, wprost niesamowite!

Dziękuję za rozmowę.

[Piotr Lewandowski]

artykuły o Dominik Strycharski w popupmusic