Miałem przyjemność być świadkiem narodzin tego zespołu – piątego sierpnia 2008. w warszawskim Hard Rock Cafe, dwa dni przed koncertem Iron Maiden na stadionie Gwardii. Miejsce i czas były ku temu idealne, zwłaszcza, że sporo twardogłowych fanów Żelaznej przybyło do hardrocka myśląc, że idzie na regularną rozgrzewkę przed spotkaniem z idolami. Niecałe trzy lata później dostajemy płytę z dziesięcioma kowerami IM i choć od tamtego niezapomnianego wieczoru byłem jej ciekaw, to słuchając jej zadaję sobie pytanie: po co?
Baaba Kulka pokazują na niej z grubsza trzy rzeczy: (i) że faktycznie (przynajmniej niektórzy z nich) przeszli w nastoletniej młodości etap metalowy i Ajronów słuchali z wypiekami na twarzy, (ii) że nawet jeśli IM się nie lubi, to ich się zna, choćby pośrednio przez konwencję odziedziczoną przez zastępy następców, oraz (iii), że Baaba i Kulka są w stanie zagrać wszystko i jak tylko zechcą. Ale czy tego wszystkiego nie wiedzieliśmy już wcześniej? Słuchając tej płyty miotam się więc od zachwytu do rozdrażnienia. Takie Aces High, albo Prodigal Son, choć skrajnie przerysowane, porywają wizją trafną i klarowną. Ale lekką przesadą wydaje się wędrówka na tej płycie przez synth-pop, funkujący pop z lekkim posmakiem lat 70-tych (ten flet Dudy!), dance-hallowe wibracje pożenione z wyeksponowaniem orientalnej linii melodycznej, kicz rodem z lat 80tych, latynoski puls punktowany wprost cytatem z lambady i bossa novę… Oczywiście każda ta trawestacja jest zrobiona perfekcyjnie i z fantazją, ale czy naprawdę muzycy musieli wyciągnąć na raz większość asów z rękawa i pokazywać, że nie ma stylistyki, której nie potrafią wdrożyć?
Mimo zapewnień zespołu, że album jest „hołdem”, ciężko go w szczegółach nie traktować jako żart – czasem z Ajronów, czasem z tych wszystkich skondensowanych klisz. I staje mi przed oczyma rozmowa z Marcinem Maseckim i Candi Saenz Valiente z listopadowego numeru PopUp, m.in. o tym, jaki jest potencjał i ryzyko żartu w muzyce. Potencjał widać jak na dłoni – zwraca uwagę. Ryzyko niestety też – sprawdza się raz i z czasem może zacząć drażnić. Tyle dobrze, że dzięki Gabie potwierdziło się to, co przypuszczałem od dawna – teksty Dickinsona są strasznie głupie.
[Piotr Lewandowski]