Przyglądając się pozycji Contemporary Noise Quintet na krajowej scenie można zaryzykować tezę, że w bieżącej dekadzie mało który zespół debiutował z takim hukiem. Jazzowo brzmiące, dramaturgiczne i dynamiczne piosenki przebojem zawłaszczyły sobie słabo zagospodarowany "nujaazowy" fragment polskiej przestrzeni muzycznej. Dwa lata po wydaniu "Pig Inside The Gentleman" grupa prowadzona przez braci Kapsa powraca z dwoma albumami, jednym zarejestrowanym w kwartecie, drugim zaś w sekstecie. Na obu usłyszymy gitarzystę Kamila Patera, który wcześniej był tylko "gościem".
"Theatre Play Music" kwartetu premierę miało dwa tygodnie wcześniej niż album sekstetu, więc może od tej płyty zacznijmy. Krótka, nawet nie półgodzinna płyta zawiera muzykę do spektaklu "Miłość ci wszystko wybaczy" Przemysława Wojcieszka, wystawianego w warszawskim Teatrze Polonia. Przy tym nagrana została ona w studio. Tym razem bez sekcji dętej, zespół prezentuje zwarte i dyskretne tematy ilustracyjne. Rozpoczynając od melancholijnego tematu głównego, grupa przeskakuje w kolejnych epizodach między wesołością a spleenem, flirtując z jazzem, marszykiem i motywami latynosko-tanecznymi. Contemporary Noise są wyraziści w malowanych obrazach i przekonywujący także dla odbiorcy, który nie zna scenicznego kontekstu tej muzyki. Gdyby CN wydali ten krążek pół roku wcześniej, uznałbym go za doskonałe umilenie wyczekiwania na "normalny" album. Zsynchronizowanie premier sprawia, że raczej prezentuje on równolegle rozwijane oblicze zespołu, choć pewnie gdyby nie sukces debiutu, pewnie nie zdecydowałby się on na wydanie "Theatre Play Music". Niemniej jednak, to ciekawa płyta, bez trudu broniąca się przed podejrzeniem, że jest tylko-li frywolnością popularnego zespołu.
Pełnoprawną drugą płytą CN jest "Unaffected Thought Flow", ukazująca muzykę bardziej urozmaiconą, mniej dramatyczną i mniej pretensjonalną niż "Pig.". Choć utwory z debiutu mogły się podobać w swym dokładnym skomponowaniu i zaprzęgnięciu jazzowego instrumentarium w ramy piosenek o niemal rockowej proweniencji, to z drugiej strony mogły drażnić patosem i nadmiernym poukładaniem. "Unaffected." jest zarówno luźniejsza, jak i mniej pompatyczna. I są to jej atuty.
Większy luz sugeruje już hałaśliwe otwarcie, w trzecim na płycie Procession in the Fog zespół ponownie ociera się o free i kakofonię. Wtedy też elektryczna gitara wnosi sporo fusion, wyeksponowany następnie oszczędny motyw sekcji rytmicznej otwiera pole dla instrumentów dętych, co stanowi jeden z najmocniejszych momentów albumu. Bardzo ciekawy jest też No Marks, No Body, No Guilty, który wydaje się inspirowany kryminałem "Piccadilly" - niemym filmem, do którego CNS grali w 2007-ym roku na warszawskim Święcie Niemego Kina z takim powodzeniem, że później powtórzyli ten występ przy kilku innych okazjach. Do armii fanów debiutu CNQ wydaje się natomiast adresowany A Girl Killed Nicely, filmowy temat z linią fortepianu w pętelce bezpośrednio odnoszącej się do klimatu "Pig.", czy też New Machine on the Dance Floor. Tam słyszymy powrót do skutecznej formuły wypracowanej przez grupę, przyjemnych harmonii bazujących na temacie sekcji rytmicznej i, przez dłuższy czas, lekkostrawnych popisach solistów. Trzeba przyznać, że ci dostają tutaj nieco więcej miejsca niż na pierwszej płycie, solo saksofonu w środkowej części kompozycji nawet wyzwala się z ram trójelementowej sekcji rytmicznej, choć nie na długo i nie nazbyt wywrotowo. Uwagę zwraca również Nautilius, w którym CNS odwiedzają Chicago, jednak za sprawą zbyt wyraźnego powielenia brzmienia i estetyki Tortoise, by cieszyć się tym bez zgrzytu zębów.
W finale albumu CNS kontrastują nostalgiczny, gładko-jazzowy temat z hałaśliwymi spazmami, domykając płytę, która wydaje się mniej przebojowa, ale zarazem nie tak jednostronna jak debiut. Jest bliższa do jazzu, a przez to ciekawsza. Nie chodzi jednak o szeregowanie tych albumów. Ważne, że dubletem płyt ukazujących szubińsko-bydgoską formację w innych konstelacjach i świetle, Contemporary Noise zdyskontowali zamieszanie wokół swej pierwszej płyty ciekawą muzyką zawartą na kolejnych. Być może są one nawet zaskoczeniem dla słuchaczy przyzwyczajonych do dotychczasowego brzmienia zespołu. Szkoda jednak, że zespół nie decyduje się zaskoczyć tych, którzy za tym brzmieniem nie tęsknią, lecz poszukują w muzyce większej otwartości, a zwłaszcza fantazji w graniu na żywo. Contemporary Noise pozostają bowiem zespołem, który w studio wypada lepiej niż na scenie. Może czas rozwinąć skrzydła i tam?
[Piotr Lewandowski]