Ubiegłorocznego albumu Blindead nie przyćmiły nawet lukrowane recenzje. To ciągle mocny i jakże ważny krążek dla polskiej sceny alternatywnej. Tym samym moje oczekiwania, względem nowej propozycji trójmiejskiej załogi, były dość wysokie. "Impulse" to tylko minialbum, choć stwierdzenie "tylko" nie jest tu najtrafniejszym określeniem. Bite 30 minut zupełnie nowej muzyki, bez zbędnych coverów, remiksów czy wersji koncertowych. Po prostu bardziej eksperymentalna forma, dużo, ba, wręcz porażająco dużo, odwagi w komponowaniu, a przy tym zachowanie ciągłości stylistycznej. "Impulse" jest niczym talia kart. Przy każdym rozdaniu doświadczamy nowych emocji, a wrażenia potęgują tu jeszcze bardzo mocno zaakcentowane elektroniczne wstawki. Tytułowy "Impulse" to jakby łącznik pomiędzy drugim albumem a nowym materiałem. Dużo tu znanych patentów, ale i transowość, i ciężar większa, a wyciszonych partii też nie brakuje. W końcu to aż 16 minut, podczas których Blindead pulsuje ferią muzycznych barw. "Between" jest zimnym, elektronicznym kawałkiem, z którym najlepiej obcować w słuchawkach. Trzeci i ostatni - "Distant Earths" - to najbardziej eksperymentalna kompozycja w dorobku Blindead. Pierwsze co zwraca uwagę, to oczywiście bardzo dobrze dobrany, lekko senny głos Magdy Prońko. Drugi element - niezwykle organiczne i hipnotyzujące muzyczne tło. Wreszcie Nick, który miejscami rozrywa ten lynchowski nastrój swoimi krzykami. Muzycznie "Impulse" jako eksperyment spełnia swoją rolę znakomicie. I tylko twórczy kierunek rozwoju grupy pozostaje nadal zagadką, aż do trzeciej, pełnej płyty.
[Marc!n Ratyński]