polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Melvins 1983 / Melvins Tres Cabrones / Live At Third Man Records

Melvins 1983 / Melvins
Tres Cabrones / Live At Third Man Records

Do Melvins 1983, czyli wersji Melvins z pierwszym perkusistą grupy Mike’m Dillardem i Dale’m Croverem na basie mam duży sentyment – koncert tego tria był pierwszym, jaki widziałem na swoim pierwszym ATP. Wtedy wydawało się to okazjonalnym wybrykiem z okazji kurateli, jednak w mrowiu pomysłów na wcielenia zespołu, także ten przełożył się na nagrania – początkowo na rozproszonych epkach i singlach, teraz też na albumie wydanym przez Ipecac, który zbiera tamte numery i uzupełnia je o kilka nowych. Znaczna część z nich to nowe piosenki, świeże jest też podejście do wczesnej estetyki – gitarowe przemarsze raz po raz koloryzowane są popiskiwaniami stylofonu, a w stricte rockowej konwencji zespół prezentuje odpowiednio dużo radości z grania i dystansu do siebie zarazem. Nawet jeśli początek płyty estetycznie odnosi się do motorycznych, piłowanych początków zespołu, to w przeciwieństwie do większości demówek z tamtego czasu, wydawanych kilka lat temu masowo przez Ipecac, tylko jeden kawałek brzmi tutaj jak wariacja na temat „Set Me Straight”. W efekcie, choć ciężko teraz sobie wyobrazić innego perkusistę u boku Buzza niż Dale, Tres Cabrones naprawdę daje radę. Zwłaszcza, że na piątym „Dogs and Cattle Prods” docieramy już w okolice pierwszej połowy lat 90 i klasycznych hymnów z Houdini, gdyby nie pojawienie się gitary akustycznej w drugiej części utworu, po które wtedy raczej by sięgnęły zespoły ze Seattle, a nie outsiderzy z Aberdeen. Jest też miejsce na bardziej metalowe bujanie (a propos, Tad Doyle, onegdaj lider Tad, ma nowy zespół pod nazwą Lumbar), są obowiązkowe kowery, są trzy monty-pythonowskie zgrywy („Tie My Pecker to a Tree”, „99 Bottles of Beer” i „You're in the Army Now”). Do tego prosto, ale bardzo fajnie pomyślana oprawa graficzna – po Melvins Lite to kolejne wcielenie grupy, bardziej trochę rozrywkowe, które umożliwia jej uniknięcie dosięgnięcia własnego ogona nawet przy pewnym kręceniu się w kółko.

Bazowa w ostatnich latach wersja Melvins, w kwartecie z muzykami Big Business, na studyjnych płytach niestety swego ogona sięgnęła na The Bride Screamed Murder. Stonerowa formuła się wypaliła, a żarty były przyciężkie. Z drugiej strony, na żywo kwartet był coraz lepszy, a koncert w 2012 roku był jego najlepszym jaki widziałem i jednym z najlepszych ze wszystkich wcieleń Melvinsów w tym wieku. Brak nagrań studyjnych od 2010 i wydanie drugiej koncertówki w tym składzie wydaje się więc właściwą decyzją. Ta nowa jest o tyle szczególna, że zarejestrowaną ją „na żywo ale w studio” 30 maja tego roku w studiu Third Man Records w Nashville, które zainwestowało w analogowy sprzęt z lat 50-tych pozwalający na bezpośredni transfer nagrania na winyl via konsola Rupert Neve 5008. Za jego pomocą Third Man realizuje cykl płyt live, które zachwala jako najbardziej wierne nagrania żywego dźwięku – wierne w tym sensie, że wykluczony jest późniejszy miks i mastering. Jakość i wierność nagrania zależy też choćby od mikrofonów, ale niech będzie – efekt brzmi bardzo dobrze, choć brzmienie perkusji mogłoby być mocniejsze. Third Man to label Jacka White’a i znowu się robi sentymentalnie, bo choć jego fanem nie jestem, to koncert White Stripes widziałem pierwszego dnia na swojej pierwszej Primaverze w 2007 i zrobił na mnie wrażenie. Tego samego dnia Melvinsi grali całe Houdini i to dopiero robiło wrażenie. Z Houdini na tej sesji akurat nic nie ma, choć podsumowuje ona tegoroczną trasę, na której Melvinsi znów grali w całości tamten album, podobnie jak Stoner Witch, Bullhead i Eggnog – te są reprezentowane (grali też Lysol, ale z tego jak wiadomo nie bardzo jest co wyciąć). Zajmujący całą stronę A „Charmicarmicat” (z Eggnog) przypomina, że bez Melvinsów nie byłoby sludge, który ostatnio ma się dobrze, ale bynajmniej Melvinsom nie uciekł, to powolne wykuwanie gitarowej masy w najlepszym wydaniu. Strona B przynosi sześć numerów w nieco szybszych tempach, które pozwalają odświeżyć sobie stary materiał w aktualnej, mięsistej, dwuperkusyjnej postaci. Melvins to koncertowa ekstraklasa, więc płyty słucha się bardzo dobrze, choć nie oszukujmy się – to rzecz głównie dla sympatyków grupy.

[Piotr Lewandowski]