polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
The Kurws Wszystko co stałe rozpływa się w powietrzu

The Kurws
Wszystko co stałe rozpływa się w powietrzu

„Tak mogłoby brzmieć The Ex gdyby było bardziej groovy” pisał Michał Nierobisz w ostatnim zdaniu recenzji Dziury w getcie. Na drugiej płycie Kurws skojarzenia z The Ex są jeszcze silniejsze, ale w jeszcze większym stopniu dotyczą poziomu meta, a nie kwestii estetycznych. Podobnie jak Exsi, Kurws są zespołem wsobnym, rozwijającym się przede wszystkim w oparciu o wewnętrzną interakcję, wzajemne napędzanie muzyków i język budowany w rezultacie oraz pod kątem grania na żywo. Wspólny dla obu zespołów jest też punkowy punkt wyjścia, przekładający się na surowość brzmienia i szacunek dla prostoty, a także (już bynajmniej nie punkowe) upodobanie do improwizacji. W treści wielu podobieństw już nie ma. Kurws na drugiej płycie są zespołem operującym bardzo oryginalnym językiem, o nielinearnych kompozycjach przenikających się nawzajem, czasem wpadającym w abstrakcję, czasem w zrytmizowane repetycje, czasem niemal w filmową dramaturgię, a przy tym nieodłącznie bezpośrednich i zmierzających do przodu. Takim wrażeniem wysublimowania połączonego z prostotą, zestawienia dwuznaczności i niedopowiedzenia z tzw. pierdolnięciem, oczarowało mnie kiedyś NoMeansNo. Szkoda, że termin „jazz-core” ukuto już dla NMN, bo zwarta, pozbawiona słabym momentów płyta Kurwsów na odrębną etykietkę zasługuje.

[PL]

Ten numer Popup ukazuje się z delikatnym poślizgiem wynikającym z przyczyn (jak zwykle) obiektywnych, dlatego też Wszystko co stałe... zostało już porządnie opisane i ocenione. Wątki kulturowo-literackie wypunktował już na łamach Dwutygodnika Jakub Adamek, tropy muzyczne z kolei wskazywał Karol Paczkowski. Do tego wszystkiego dodałbym (lub podkreślił) rzecz być może najistotniejszą: Kurws na drugim albumie zupełnie odkleili się od jakiegokolwiek idiomu muzycznego. Nie da się ich na dobrą sprawę porównać do nikogo. Owszem, słychać to, co na Zachodzie określa się jako „skronk” (brzmienie awangardowej sceny nowojorskiej, Richard Hell, Lounge Lizards, etc.), ale Kurws traktują to raczej jako punkt wyjściowy, nie docelowy. Właściwie uciekanie przed zwartą formą jest główną cechą tego albumu. Pierwszy wyraźny riff pojawia się w ostatnim kawałku albumu, doskonałym zresztą. Poprzedza go rzecz dziwacznie cicha, niekształtna, przypominająca free-jazzowe odjazdy. Zresztą tego typu określenia (poza „cichym”) pasowałyby do większości płyty. To muzyka posiekana na drobno, której chaotyczność pogłębiają jeszcze świetne klawisze Piotra Zabrodzkiego.

Nie lubię pisać o rodzimej muzyce, ponieważ niespecjalnie łatwo przychodzi mi wygładzanie ocen, ale Kurws to klasa światowa i pisząc to nie czuję, żebym przesadzał.

[MJS]

[Piotr Lewandowski, Marek J Sawicki]

recenzje The Kurws w popupmusic