Napalm Death - ci panowie grają w swojej lidze, a najnowszy album tylko to zdanie potwierdza. Wraz z początkiem roku dostajemy porządnego kopniaka, bo Apex Predator - Easy Meat to materiał z wyższej półki ekstremy. Łatwość z jaką w gąszczu grindowej sieczki porusza się ten brytyjski kwartet jest o tyle zaskakująca, że muzykom bliżej do pięćdziesiątki niż do czterdziestki. Metryka metryką, ale nadal czuć tu ogromny głód tworzenia. Czasem można odnieść wrażenie, iż zespół okrzepł, ale wciąż na bazie swojego dorobku, buduje kolejne, pełne ekspresji, utwory. W tej swojej mechaniczności i toporności, a z drugiej strony, w chaotycznej i jazgotliwej strukturze udaje się zawrzeć kwintesencję stylu. Pierwotny jad, punkowe fundamenty, deathmetalowy wyziew, grindowy pęd bez wszelakich hamulców, tak spełnia się ten kwartet w swej najbardziej surowej formie. Jednak muzycy Napalm Death nie byliby sobą, gdyby na płycie nie zawarli kilku utworów, które wyróżniają się na tle krzykliwej i dosadnej całości. I tak, już pierwszy, tytułowy kawałek jest wyprawą do krainy opuszczonych fabryk. Przeraźliwy chłód posadzki, obskurne korytarze, rozbite szyby i wystająca ze ścian zdewastowana instalacja, to luźne skojarzenia, które mam przed oczami w momencie słuchania "Apex Predator - Easy Meat". Dalej, w "Dear Slum Landlord" pojawiają się wolne tempa i nawiedzone głosy, "Hierarchies" zaskakuje aranżem wokalu i gitarową solówką, a w drugiej części "Adversarial/Copulating Snakes" następuje przejście w ociężałe rewiry industrialu z domieszką masywnych gitar. O ile Utilitarian - poprzedni album zespołu sprzed trzech lat - można zaliczyć do tych przystępniejszych pozycji z bogatej dyskografii, to już Apex Predator - Easy Meat należy umiejscowić gdzieś w rejonach wielokrotnego odkrywania nowych pokładów dźwięków w muzycznym kalejdoskopie Brytyjczyków.
[Marc!n Ratyński]