polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Kamil Szuszkiewicz wywiad

Kamil Szuszkiewicz
wywiad

Muzyk, trębacz od wielu lat związany ze sceną warszawską. W ostatnim czasie wydał cztery bardzo oryginalne materiały – solowe kasety Bugle Call & Responce, Istina, minidisc zespołu Zebry a Mit oraz autorskie słuchowisko/audio-komiks pt. Robot Czarek. Zapraszamy do lektury wywiadu z Kamilem Szuszkiewiczem.

Krzysztof Wójcik: Twoja pierwsza solowa płyta to Prolegomena z 2011 roku. Jak patrzysz na ten album z perspektywy czasu?

Kamil Szuszkiewicz: Nie wiem, musiałbym go posłuchać. Specjalnie mnie nie ciągnie. To jest jazzowa płyta, a ja nie słucham jazzowych płyt.

Ostatni rok miałeś bardzo intensywny, wydałeś trzy rzeczy – Istinę, minidisc zespołu Zebry a Mit i Robota Czarka.

Tak, ale Istinę nagrałem w 2014, tylko trochę poleżała. W 2015 zrobiłem dwie płyty. To nie jest dużo.

W ostatnich latach grałeś też w Profesjonalizmie Marcina Maseckiego, powiedz jak wspominasz współpracę z tym zespołem?

Bardzo dobrze. Chyba szczyt to był koncert na Openerze. Normalnie tam jest bardzo głośno, ale graliśmy ostatniego dnia i wszystkie inne sceny już były pogaszone. Było duże skupienie, a na widowni dobry rodzaj napięcia. Puste lotnisko w środku nocy, niezłe to było.

Pierwsze rozczytanie tych nut to był jednak trochę szok. Znaliśmy język Maseckiego oczywiście, ale tutaj nagle masz to rozpisane na instrumenty i ty to grasz. Koleżanka miała żarcik, że to jest zespół „Być jak Marcin Masecki”, jak z Malkovichem. Potem jakoś przyswoiliśmy ten język i w pewnym momencie ten zespół grał już trochę jak kapelka rockowa.

Prolegomena to już nie jest Twój język? Konstrukcja tej płyty, poszczególnych utworów jest ciekawa. Jakieś reminiscencje widać nawet trochę na ostatnich wydawnictwach...

Ja mam trochę inne cele. Nie buduję tak zwanego osobistego języka, tylko raczej mniejsze języki na użytek poszczególnych całości. Taki ogólniejszy język powinien się spomiędzy tego sam wyłonić. Zobaczymy. Na Prolegomenach już były jakieś ciągoty. Ale po pierwsze to trzeba było usunąć jazz.

Czyli teraz już w ogóle nie jesteś zainteresowany jazzem?

Niezbyt. Oczywiście wiele rzeczy zostaje na zawsze, przykleja się. Rozumienie muzyki, co jest w niej ważne, a co nie jest. Ja to mam jazzowo wypaczone. Ale to chyba dobrze akurat.

Czego na przykład słuchałeś ostatnio?

Ostatnio w kółko sutartines. To są takie zapętlone, polifoniczne pieśni ludowe z Litwy. Brzmią jak coś jednocześnie bardzo znajomego i bardzo odległego. Koniecznie posłuchaj zespołu Trys Keturiose. W międzyczasie leci M. Geddes Gengras Two Variations.

Powiedz trochę więcej o zespole Zebry a Mit. Jaką masz koncepcję na ten skład? Albo jak chciałbyś rozwijać koncepcję, bo już jeden materiał wyszedł.

Koncepcja jest taka, że masz to rozumieć po swojemu. I tak każdy wszystko rozumie po swojemu, lepiej to z góry założyć. Muzyka nie jest do rozumienia, muzyka jest do uczestnictwa. Ona nie tyle ma mieć jakieś znaczenie, które można łatwo nazwać, ile raczej zbiór potencjalnych znaczeń. Niektóre dotrą, niektóre nie. To zależy od wielu rzeczy, łącznie z porą dnia i z pogodą.

Wojtek Traczyk powiedział, że to jest muzyka do introspekcji. Nie znoszę psychologii, ale może on to dobrze nazwał? Taka muzyka­lustro. Krzywe lustro, ale w krzywe się fajniej patrzy. 

Informacja jest przereklamowana w ogóle, jest jej za dużo, w większości jest bezwartościowa. Lepiej trochę odjąć, a nie dodawać. Bardzo mi się podobała seria numeryczna z Biedoty. Po prostu słuchasz kasety numer 2, i tyle, to jest po prostu takie.

Nigdy nie czytasz tabliczek z opisami w muzeach?

O właśnie. Zebry a Mit to jest takie muzeum bez tabliczek.

Jak wspominasz występ na Unsoundzie? Zagraliście tam w duecie z Hubertem Zemlerem. To był materiał z Istiny?

Bardziej wariacje. Istiny nie da się dokładnie odtworzyć, chyba że w 10 osób. I też nie miałoby to wiele sensu. Zrobiłem kilka taśm z materiału, który jest na Istinie, ale niektóre ślady zniekształciłem i zbudowaliśmy zupełnie inną formę. Hubert wcześniej grał w tej synagodze i mogliśmy wkalkulować pogłos. Cały Unsound jest wspaniały, ale to wszyscy wiemy.

Hubert gra także w Zebry a Mit. Starasz się tworzyć w tym zespole jakieś pozory demokracji, czy wszystko pochodzi od Ciebie?

Jak na to odpowiedzieć? Na pewno to jest moja muzyka, a nie kompromis. Ale ona jest uporządkowana takimi segmentami, w których niektóre parametry są dowolne. Każdy ma część kontroli nad muzyką, nie odtwarza jej. Ja to wykonuję tak samo jak wszyscy. To nie jest recital.

Opowiedz trochę więcej o Istinie. To niezwykła kaseta. Skąd pomysł na ten materiał. Tytuł oznacza prawdę?

Nawet grubiej. Wyższą prawdę. Tradycyjnie istina to jest transcendentna prawda powyżej rzeczywistości, ale ja to inaczej rozumiem.

Rozumiem proces postrzegania jako coś podobnego do kwantyzacji albo do zapisywania muzyki ludowej w nutach. Modele i kategorie, którymi mózg porządkuje rzeczywistość, wynikają z naszej motoryki. Z bycia dwunożnym ssakiem po prostu. Na bardzo podstawowym poziomie, przed myśleniem i przed językiem w ogóle. Muszą być jakieś straty, tak jak przy kwantyzacji.

Wszystkie porządki, które tworzymy albo obserwujemy, mają te kategorie w podstawie. Nawet matematyka. Wyobraź sobie, że jesteś małpoludem. Patrzysz na las i widzisz na przykład drzewa, albo że wieje wiatr. To są porządki, które obserwujesz. Najpierw trzeba sobie wyobrazić, że może to duże zielone to jest jednak dużo różnych pojedynczych roślin. Wtedy można podejść i sprawdzić. Z grubsza tak działa postęp.

Ale myśląca mgła w tym samym lesie będzie obserwować inne porządki, bo mgła nie jest dwunożnym ssakiem. Będzie miała inną motorykę i przez to inne kategorie poznawcze, czyli może postrzegać te warstwy rzeczywistości, które się źle kwantyzują w naszych mózgach. One są rzeczywiste, to nie jest ezo.

W mojej wersji istina to jest prawda powyżej postrzegania.

Czyli jakiś niezależny fakt, albo byt, który zawsze pozostaje taki sam?

To jest to, co jest, a nie to, co postrzegasz. To nie jest jakiś byt. To jest tutaj. Wszędzie.

Muzyka była jakąś próbą ilustracji Twojego rozumienia istiny?

Nieee... To by była podstawówka muzyczna, że utwór pod tytułem „Kogut”. Chciałem przywołać takie pojęcie, to wszystko. Jest ono dla mnie ważne. Poza tym to ładne słowo.

Jak nagrywałeś Istinę to miałeś świadomość całości przed nagraniem, czy efekt końcowy jest dziełem improwizacji, eksperymentów?

Miałem z grubsza określony kierunek, ale bez fanatyzmu z tym. W pewnym sensie zawsze, jak coś wymyślasz, to jest trochę improwizacja i trochę eksperyment.

A skąd pojawił się pomysł na wykorzystanie białego śpiewu?

Chciałem dodać jakiś instrument. Znowu saksofon? Biały głos jest bardzo konkretny, bardzo charakterystyczny. Ma siłę. Chyba zadziałało, bo wszyscy pytają o Zuzannę Lelek. Ona jest gwiazdą tego nagrania. Poza tym to jest lokalne brzmienie. W Oklahomie się raczej nie śpiewa białym głosem.

Czyli coś mocno osadzonego w naszym kręgu kulturowym? To jest dla ciebie istotne?

Tak. Musiało trochę upłynąć, ale pierwszy taki przebłysk miałem w szkole, jak się uczyłem artykulacji jazzowej. Na trąbce artykulacja jest blisko mowy, więc w jazzie te głoski są amerykańskie albo przynajmniej masz się starać. Ale Tomasz Stańko tak naprawdę nie gra taką artykulacją. On gra tak, jak się mówi po polsku. Twarde er i tak dalej. Między innymi dlatego brzmi jak nikt inny. Poza tym wtedy masz lepszą transmisję, bo grasz tak, jak mówisz. O to chodzi. Miles Davis też grał tak, jak mówił, tylko on mówił w innym języku.

W ogóle zasada, żeby wszystko grać po swojemu, jest bardzo jazzowa. To jest podstawa jazzowej ideologii. Czyli w mojej sytuacji najbardziej jazzowe jest nie grać jazzu.

Skąd pomysł na kasetę Bugle Call & Response? To był w zasadzie początek twojej ofensywy wydawniczej.

Miałem nagrany koncert solowy, skróciłem go i to jest strona A. Potem przemieliłem w komputerze i to jest strona B. Dopiero razem stanowią cały utwór. To, jak się te dwie strony mają do siebie, o to w nim chodzi.

Znów powraca ta podwójna struktura i rodzaj zniekształcenia...

To jest nuta w nutę to samo, tylko inaczej brzmi. Czyli to samo i nie to samo. Lubię, jak coś jest takie i owakie naraz.

Opowiedz o Robocie Czarku. To w zasadzie słuchowisko, z tym, że z nietypowym narratorem w postaci syntezatora mowy.

Wszystko jest dostosowane do syntezatora, łącznie z tekstem.

Robot Czarek to zapis percepcji osoby chorej umysłowo?

Na pewno to jest taki rodzaj utworu, który się odbiera poprzez narratora. Masz rzeczywistość utworu i narratora jako coś w rodzaju brudnej szyby. Odpowiedzi są za tą szybą.

Oczywiście ja tego nie wymyśliłem, tylko podprowadziłem z Nieciekawej historii Czechowa. Tam masz narratora w depresji i rzeczy niezupełnie do niego docierają. Potem wiele razy pisano w podobny sposób.

Robot określany jest też jako komiks audio.

Bo to nie jest do końca słuchowisko. W słuchowisku dźwięk jest służebny wobec tekstu. Tutaj niekoniecznie. W pewnym sensie to są też piosenki i nie musisz rozumieć tekstu.

Masz teraz pomysł żeby kontynuować tego typu płyty z tekstem?

Nie mam, ale zaraz mogę mieć.

To jest ciekawe, bo wcześniej na Twoich nagraniach w ogóle nie pojawiało się słowo. Co Cię skłoniło żeby właśnie teraz coś takiego zrobić?

Po prostu miałem taki pomysł.

Odnoszę wrażenie, że jesteś osobą sporo czytającą. Masz jakichś swoich ulubionych autorów? Nie pytam o gatunki, bo nie myślimy gatunkami.

Zależy kiedy. Bardzo często jest to Jane Bowles.

Żona Paula?

To raczej Paul był mężem Jane. Oczywiście Paul Bowles jest w dechę, wielka postać i tak dalej. Ale to ona była geniuszem.

A myślałeś o tym, żeby kiedykolwiek nagrać materiał z założenia popowy, komercyjny? Sprawdzić się w tej estetyce, jakoś z nią poeksperymentować?

Moim zdaniem Robot Czarek jest popowy. Tu są piosenki po trzy minuty, radiowy format.

Nawet puszczaliśmy w radiu utwór „Tramwaj”. Podoba mi się też „Kuplet”, to jest jakby parodia scatu, na syntezator mowy.

Wszystkie te piosenki gdzieś się tam krzywo odnoszą do różnych stylów. Masz post­punk, potem calypso, rap, Kraftwerk i tak dalej. W finale jest oberek, a potem „Ten zegar stary”. Jest też scat, jak zauważyłeś. Ale to nie są parodie.

Na twoich ostatnich wydawnictwach, mam na myśli Istinę i Robota Czarka, bardzo ograniczona jest Twoja rola jako trębacza.

Nie było takiej potrzeby.

Mam wrażenie, że twoje wydawnictwa są bardzo uporządkowane. To nie jest tak, że wychodzisz na scenę, grasz, rejestrujesz i wydajesz, jak wiele osób robi. To faktycznie jest przemyślane.

To się chyba nazywa po prostu odpowiedzialność.

Czyli nie lubisz przypadkowości?

Lubię, ale trzeba nad nią panować. Może cię zapędzić w maliny. Po drodze w te maliny może być coś ciekawego, tam się trzeba zatrzymać.

Duża część twoich dotychczasowych projektów, wydawnictw powstała we współpracy z Hubertem Zemlerem. Jest między wami jakaś szczególna nić porozumienia?

Na to wygląda. Hubert szeroko rozumie to, co gra. Nie gra na bębnach, tylko gra utwór. Poza tym on zna dużo ciekawostek. Ciekawostki są bardzo ważne.

Słuchając jego solowych płyt można zauważyć, że jego postrzeganie całej formy muzycznej też jest bardzo precyzyjne, wydaje mi się, że pod tym względem jest jakieś podobieństwo do twojego podejścia.

Możliwe, ale to nie jest jakieś bardzo oryginalne podejście. Takie normalne, bym powiedział.

Czy teraz w ogóle masz chęć grania z jakimś zespołem, w którym nie grałbyś pierwszych skrzypiec? Jesteś skupiony głównie na swojej pracy, czy chciałbyś być sidemanem w jakichś innych projektach?

Robię tak. Teraz Piotr Kurek pisze operę, będziemy ją grać w maju. Wojtek Traczyk napisał też jakieś nowe utwory.

Czyli lubisz być wykonawcą?

Czasami bardzo lubię. Można sobie pozwiedzać cudzą muzykę od środka. To jest trochę przywilej.

Podsumujmy, jakie są twoje najbliższe autorskie realizacje?

Przygotowuję nowy program dla Zebry a Mit, oparty częściowo o te sutartines, ale nie tylko. Nagramy to, ale chyba najpierw obadamy na jakichś koncertach. Robię też płytę z wokalistką klasyczną. Długo nie wiedziałem jak, ale już chyba wiem.

A co to za wokalistka?

Niech to będzie niespodzianka.

Patrzysz na swoją twórczość jak na pokonywanie jakichś z góry założonych przeszkód, rozwiązywanie problemów?

Nie. Ja nie jestem konceptualistą. Odwrotnie, raczej właśnie odbieram emocje, napięcia i takie rzeczy, które stoją trochę z tyłu za muzyką. Nie zawsze dźwięki są najważniejsze. Chyba dobrze jest to balansować takim trochę zimnym rozumowaniem. Nałożyć dwa odwrotne podejścia na siebie. Wtedy powinno być głębiej.

[Krzysztof Wójcik]