Meshuggah nagrywa płyty, które wywołują grad najwyższych ocen w recenzjach najbardziej wpływowych magazynów muzycznych, powodują niekłamany zachwyt nad techniką gry muzyków oraz... wyzwalają niezbyt duże zrozumienie u potencjalnych odbiorców. Taki to już urok zespołów, których muzyki nie można w żaden sposób podpiąć pod obowiązujące trendy i etykiety. "Catch 33" to ponownie zastrzyk kontrolowanego chaosu, gitarowych patentów, które na długo pozostaną poza zasięgiem zwykłych muzykantów. Tak naprawdę nie wiem, jak udaje się coś takiego wypromować. Meshuggah razi suchym brzmieniem, przeraźliwie świdrującym mózg głosem Jensa Kidmana, pewną mechanicznością gitar. "Catch 33" to właściwie jeden ponad 47-minutowy utwór podzielony na 13 ścieżek, ot tak, aby potencjalny słuchacz mógł łatwiej poruszać się w powyginanym świecie szwedzkich wizjonerów. Co ciekawe zespół zróżnicował cały przekaz, wzbogacając muzykę o bardzo wyciszone fragmenty (druga część "In Death - Is Death" i "Sum" oraz "Mind's Mirrors"). Przez co albumu słucha się bardzo płynnie i nie ma na nim przesadnego zagęszczenia i nasycenia ciężkich partii. Meshuggah nadal tkwi w swoim świecie i jeśli nawet ten świat jest zbyt hermetyczny, to i tak warto tam czasem zajrzeć. "Catch 33" to wizja. Pokochasz ją albo znienawidzisz.
[Marc!n Ratyński]