polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Kapela ze Wsi Warszawa wywiad z Mają Kleszcz

Kapela ze Wsi Warszawa
wywiad z Mają Kleszcz

Na występie Kapeli ze Wsi Warszawa w ramach Święta Niemego Kina w warszawskim kinie Iluzjon sala po prostu pękała w szwach i nic w tym dziwnego, gdyż Kapela zaprezentowała jedno z najlepszych taperskich dokonań w czteroletniej historii Święta. Transowa, niezwykle obrazowa i plastyczna ilustracja szwedzkiego filmu "Johan" uderzała niemal organicznym połączeniem muzyki i obrazu. Z Mają Kleszcz, mającą co najmniej istotny wpływ na aranżację nie tylko tej odsłony twórczości Kapeli, rozmawiamy o doświadczeniach związanych z graniem do niemego filmu oraz o potencjalnym nowym materiale zespołu.

Na początek, gratulacje za wasz dzisiejszy imponujący występ w ramach Święta Niemego Kina. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem. Jak w natłoku granych przez was koncertów znaleźliście czas na przygotowanie muzyki do filmu, czy było to dla was pierwsze takie doświadczenie?

Z kinematografią była to nasza pierwsza styczność, kiedyś ilustrowaliśmy dwie różne adaptacje teatralne "Chłopów". Było to dość ciekawe, ale praca jednak zupełnie odmienna. Tutaj pozwoliliśmy sobie nie tylko na imitowanie dźwięków nie zarejestrowanych przez ekipę filmową, ale też na zapowiadanie różnych kontekstów i wymiarów. Łącznie z inspiracjami jazzowymi, staraliśmy się używać nieco innej faktury od tej znanej z muzyki tradycyjnej. Myślę, że było to dla nas duże wyzwanie. A przygotowywaliśmy się tak jak zwykle. Mamy jedną metodę tworzenia - jest nią chaos, z którego się krystalizuje jednia, jedna wartość, jeden prąd. I tak też było tym razem, z przeróżnych pomysłów indywidualnych wyklarowała się taka magma. Ale praca była niesłychanie przyjemna, a że miała ona miejsce tuż przed festiwalem, świeżość podejścia została zachowana. Występ tutaj zaklepaliśmy już dużo wcześniej, festiwal cieszy się dobrą sławą i zależało nam na udziale w nim.

Sprawialiście bardzo spójne, konsekwentne wrażenie, tak jakby improwizacji i przypadku było bardzo niewiele. Jak trafne jest takie wrażenie?

Ustawiliśmy tylko pewien obszar, pewien klucz. Przypisaliśmy konkretne motywy do poszczególnych postaci, staraliśmy się wydobyć pewne wartości - każdy instrument odpowiadał za inne elementy takie, jak dramaturgia obrazu, dynamika sceny, liryka, a do tego dołączyliśmy trochę ilustracyjnych dodatków. Głównie posługiwaliśmy się metodą przenoszenia obrazu w materię muzyczną. Owszem, przygotowaliśmy motywy przypisane danym punktom, momentom kulminacyjnym na przykład, ale nie wymagało to katorżniczej pracy, a raczej płodnej zabawy.

W jakim zakresie korzystaliście z materiału zarejestrowanego na płytach? Niektóre motywy z "Wykorzenienia" przewijały się w czasie filmu, ale nie w postaci pełnych utworów. Czy to, co dziś usłyszeliśmy zawiera zapowiedź waszej nowej muzyki?

Korzystaliśmy głównie ze skarbnicy doświadczeń koncertowych, więc było to granie inspirowane naszym repertuarem, plus smaczki koncertowe. Postanowiliśmy się rozhulać, puścić wodze naszej wybujałej fantazji i zupełnie przeobrazić utwory, które gramy od jakiegoś czasu. Nie pojawiło się nic, co naszych wiernych słuchaczy mogłoby zaskoczyć. Ale był to rodzaj zabawy - przekomarzaliśmy się z tymi osłuchanymi widzami.

Chwilę po filmie Maciek Szajkowski wspomniał, że od organizatorów otrzymaliście film bez polskich napisów i musieliście domyślać się jego treści. W jakim stopniu udało się utrafić, czy pojawiły się znaczne niespodzianki?

Film w oryginale wydawał nam się bardziej perwersyjny, dlatego, że nie mogliśmy odczytać pewnych zależności między postaciami - film bardzo ładnie, niedosłownie pokazał, że główna bohaterka wyszła za mąż za znacznie starszego Johana. Tego nie potrafiliśmy odgadnąć i wydawało nam się okrutną perwersją, że ona nagle ucieka od swego fircyka w ramiona tego biednego Johana, poplątane były te sprawy.

Szczególnie zaskakujący musiał być moment, gdy okazało się, że bohaterka jest jedną z wielu letnich zdobyczy owego fircyka.

Tak, bo ten film to pierwszorzędny moralitet.

Już wasze ostatnie koncerty, jakie widziałem, przyniosły muzykę bardziej transową, w formach bardziej rozbudowanych niż na płytach, jednak dzisiejszy to chyba jeszcze jeden krok dalej.

Film pobudzał do tego, by zagrać tak transcendentalnie, trochę na strunach zmysłów, trochę na strunach uduchowienia, więc bardzo nam pasował. Ktoś wpadł na dobry pomysł, oferując nam ten właśnie obraz. Chociaż początkowo wydawało nam się to zbyt tendencyjne, takie bardzo ścisłe umieszczenie naszego zespołu jako inspirującego się muzyką ludową i dlatego ilustrującego film, którego fabuła dzieje się na wsi. Obawialiśmy się, że popadniemy w malowniczą, ale kiczowatą cepeliadę - wybrnęliśmy jednak z tego współczesnymi fakturami.

"Johan" to film szwedzki. Swego czasu skandynawski folk był bardzo popularny, także w Polsce. Czy stanowi on dla was jedną z inspiracji? Z takimi grupami jak Hedningarna łączy was choćby transowość muzyki.

Gdy zaistnieliśmy na zachodzie po wydaniu "Wiosny Ludu" i otrzymaniu nagrody BBC, nazwano nas właśnie młodą, nową Hedningarną. Owszem, wychowaliśmy się na ich albumach, gdyż ta stylistyka była w pewnym czasie rewolucyjna i myślę, że po dziś dzień jest aktualna. Hedningarna to zasłużenie już klasyk, który nadal porusza umysły. My także byliśmy poruszeni przez ich twórczość i jest nam do nich w pewnym sensie blisko.

O pewną rzecz muszę zapytać. Czy myślicie już o materiale na kolejny album?

Tak, co prawda nie możemy zapowiedzieć, kiedy ukaże się on w Polsce, bo akurat działamy w odwrotnej kolejności i nasze płyty docierają do Polski z zagranicy. Sądzę zresztą, że to nasz duży atut i wspaniale, że udało się wytworzyć język muzyczny totalnie uniwersalny, a zarazem świetnie zakorzeniony w naszej kulturze. W kręgach world music naprawdę czekano na taką wypowiedź artystyczną z tej części Europy. Odbierano ten region jako bardzo wykorzeniony, wyjałowiony szczególnie przez komunizm. Odnośnie nowego albumu, plany są różne. Jak zwykle, metoda chaosu twórczego i płodnego, ale myślę, że my trochę poszukujemy archetypu muzyki pop, ale "zakorzenionej" właśnie. Idzie o muzykę, która jest powszechna, lecz czerpie z naszej muzyki ludowej, z niej bierze esencję. Już na "Wykorzenieniu" takie utwory jak Mateusz, czy Siwy Koń, to pewne, niemal obrazoburcze, syntezy. Wydaje mi się, że to nas trochę pociąga. Jednak marzymy o takim autentycznym popie, jaki właśnie udało się odnaleźć Hedningarnie, który będzie doskonale zakorzeniony w kulturze, będzie miał w sobie trochę tej brzydoty, jaką ma w sobie autentyczna kultura ludowa, trochę tej starczości - przecież nie znamy innego wykonania tradycyjnej muzyki. Sądzę, że będziemy starali się poczuć już nie wykorzenionymi, ale spróbować się zakorzenić i znaleźć dynamo w tym źródle, które nas napędzi do, sama nie wiem, hendrixowskiego, rewolucyjnego grania.

Czy możemy zatem oczekiwać, że pójdziecie w stronę własnych kompozycji? Do tej pory były to zdecydowanie adaptacje.

Obawiamy się tworzyć własne teksty, ale melodie tradycyjne przetwarzamy na tyle, że właściwie są one naszymi własnymi. Co do tekstów, ludowa liryka niesie w sobie tyle mądrości i jest tak symboliczna, że boimy się popaść w stylizację. Więc prawdopodobnie będziemy wciąż korzystać z tekstów tradycyjnych.

Rozumiem, dzięki raz jeszcze za wspaniały koncert i za rozmowę - niecierpliwie wyczekujemy na wasz nowy materiał.

[Piotr Lewandowski]